niedziela, 6 marca 2022

Siedmiu Żołnierzy

100% Morrisona w Morrisonie


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Przybyło „Siedmiu żołnierzy”. Jeśli jesteś fanem Granta Morrisona, pokochasz ten komiks. Jeśli nie lubisz jego twórczości, znienawidzisz ten komiks. A jeśli w ogóle nie znasz dokonań Szalonego Szkota, wpadniesz w głęboką konsternację.

W 2002 roku Grant Morrison wpadł na pomysł stworzenia grupy trzecioligowych superbohaterów DC Comics. Takich jeszcze nie do końca opatrzonych, przewijających się gdzieś od czasu do czasu na trzecim planie. Dałoby to wiele możliwości narracyjnych – można wrzucać ich w wir naprawdę niebezpiecznych przygód i niebezpieczeństw, a nawet jeśli przydarzy się im coś strasznego to nikt nie będzie za bardzo po nich płakał. Wybrał siedmiu herosów z zamierzchłych lat i napisał „Siedmiu żołnierzy” – opowieść o grupie superbohaterów, której członkowie nigdy się ze sobą nie spotykają i – uwaga – nawet nie wiedzą o istnieniu pozostałych. Nazywanie ich „grupą” jest zatem sporym nadużyciem – choć jak się okazuje w finale… wcale nie! Dodatkowo wybrał nazwę grupy, nawiązującą do pewnej komiksowej ekipy z lat czterdziestych, do której należała pierwotna inkarnacja tylko jednego z najnowszych siedmiu żołnierzy! No tak, to jest właśnie „typowy Morrison”. Ale po kolei.


„Seven Soldiers of Victory” – tak nazywała się drużyna herosów ze Złotej Ery Komiksu, która zadebiutowała już w roku 1941 na łamach „Leading Comics”, jednej z wielu ówczesnych antologii, zawierających krótkie, kilkustronicowe historyjki obrazkowe. Jej członkowie (The Vigilante, The Crimson Avenger, Green Arrow, Speedy, The Shining Knight, Star-Spangled Kid, Stripesy) pochodzili z różnych cyklicznie wydawanych magazynów komiksowych Złotej Ery – między innymi z „Action Comics” i „Detective Comics z czasów, kiedy to Superman i Batman nie mieli ich na wyłączność. Ba, wtedy nie było jeszcze „DC Comics” – wydawnictwo nazywało się „National Allied Publications, Inc.” i nie było żadnym potentatem jak obecnie. „Siedmiu żołnierzy” Granta Morrisona zaczyna się (jak zwykle) bardzo dziwnym i niejednoznacznym nawiązaniem do wspomnianej grupy – Vigilante, jeden z jej członków, formuje nową ekipę, do której zapisują się herosi-nieudacznicy. Trafiają razem do Mesy Cudów, czyli magicznego miejsca przemieszczającego się w niewyjaśniony sposób po powierzchni Ziemi i będącego bramą, przez którą (oczywiście) wdziera się do naszego świata potworne zagrożenie. Zanim zdążymy przyzwyczaić się do naszych bohaterów… ok, powiedzmy, że kończy się pierwszy odcinek. I teraz najdziwniejsza rzecz – ta historia nie jest kontynuowana. Przynajmniej nie bezpośrednio.


Wspomniany zeszyt wydany został w kwietniu 2005 roku jako „Seven Soldiers of Victory” numer 0. Zaraz potem ruszyło siedem równolegle (no, prawie) wydawanych, czteroodcinkowych serii, których bohaterami byli właśnie morrisonowi „żołnierze”. Z zamierzchłej, oddalonej o dziesięć tysięcy lat historii przybywa Lśniący Rycerz (to ten jedyny należący do oryginalnej grupy z lat czterdziestych), dzielny wojownik Złamanego Stołu z Camelot, upadłego pod naporem koszmarnych najeźdźców z innego świata. Sir Justin i jego dzielny rumak Vanguard, niczym ryba wyjęta z wody, musi nauczyć się istnieć w totalnie obcym i niezrozumiałym świecie. Drugim „żołnierzem” jest Jake Jordan, były gliniarz żyjący nieusuwalną traumą – wymyślony w 1942 roku przez Jacka Kirby’ego. Jake zostaje Strażnikiem Manhattanu, walczącym z dwoma grupami podziemnych piratów w nowojorskim metrze (aarrgh! serio, to Morrison!). Potem poznajemy Zatannę, chyba najbardziej rozpoznawalną członkinię grupy, która włada magią – właściwie władała, bo teraz straciła moce i chodzi na spotkania anonimowych czaroholików. Następny w kolejce jest Klarion, Wiedźmi Chłopiec – bohater z lat siedemdziesiątych, pojawiający się w komiksach o Demonie Etriganie. Grant Morrison wyjaśnia, co się stało z zaginioną w tajemniczy sposób purytańską kolonią Roanoke – okazuje się, że żyją od pięciuset lat głęboko pod Nowym Jorkiem i snują opowieści o legendarnym Niebieskim Świecie. Klarion postanawia go odnaleźć.


Teraz pora na Mistera Miracle’a, jednego z Nowych Bogów Czwartego Świata Jacka Kirby’ego (a właściwie jego ludzką wersję, czyli Shilo Normana). Wątek tego bohatera jest szczególnie istotny z punktu widzenia innych wydarzeń dziejących się w uniwersum DC Comics równolegle do „Siedmiu Żołnierzy”„Nieskończonego kryzysu” i nadchodzącego po nim „Ostatniego kryzysu”. Mistrz Ucieczek wpada w tarapaty, z których może się już nie wydostać. Bulleteer, to niby nowa postać, wymyślona na potrzeby „Siedmiu żołnierzy”, choć jawnie nawiązująca do Bulletgirl ze Złotego Wieku – kobieta przypadkowo pokryta substancją dającą jej niezwykłą siłę i wytrzymałość, zostaje nową superbohaterką Nowego Jorku. I na koniec coś absolutnie rewelacyjnego i wołające o gromkie brawa. W podziemiach Wielkiego Jabłka budzi się Frankenstein (tak właśnie – stylizowany na Borisa Karloffa stwór noszący tu imię, a właściwie nazwisko, swego stwórcy!). Wielki, brutalny, uzbrojony po zęby i diablo inteligentny – tak groteskowy, że zachwycający. Przygody wszystkich siedmiu bohaterów są pozornie niezależne od siebie – krążące jednak wokół wspólnego wątku i łączące się w odcinku ostatnim, zatytułowanym „Seven Soldiers of Victory” numer 1. Imponujący „omnibus” Egmontu zawiera wszystkie trzydzieści zeszytów – jest to lektura niecodzienna, nie tylko ze względu na gabaryty. To po prostu 100% Morrisona w Morrisonie – trzeba o tym wiedzieć zanim zaczniemy czytać.



Autor zakłada, że znasz uniwersum i poruszasz się w nim w miarę sprawnie. Nie ma mowy o wprowadzeniu, wyjaśnieniu kto zacz i co było wcześniej. Dodatkowo, jak to zwykle u Szalonego Szkota bywa, mamy do czynienia z metakomiksem. Może nie aż tak zaawansowanym jak wcześniejszy „Animal Man” lub późniejszy „Ostatni kryzys”, ale wystarczająco, aby przynieść masę radości czytelnikom szukającym tego rodzaju intertekstualnych i postmodernistycznych rozwiązań. Grant Morrison nie tylko bawi się pewnymi graficznymi rozwiązaniami (kolor spływający z postaci stojącej pod prysznicem, bohaterowie przebijają czwartą ścianę lub wychodzą poza kadry) ale przede wszystkim oddaje hołd starym, zapomnianym i trochę zaniedbanym herosom dawnych lat i pokazuje co było w nich tak wartościowego, że teraz postanowił ich reanimować. Na to wszystko nakłada się pewien autorski komentarz, który dostrzegą tylko naprawdę zaawansowani fani DC Comics. Otóż Morrison wprowadza do komiksu (symbolicznie oczywiście) awatary twórców komiksowych, redaktorów a nawet samych odbiorców. Co więcej, samo zagrożenie, które zawisło nad uniwersum komiksu jest również bardzo ważną przenośnią. Nie mogę w recenzji dokładnie zdradzić, kto i co jest symbolem czego – zwróćcie jednak uwagę podczas lektury na to zagadnienie. Narracyjny ruch Morrisona był wprawką i preludium do tego, co zrobił potem w oszałamiającym i naprawdę wywracającym mózg na nice „Ostatnim kryzysie”, o którym niedługo napiszę całkiem sporo.


„Siedmiu żołnierzy” to komiks znakomity, napisany z werwą i prawdziwą miłością do medium. Siedem równoległych historii, których bohaterowie, zupełnie nieświadomi wzajemnych powiązań i częściowo nieświadomi zagrożenia, stawiają mu czoło i walczą o ludzkość. A każda z nich jest specyficzna, narysowana inaczej i utrzymana jest w innej estetyce. „Lśniący rycerz” to mroczne fantasy, „sword & sorcery”, w którym słychać magiczny staroangielski, a patos wylewa się z każdego kadru. „Manhattan Guardian” to superbohaterski mainstream Złotej i Srebrnej Ery, uosabiany przez silną i dzielną postać obrońcy niewinnych mieszkańców. „Zatanna” to magiczna mieszanka „Sandmana”, „Lucyfera”, „Hellblazera” i „Potwora z bagien”, czyli samej śmietanki tak zwanego „magicznego DC”. „Klarion, Wiedźmi chłopiec” jest z kolei gotyckim horrorem, groszową opowieścią grozy, jakimi obfitowała Złota Era Komiksu zanim zniszczył ją Kodeks Komiksowy w 1954 roku. „Mister Miracle” to oczywiście „Czwarty świat” Jacka Kirby’ego – rzecz najmocniej oderwana fabularnie od pozostałych, ale ważna dla historii jako całości. „Bulleteer” natomiast jest rozprawą o kondycji komiksu superbohaterskiego pierwszych lat dwudziestego pierwszego wieku – przytyk i kpina, ale i również list miłosny. No i ostatni, mój ulubiony, „Frankenstein” – przypominają się kooperacje Alejandro Jodorowsky’ego z Moebiusem, czasopismo „Heavy Metal”, pulpowe filmy klasy B – skrajnie brutalne, nie aspirujące do celów innych niż dostarczenie „intensywnej” rozrywki.


„Siedmiu żołnierzy” wychodziło równolegle do „Nieskończonego kryzysu” Geoffa Johnsa i potem w trakcie wydarzenia znanego jako „52” i „One Year Later”. Grant Morrison jako jeden z niewielu twórców DC komiks ze swobodą twórczą gwarantowaną przez sam kontrakt z wydawnictwem (tak!), zaraz po zakończeniu prac nad serią oddał nowych bohaterów innym scenarzystom. Sam siadł do pracy nad historią, której składowe elementy już mocno zaznaczał w serii „Mister Miracle”. Zaczęło się „Odliczanie do Ostatniego Kryzysu”.


Tytuł: Siedmiu żołnierzy. Omnibus
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: J.H. III Williams, Simone Bianchi, Frazer Irving, Yannick Paquette, Dough Mahnke, Ryan Sook, Cameron Stewart, Pascal Ferry
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Seven Soldiers of Victory
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: styczeń 2022
Data wydania oryginału: kwiecień 2005 – grudzień 2006
Liczba stron: 792
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328160637

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz