Artykuł został opublikowany pierwotnie na portalu Esensja w cyklu „Na rubieżach rzeczywistości”.
Rok 1960, z perspektywy czasu, sprawia wrażenie słabo zagospodarowanego okresu pomiędzy publikacjami dwóch bardzo ważnych powieści Philipa K. Dicka. W 1959 roku wyszedł „Czas poza czasem”, powieść istotna i godna uwagi. W 1961 zostanie napisane, a w roku kolejnym wydane, pierwsze arcydzieło autora, „Człowiek z wysokiego zamku” – rzecz, którą musi znać każdy, kto nazywa siebie miłośnikiem fantastyki. Dick w tym czasie nie miał nowych, gotowych powieści science fiction, które mogłyby pójść do publikacji – skupiał się na mainstreamie. Aby nie ograniczać się tylko do głównego nurtu, wpadł na pewien, dość ryzykowny pomysł – rynek przecież czekał na science fiction.
W 1953 roku, kiedy to stał jeszcze u progu kariery, pisał tony opowiadań. Między innymi dwa niezbyt udane – „Time Pawn” oraz „Vulcan’s Hammer”. Pierwsze opublikowane zostało latem 1954 roku w magazynie „Thrilling Wonder Stories”, natomiast drugie w dwudziestym dziewiątym numerze „Future Science Fiction” w 1956 roku. Pomysł był prosty – należy wziąć te dwa teksty i, podobnie jak miało to miejsce z „A Glass of Darkness” przerobionym na „Kosmiczne marionetki”, rozbudować fabułę tak, aby można było je pchnąć na rynek jako pełnoprawne powieści. Obydwa opowiadania, podobnie jak wspomniane „Kosmiczne marionetki” wychodzą nakładem Ace Books w serii wydawniczej „Ace Double”. „Time Pawn” przerobione na „Dr Futurity” pojawia się w jednym zbiorczym wydaniu z „Slavers of Space” Johna Brunnera w lutym 1960 roku. Pół roku później otrzymujemy „Vulcan’s Hammer” wraz z „Skynappers”, również Brunnera. Wydawnictwo Ace Books, strzelało tymi, przywodzącymi na myśl w swej formie groszowe powieści grozy z dziewiętnastego wieku, książkami jak z armaty. W samym 1960 roku wyszły trzydzieści dwie, a każda zawierała dwie krótkie powieści, których czytanie rozpoczynało się z przeciwległych stron książki, wyposażonych w swoje własne okładki.
Obie mini-powieści to dystopijne wizje przyszłości, w których władzę nad światem po wojnie nuklearnej i całą ludzkością trzyma jeden ogólnoświatowy rząd, a walkę o jakieś resztki wolności toczy ruch oporu. W powieści „Vulcan’s Hammer”, która nigdy nie została wydana w Polsce, zmagamy się z technokratyczną dyktaturą sztucznych inteligencji. Sam Philip K. Dick uznał, że jest to jedna z najgorszych opowieści, jakie kiedykolwiek napisał. Nieco inne zdanie miał o swojej pracy nad rozszerzeniem „Time Pawn”, choć ostatecznie trudno jest nazwać powieść „Dr Futurity” udaną i wartą poznania z innego powodu niż kronikarski obowiązek. Lawrence Sutin w „Bożych inwazjach” nazywa tę historię „powieścidłem, które ledwie dyszy” i wystawia jej najgorszą możliwą notę.
Jim Parsons, lekarz żyjący na początku dwudziestego pierwszego wieku gdzieś w okolicach San Francisco, całuje żonę na do widzenia i jedzie automatycznie sterowanym samochodem do pracy. Nieoczekiwanie trafia do roku 2405 – jak się potem okazuje, celowo. Zostaje sprowadzony przez ludzi przyszłości, którzy opanowali umiejętność podróżowania w czasie. Świat początku dwudziestego piątego wieku to miejsce, w którym profesja Parsonsa jest nie tylko zapomniana ale wręcz zabroniona – udzielanie pomocy rannym i chorym to występek przeciwko społeczeństwu. Głównym celem ludzkości jest samodoskonalenie się przy zastosowaniu ekstremalnej eugeniki – specjalnie wyselekcjonowane zarodki czekają zamrożone w specjalnej konstrukcji nazywanej Sześcianem Życia, aby zasilić sobą społeczeństwo o ustalonej odgórnie i ściśle kontrolowanej liczebności. Śmierć jest tu początkiem życia i radością – umierając bowiem, powołujemy do życia nowe istnienie, doskonalsze genetycznie, wyprowadzone z Sześcianu i zaimplementowane w cały czas rosnącej w siłę społeczności. Na świecie nie ma już rasizmu, gdyż wszyscy jego mieszkańcy zostali poddani absolutnej uniformizacji – ludzie są identyczni, jakby uformowani z mieszanki fizycznych cech wszystkich ras. Naturalny podział rasowy został zastąpiony przez arbitralny i sztuczny (znowu!) podział na kasty, plemiona rywalizujące między sobą w corocznych zawodach, gdzie nagrodą jest odpowiednio wysoki udział genów zwycięskiego plemienia podczas tworzenia nowego materiału zasilającego Sześcian Życia.
Parsons, jako lekarz zobowiązany przysięgą Hipokratesa, udziela pomocy rannej kobiecie i zostaje karnie zesłany na Marsa. Po drodze jednak przechwytuje go Plemię Wilków, zbuntowana wobec całego ustroju kasta, składająca się o dziwo z czystej krwi Indian Północnoamerykańskich. Ludzie ci, jawnie przeczący swym istnieniem zaprowadzonemu porządkowi społecznemu, mają pewien tajny plan, którego pierwszym etapem jest uratowanie życia ich wodza. Potrzebują do tego umiejętności Jima Parsonsa, który odkrywa jeszcze większą intrygę stojącą za z pozoru prostą i nie tolerującą odmowy prośbą. Plemię Wilków planuje wysłać zamachowca o niemal tysiąc lat wstecz, do początków epoki konkwistadorów, i tym samym nie dopuścić do supremacji białego człowieka na kontynencie amerykańskim. Parsons wpada jak śliwka w kompot.
Philip K. Dick wrzucił do kotła bardzo dużo składników i szybko mieszał w nadziei na jakiś przynajmniej przyzwoity efekt. Całkowicie odszedł tutaj od swojej idee fixe, nie podważa już świadectwa zmysłów, nie doszukuje się fałszu w otaczającej rzeczywistości. „Dr Futurity” jednak, mimo iż jest powieścią pisaną przede wszystkim dla pieniędzy oraz posiada dość nudną i nieciekawą fabułę (a paradoksalnie akcja pędzi na łeb na szyję), zwraca na siebie uwagę dwoma elementami. Jeden z nich zdominował pierwszą połowę powieści. Philip K. Dick wykreował naprawdę ciekawą wizję ludzkości, która, jak to bywa w ponurych dystopiach dwudziestego wieku, stanowi ideowy monolit, mechanizm złożony z ludzi-trybików przekonanych o słuszności drogi jaką obrała owa maszyneria. Ludzkość stała się syntetycznym produktem ze sztucznym językiem, który zamiast rozwijać się i doskonalić w zamierzony sposób, trwa w stagnacji. Człowiek wyzbył się swojego instynktu samozachowawczego i oswoił śmierć – idzie ku niej z szeroko otwartymi ramionami. Śmierć bowiem daje początek życiu i to nie tylko na płaszczyźnie metaforyczno-mistycznej, lecz dosłownej i naukowo uzasadnionej.
Dick, kreując tę dość nieprawdopodobną wizję, nie krytykuje jej w sposób jednoznaczny. Pyta nawet ustami Parsonsa, czy można osądzać i potępiać reguły jakiejkolwiek cywilizacji, będąc przybyszem z zewnątrz? Takim wyposażonym w zupełnie inne doświadczenia i zasady, wyrosłe przez wieki na całkowicie odmiennym gruncie? Autor nie zgłębia tematu, zaznacza tylko jego istotność i w drugiej połowie powieści zajmuje się zagadnieniami podróży w czasie i ich paradoksami. Bohaterowie przemieszczają się po osi czasu w różnych kierunkach i na różne odległości i, podobnie jak chociażby w „Powrotach do przyszłości”, widzą swoje inne, starsze lub młodsze, wersje. Dick przeprowadza dość skomplikowane symulacje zabaw z czasem i wszelkimi tego konsekwencjami. Zadaje przy tym pytanie, na które nie przewiduje chyba odpowiedzi twierdzącej – czy jest możliwa jakkolwiek manipulacja przeszłością, która może wpłynąć na przyszłość i utworzyć poboczną odnogę czasu? Taką, którą tak ładnie narysował doktor Emmett Brown ze wspomnianego filmu? Czy tak zwany „efekt motyla” ma w ogóle rację bytu? A może wszelkie zmiany przeszłości skutkują tylko tym, że przyszłość automatycznie dostraja się w niezauważalny sposób lub, co gorsza, już jest dostrojona i wszystko czego doświadczamy to tylko podróż niezmienną, ściśle zdeterminowaną ścieżką?
„Dr Futurity” nie należy do najciekawszych i najważniejszych książek Philipa K. Dicka. Ilość niestety obniżyła jakość, choć trzeba pamiętać, że fabuła tej powieści (a także „Vulcan’s Hammer”) to pierwsze wprawki autora, pisane w szaleńczym tempie i nie aspirujące do niczego więcej niż pulpowa rozrywka. Tym większe wrażenie robi kolejna powieść autora – dopracowana, oszałamiająca i jedna z najważniejszych w karierze.
Tytuł: Dr Futurity
Tytuł oryginalny: Dr Futurity
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Maciej Pintara
Wydawca: Amber
Data wydania: 1997
Rok wydania oryginału: 1960
Liczba stron: 176
ISBN: 8371693575
W 1953 roku, kiedy to stał jeszcze u progu kariery, pisał tony opowiadań. Między innymi dwa niezbyt udane – „Time Pawn” oraz „Vulcan’s Hammer”. Pierwsze opublikowane zostało latem 1954 roku w magazynie „Thrilling Wonder Stories”, natomiast drugie w dwudziestym dziewiątym numerze „Future Science Fiction” w 1956 roku. Pomysł był prosty – należy wziąć te dwa teksty i, podobnie jak miało to miejsce z „A Glass of Darkness” przerobionym na „Kosmiczne marionetki”, rozbudować fabułę tak, aby można było je pchnąć na rynek jako pełnoprawne powieści. Obydwa opowiadania, podobnie jak wspomniane „Kosmiczne marionetki” wychodzą nakładem Ace Books w serii wydawniczej „Ace Double”. „Time Pawn” przerobione na „Dr Futurity” pojawia się w jednym zbiorczym wydaniu z „Slavers of Space” Johna Brunnera w lutym 1960 roku. Pół roku później otrzymujemy „Vulcan’s Hammer” wraz z „Skynappers”, również Brunnera. Wydawnictwo Ace Books, strzelało tymi, przywodzącymi na myśl w swej formie groszowe powieści grozy z dziewiętnastego wieku, książkami jak z armaty. W samym 1960 roku wyszły trzydzieści dwie, a każda zawierała dwie krótkie powieści, których czytanie rozpoczynało się z przeciwległych stron książki, wyposażonych w swoje własne okładki.
Obie mini-powieści to dystopijne wizje przyszłości, w których władzę nad światem po wojnie nuklearnej i całą ludzkością trzyma jeden ogólnoświatowy rząd, a walkę o jakieś resztki wolności toczy ruch oporu. W powieści „Vulcan’s Hammer”, która nigdy nie została wydana w Polsce, zmagamy się z technokratyczną dyktaturą sztucznych inteligencji. Sam Philip K. Dick uznał, że jest to jedna z najgorszych opowieści, jakie kiedykolwiek napisał. Nieco inne zdanie miał o swojej pracy nad rozszerzeniem „Time Pawn”, choć ostatecznie trudno jest nazwać powieść „Dr Futurity” udaną i wartą poznania z innego powodu niż kronikarski obowiązek. Lawrence Sutin w „Bożych inwazjach” nazywa tę historię „powieścidłem, które ledwie dyszy” i wystawia jej najgorszą możliwą notę.
Jim Parsons, lekarz żyjący na początku dwudziestego pierwszego wieku gdzieś w okolicach San Francisco, całuje żonę na do widzenia i jedzie automatycznie sterowanym samochodem do pracy. Nieoczekiwanie trafia do roku 2405 – jak się potem okazuje, celowo. Zostaje sprowadzony przez ludzi przyszłości, którzy opanowali umiejętność podróżowania w czasie. Świat początku dwudziestego piątego wieku to miejsce, w którym profesja Parsonsa jest nie tylko zapomniana ale wręcz zabroniona – udzielanie pomocy rannym i chorym to występek przeciwko społeczeństwu. Głównym celem ludzkości jest samodoskonalenie się przy zastosowaniu ekstremalnej eugeniki – specjalnie wyselekcjonowane zarodki czekają zamrożone w specjalnej konstrukcji nazywanej Sześcianem Życia, aby zasilić sobą społeczeństwo o ustalonej odgórnie i ściśle kontrolowanej liczebności. Śmierć jest tu początkiem życia i radością – umierając bowiem, powołujemy do życia nowe istnienie, doskonalsze genetycznie, wyprowadzone z Sześcianu i zaimplementowane w cały czas rosnącej w siłę społeczności. Na świecie nie ma już rasizmu, gdyż wszyscy jego mieszkańcy zostali poddani absolutnej uniformizacji – ludzie są identyczni, jakby uformowani z mieszanki fizycznych cech wszystkich ras. Naturalny podział rasowy został zastąpiony przez arbitralny i sztuczny (znowu!) podział na kasty, plemiona rywalizujące między sobą w corocznych zawodach, gdzie nagrodą jest odpowiednio wysoki udział genów zwycięskiego plemienia podczas tworzenia nowego materiału zasilającego Sześcian Życia.
Parsons, jako lekarz zobowiązany przysięgą Hipokratesa, udziela pomocy rannej kobiecie i zostaje karnie zesłany na Marsa. Po drodze jednak przechwytuje go Plemię Wilków, zbuntowana wobec całego ustroju kasta, składająca się o dziwo z czystej krwi Indian Północnoamerykańskich. Ludzie ci, jawnie przeczący swym istnieniem zaprowadzonemu porządkowi społecznemu, mają pewien tajny plan, którego pierwszym etapem jest uratowanie życia ich wodza. Potrzebują do tego umiejętności Jima Parsonsa, który odkrywa jeszcze większą intrygę stojącą za z pozoru prostą i nie tolerującą odmowy prośbą. Plemię Wilków planuje wysłać zamachowca o niemal tysiąc lat wstecz, do początków epoki konkwistadorów, i tym samym nie dopuścić do supremacji białego człowieka na kontynencie amerykańskim. Parsons wpada jak śliwka w kompot.
Philip K. Dick wrzucił do kotła bardzo dużo składników i szybko mieszał w nadziei na jakiś przynajmniej przyzwoity efekt. Całkowicie odszedł tutaj od swojej idee fixe, nie podważa już świadectwa zmysłów, nie doszukuje się fałszu w otaczającej rzeczywistości. „Dr Futurity” jednak, mimo iż jest powieścią pisaną przede wszystkim dla pieniędzy oraz posiada dość nudną i nieciekawą fabułę (a paradoksalnie akcja pędzi na łeb na szyję), zwraca na siebie uwagę dwoma elementami. Jeden z nich zdominował pierwszą połowę powieści. Philip K. Dick wykreował naprawdę ciekawą wizję ludzkości, która, jak to bywa w ponurych dystopiach dwudziestego wieku, stanowi ideowy monolit, mechanizm złożony z ludzi-trybików przekonanych o słuszności drogi jaką obrała owa maszyneria. Ludzkość stała się syntetycznym produktem ze sztucznym językiem, który zamiast rozwijać się i doskonalić w zamierzony sposób, trwa w stagnacji. Człowiek wyzbył się swojego instynktu samozachowawczego i oswoił śmierć – idzie ku niej z szeroko otwartymi ramionami. Śmierć bowiem daje początek życiu i to nie tylko na płaszczyźnie metaforyczno-mistycznej, lecz dosłownej i naukowo uzasadnionej.
Dick, kreując tę dość nieprawdopodobną wizję, nie krytykuje jej w sposób jednoznaczny. Pyta nawet ustami Parsonsa, czy można osądzać i potępiać reguły jakiejkolwiek cywilizacji, będąc przybyszem z zewnątrz? Takim wyposażonym w zupełnie inne doświadczenia i zasady, wyrosłe przez wieki na całkowicie odmiennym gruncie? Autor nie zgłębia tematu, zaznacza tylko jego istotność i w drugiej połowie powieści zajmuje się zagadnieniami podróży w czasie i ich paradoksami. Bohaterowie przemieszczają się po osi czasu w różnych kierunkach i na różne odległości i, podobnie jak chociażby w „Powrotach do przyszłości”, widzą swoje inne, starsze lub młodsze, wersje. Dick przeprowadza dość skomplikowane symulacje zabaw z czasem i wszelkimi tego konsekwencjami. Zadaje przy tym pytanie, na które nie przewiduje chyba odpowiedzi twierdzącej – czy jest możliwa jakkolwiek manipulacja przeszłością, która może wpłynąć na przyszłość i utworzyć poboczną odnogę czasu? Taką, którą tak ładnie narysował doktor Emmett Brown ze wspomnianego filmu? Czy tak zwany „efekt motyla” ma w ogóle rację bytu? A może wszelkie zmiany przeszłości skutkują tylko tym, że przyszłość automatycznie dostraja się w niezauważalny sposób lub, co gorsza, już jest dostrojona i wszystko czego doświadczamy to tylko podróż niezmienną, ściśle zdeterminowaną ścieżką?
„Dr Futurity” nie należy do najciekawszych i najważniejszych książek Philipa K. Dicka. Ilość niestety obniżyła jakość, choć trzeba pamiętać, że fabuła tej powieści (a także „Vulcan’s Hammer”) to pierwsze wprawki autora, pisane w szaleńczym tempie i nie aspirujące do niczego więcej niż pulpowa rozrywka. Tym większe wrażenie robi kolejna powieść autora – dopracowana, oszałamiająca i jedna z najważniejszych w karierze.
Tytuł: Dr Futurity
Tytuł oryginalny: Dr Futurity
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Maciej Pintara
Wydawca: Amber
Data wydania: 1997
Rok wydania oryginału: 1960
Liczba stron: 176
ISBN: 8371693575
Dzięki, świetna recenzja ... książka o dość nudnej i nieciekawej fabule, a akcja paradoksalnie pędzi na łeb na szyję ;)
OdpowiedzUsuń