Zastępstwo
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Najważniejszym twórcą „Deadpoola” z przełomu wieków był Joe Kelly. Wcale nie był najlepszy, ale to on „zbudował” tę postać od podstaw. Kolejni autorzy nawiązywali do wzorca Kelly’ego – w tym ostatnia scenarzystka w serii, czyli Gail Simone. Ale ona zrobiła coś więcej.
Ostatnio omawiany ósmy tom zbiorczy „Deadpool Classic”, autorstwa Franka Tieriego, był dość średni – włoski scenarzysta wziął na tapet starszą o dekadę „Śmierć Supermana” i zrobił jej deapoolową parodię. Przychodząca po nim Simone zrobiła rzecz podobną, tylko tym razem ruch ten podyktowany był „z góry”, narzucony przez pewne zmiany wydawnicze – ale o tym za chwilę. Dziewiąty tom „Deadpool Classic” zawiera pięć ostatnich odcinków trzeciej serii „Deadpool” z 2002 roku i sześć odcinków czegoś (niezupełnie) nowego.
Najpierw zakończenie serii. Run Gail Simone powiązany jest nieco z inną, rozpoczętą równolegle serią – „Taskmasterem”, czyli przygodami płatnego zabójcy, potrafiącego błyskawicznie uczyć się ruchów przeciwnika i idealnie je kopiować. To z „Taskmastera” wzięła się nowa towarzyszka Deadpoola – absurdalnie wręcz seksowna Sandi Brandenberg. Tak, Deadpool ma u Simone własną „sekretarkę” i osobistego biografa (bezdomnego kolesia o ksywie „Ratbag”) – jego popularność i notowania po przypadkowej likwidacji „Czterech wiatrów”, czyli samej wierchuszki Yakuzy, przebiły sufit. Deadpool kajecik ma wypełniony na rok wprzód, ale i tak przyjmuje pewne tajemnicze zlecenie od niemniej tajemniczego „Czarnego Łabędzia”. I to może być niestety łabędzi śpiew Wade’a Wilsona.
Gail Simone świetnie radzi sobie z postacią Deadpoola. Najemnik nadal miele ozorem bez opamiętania, ale teraz nie wydaje się to aż tak wymuszone, aż tak „suche”. „Kim tak naprawdę jest Deadpool? Bohaterem, złoczyńcą, najemnikiem, bogiem seksu, mistrzem gry na automatach? Deadpool jest tym wszystkim i kimś więcej…” – scenarzystce udało się naprawdę dobrze scharakteryzować postać Wilsona, uzasadnić kim jest i dlaczego jest, a humor w jej komiksach wynika z czegoś więcej niż z „nawijki”. Simone „czuje” Marvela”, wie jakie nawiązania i żarty będą trafiać bez pudła do czytelników i wykorzystuje tę wiedzę w pełni.
Numer sześćdziesiąty dziewiąty „Deadpoola” z września 2002 roku był ostatnim – jeszcze w tym samym miesiącu wyszedł pierwszy zeszyt „Agenta X”, napisany również przez Simone. O co chodzi? Jesienią 2002 roku Marvel postanowił zrewitalizować niektóre swoje podupadające serie i wrzucić literkę „X” do nazwy. I tak „Cable” zmienił nazwę na „Soldier X”, a „X-Force” stali się „X-Statix” (tu akurat „X” już było, ale grupa została odmieniona całkowicie – patrz: pierwszy zbiorczy tom „X-Statix” od Muchy, wydany pod koniec zeszłego roku). „Deadpool” odszedł, „Agent X” wszedł na jego miejsce – ale czy to jest aby Wade Wilson? Nawiązania do wspomnianej na początku „Śmierci Supermana” i „Rządów Supermanów” nasuwają się same. Każący nazywać się Alexem Haydenem, dziwny, pokiereszowany mężczyzna, świetnie znający sztuki walki i „wyposażony” w bezbłędnie działający czynnik gojący puka, pewnego wieczoru do drzwi Sandi Brandenberg. Nic nie pamięta, nie wie kim jest, ale chce „zostać najlepszym najemnikiem, jaki kiedykolwiek stąpał po Ziemi”. Alex Hayden paple jak najęty (choć jego „dymki” są szare a nie żółte jak u Wilsona) i przypomina mocno znanego nam bohatera. Tymczasem yakuza podnosi się z kolan i żąda krwi.
Gail Simone sugeruje, że Alex to Wade, ale jednocześnie myli tropy – przecież to byłoby za proste. A może nie? Może na tym polega cały wic? Z racji, że Agent X jest w sumie nową postacią nie jesteśmy z nim tak zżyci – równolegle na pierwszy plan wysuwa się Sandi, Ratbag a także Taskmaster (mający w „Agencie X” swoje całkiem długie pięć minut) oraz nowa, skąpo ubrana najemniczka o pseudonimie Outlaw. Tak, to są czasy bezpośrednio poprzedzające „Ptaki Nocy” (Simone odeszła do DC zaraz po zakończeniu swego udziału w „Agencie X”) – bohaterki tego komiksu wręcz eksplodują swą seksualnością. A w tym przypadku nie bez znaczenia jest również specyficzna warstwa graficzna.
Odpowiada za nią „Udon Studios” – kooperacja grafików rysująca mangę. Jest to grupa rysowników, w której wymiennie ktoś raz odpowiada za szkice, ktoś inny za tusze, a jeszcze kolejna osoba za (bardzo jaskrawe) kolory – to oni narysowali wspomnianego już „Taskmastera”. Nie jest to stylistyka tylko nawiązująca do mangi, czy ją parodiująca – dwa ostatnie tomy „Deadpool Classic” to jest wręcz definicyjna manga pełną gębą. I to nie był moim zdaniem dobry wybór – to jest „Deadpool / Agent X” cukierkowy, z dynamiką „Czarodziejki z Księżyca”, scenami walk ze „Street Fightera”. Jakościowo, obiektywnie pewnie w porządku – ale to nie jest „moja” estetyka, nie moja bajka.
Pozostał nam jeszcze jeden tom „Deadpool Classic” – domknięcie piętnastoodcinkowego „Agenta X”. Gail Simone i Udon Studios powrócą, ale tylko na chwilę. Tak czy inaczej – to będzie już inny „Deadpool” i być może dowiemy się, co tak naprawdę się wydarzyło.
Tytuł: Deadpool Classic. Tom 9
Scenariusz: Gail Simone
Rysunki: Udon Studios
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Tytuł oryginału: Deadpool Classic. Vol 9
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: sierpień 2020
Liczba stron: 272
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328196797
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz