Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Gdy zapowiedziano styczniową premierę kolejnego filmu opartego na historiach z uniwersum Detective Comics, było jasne, że w tym samym czasie będziemy mogli przeczytać również komiks powiązany z tą produkcją. „Ptaki Nocy. Tajemnice i morderstwa” wydane zostały przez Egmont na początku lutego – zbiorcze wydane zawiera dwanaście odcinków komiksu „Birds of Prey”, które za oceanem wychodziły w 2003 i 2004 roku. Komiks nie ma właściwie z filmem nic wspólnego, zatem fani Harley Quinn muszą zostać ostrzeżeni już na początku – tu jej nie ma. Ale to w niczym nie przeszkadza.
„Ptaki nocy” to tak naprawdę dwie dziewczyny. Pierwsza z nich to Barbara Gordon, przybrana córka komisarza Gordona i pierwsza z kobiet, która przywdziała kostium Batgirl. Fani DC doskonale pamiętają przeszywające sceny z „Zabójczego żartu” Alana Moore’a, po których Barbara została przykuta na zawsze do wózka inwalidzkiego. Tragedia nie powstrzymała jej jednak przed walką z przestępczością – kto wie, może właśnie jeszcze bardziej zmobilizowała? Barbara przyjęła pseudonim „Oracle” i zaczęła wykorzystywać swoje niezwykłe informatyczne umiejętności. Została „cyfrowym okiem i uchem” Batmana i jego asystentów – z czasem postanowiła działać też na własną rękę.
I tu pojawia się druga dziewczyna – Dinah Laurel Lance, alias „Black Canary”. Niesamowicie szybka i wysportowana mistrzyni walki wręcz obdarzona dodatkowo głosem o niszczycielskiej sile. Są to dwie skrajnie różne bohaterki – jedna jest wyrachowana, spokojna, przewidująca i analityczna a druga impulsywna, brawurowa i czasem nie do końca zdająca sobie sprawę z konsekwencji swoich działań. Skład „Ptaków nocy” zmieniał się oczywiście przez cały czas swego istnienia, ale to Barbara i Dinah tworzyły zawsze jego trzon. „Tajemnice i morderstwa” zbierają pierwsze odcinki serii „Birds of Prey”, za których scenariusz odpowiadała Gail Simone – to właśnie ona zaczęła sukcesywnie przekształcać duet w tercet – oto Helena Bertinelli, wojowniczka wywodząca się z mafijnej rodziny Gotham, którą przestępczy światek zna jako Huntress. Ale w omawianym komiksie znajdziemy również inne niebezpieczne, nieodmiennie porażająco seksowne, kobiety – Lady Shiva i Cheshire, czyli „dwie najgroźniejsze zabójczynie na świecie” (ta pierwsza to taka trochę Elektra w uniwersum Detective Comics) a w króciutkim epizodzie pojawiają się też takie żeńskie zabijaki jak Gypsy, Katana i Catwoman.
Fabuła kręci się wokół pewnej zdobyczy Ptaków Nocy, jaką są twarde dyski z materiałami obciążającymi wysoko postawionych ludzi w Gotham. Ich poprzedni właściciel, z którym dziewczyny mają cały czas na pieńku, niejaki Savant, próbuje je oczywiście odzyskać, aby nadal szantażować szychy przestępczego półświatka. A ten również nie próżnuje – pewien senator zrobi wszystko, aby zniszczyć zarówno kompromitujące go materiały jak i samą grupę superbohaterek. Akcja toczy się z początku na ulicach Gotham i w zakamarkach szpitala Arkham, aby przenieść się potem do Hongkongu, gdzie Black Canary, dla dobra sprawy, wejść będzie musiała w niechciane i niebezpieczne alianse.
Sama historia jest niebywale prosta i nastawiona na nic innego jak nieskrępowaną rozrywkę. Gail Simone napisała komiks superbohaterski, ale daleki od mrocznych klimatów Batmana, kosmicznych eskapad Zielonych Latarni czy nadludzkich wyczynów Supermana. „Ptaki nocy” to typowy akcyjniak, gdzie postacie wpadają do pokoju przez okno razem z masą odłamków szkła, zadają ciosy w bardzo nieergonomiczny i dość cyrkowy sposób, wymieniają się ciętymi odzywkami podczas bijatyki i niezależnie od sytuacji mają nieskazitelny wygląd. Szukasz filozofii i drugich den jak u Alana Moore’a czy Neila Gaimana? To ich tu nie znajdziesz.
W jednym z poprzednich akapitów nazwałem bohaterki „porażająco seksownymi’. Ed Benes nie potrafi chyba rysować kobiet o urodzie przeciętnej – wszystkie dziewczyny wyglądają jak wykute z brązu ideały urody (ale też i zmaterializowane męskie marzenia). Tak, to jest stara szkoła z lat dziewięćdziesiątych, kiedy to Jim Lee, Whilce Portacio, Todd McFarlane, Rob Liefeld i wielu innych rysowników eksponowało fizyczne walory superbohaterów obojga płci. Wszystkie bohaterki przykuwają wzrok, wszystkie emanują niepowstrzymanym seksapilem i wyglądają jak milion dolarów (nie oszukujmy się panowie, są takie nie tylko w oczach nastoletnich nerdów) – a jednocześnie przedstawione są jako silne, pewne siebie kobiety. Gail Simone dobrze wiedziała, jak chce zaprezentować komiksowe postacie, jak wykorzystać ich urodę i seksualność do podkreślenia – nie bójmy się użyć tego określenia – feminizmu swoich bohaterek. To nie są niewinne i nieśmiałe dziewczęta – są w pełni świadome kim są, jak wyglądają i co potrafią. Ed Benes był często krytykowany za „przeseksualizowane rysunki” i „epatowanie krągłościami tam, gdzie nie ma to żadnego uzasadnienia”. Przy czym, aby być sprawiedliwym, trzeba zauważyć, że podobnie przedstawiał też męskich bohaterów (choć tych jest tu jak na lekarstwo) – każdy jeden to Apollo i Herkules. Ok, być może rysownik popada czasami w przesadę, ale naprawdę nie bardziej niż inni autorzy ostatniej dekady superbohaterskiego dwudziestego wieku. Ed Benes po prostu spóźnił się kilka lat.
Podejrzewam, że „Ptaki nocy” zagościły w Polsce jednorazowo – a szkoda, przecież Gail Simone napisała w sumie ponad pięćdziesiąt odcinków. Komiks o superbohaterkach z Gotham nie zrewolucjonizuje waszego spojrzenia na uniwersum Detective Comics, ale zapewni naprawdę niezłą rozrywkę. Nawet bez Harley Quinn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz