Artykuł dotyczy serii trzech komiksów Enkiego Bilala , stanowiących jedną całość fabularną - „Animal'z”, „Julia & Roem”, „Kolor powietrza”.
Enki Bilal, zaraz po ukończeniu „Czwórki” zamykającej „Tetralogię potwora”, rozpoczął prace nad kolejnym cyklem. Historia zawarta w trzech albumach, nazywana najczęściej „Trylogią krwotoku” (La trilogie du coup de sang”), lub z rzadka „Trylogią żywiołów” („La trilogie des éléments”), kontynuuje eksperymenty twórcze autora. Bilal szuka najlepszej metody na wyrażenie siebie i przekazanie własnych obaw i przestróg. I robi to na swój, często krytykowany, bo skrajnie subiektywny, sposób. Na okładce trzeciego tomu możemy wyczytać, że mamy do czynienia ze „sprzeciwem Bilala przeciwko technologicznemu i odczłowieczającemu kierunkowi rozwoju cywilizacji”. W komiksie sprzeciwia się sama planeta.
Bilal poświęcił „Tetralogii potwora” cztery lata, które wspominał jako „psychologiczne piekło”, spowodowane koniecznością powrotu do trudnej przeszłości jego ojczyzny. Gdy skończył ostatni, czwarty tom był bardzo zmęczony i przygnębiony, zatem rozpoczęcie nowego projektu, nie związanego w żadnym stopniu z tematyką wojenną, mogło być terapeutyczne. W 2009 roku, dokładnie dwa lata po ostatnim tomie tetralogii, wychodzi „Animal’z” – pierwszy z trzech tomów nowego cyklu. Pomysł kontynuacji zrodził się dopiero, gdy Bilal kończył pierwsza część i uznał, że nie wyczerpał tematu. Rok później ukazuje się zatem „Julia & Roem”, a dopiero w roku 2014 kończący tryptyk i spinający razem całą historię, album „La Couleur de l’air”. Ziemia krwawi – nie tylko z powodu choroby spowodowanej „wirusem ludzkości” ale i dlatego, że puszczanie krwi może dać szansę na wyleczenie.
„Krwotokiem” nazwano gwałtowne rozregulowanie klimatu, które ogarnęło naszą planetę w dwudziestym pierwszym wieku. Przyroda „eksplodowała gniewem”, cały glob doświadcza nieustannie katastrof naturalnych, miasta zostały zrównane z ziemią a zdobycze ludzkiej myśli i cywilizacji stały się w jednej chwili bezużyteczne. Niedobitki ludzkości poszukują wody, żywności i sposobu na przeżycie – uciekają z zagrożonych miejsc w kierunku nielicznych „eldorad”, czyli enklaw, które z nieznanych jeszcze przyczyn zagłada ominęła. Ale Ziemia, jak to ładnie określił sam autor, będzie jak pies otrząsający się z pcheł. Nie pozwoli znaleźć drogi do oaz byle komu.
„Animal’z” opowiada o próbach dotarcia tam drogą wodną. Gdzieś w basenie Morza Śródziemnego (ale w sumie niekoniecznie, ale o tym potem) istnieje podobno legendarny „przesmyk P17”, przez który można wypłynąć na bezpieczne wody. Szuka go Ferdinand Owles, naukowiec zajmujący się krzyżowaniem ludzi i zwierząt, wraz z żoną Louise i córką Kim. Ich drogi krzyżują się z innymi podróżnikami – samotnym żeglarzem Lesterem Outside, zintegrowaną z ciałem delfina Anną Pozzano i tajemniczym Frankiem Baconem, który okazuje się potem królikiem doświadczalnym procesu hybrydyzacji międzygatunkowej. Ich spotkanie obfitować będzie w wiele nieoczekiwanych i niebezpiecznych zdarzeń (takich, jak walka na śmierć i życie z pływającą bandą kanibali lub spotkanie z rewolwerowcem cytującym filozofów). Ostatecznie wszyscy oni, rozdzieleni na dwie grupy, ruszą w podróż ostateczną, kierowani bliżej nieokreślonym przekonaniem, że właśnie teraz obrali poprawny kierunek.
„Julia & Roem” to podróż lądem. Pewien były kapelan wojskowy, Howard George Lawrence, w trakcie swej fantasmagorycznej podróży przez pustkowie (które powinno być chyba Pustynią Gobi, ale okazuje się lądem rozciągniętym na Morzu Bałtyckim), znajduje dwóch skrajnie wyczerpanych młodych mężczyzn – Roema i Merkta. Po wielu dniach wędrówki trafiają do ocalałej w niewyjaśniony sposób „betonowej oazy” – niedokończonego, luksusowego hotelu z Abu Dhabi, zamieszkałego teraz przez ocalałą, malutką społeczność. Gospodarze przyjmują przybyszy pod swój dach z pewną nieufnością, jak się potem okazuje słuszną – Roem nawiązuje romans z córką głowy rodziny, Julią. Cała reszta historii, ku zdumieniu oniemiałego Lawrence’a, przebiega zgodnie z treścią dramatu niejakiego Williama Szekspira. Wszystkie postacie, zupełnie nieświadomie, niczym pacynki animowane przez nieznaną siłę, odtwarzają w realu fabułę „Romea i Julii”. Ale droga wzywa, trzeba ruszać – Lawrence, wraz z dwójką kochanków, udaje się w nieznanym, lecz podejrzanie obiecującym, kierunku.
„Kolor powietrza” to lot zeppelinem przez mroczne przestworza, spowite gęstymi i wpływającymi na umysły podróżników chmurami. Anders i Esther to para, która w ostatniej chwili wskoczyła na pokład latającej maszyny – tuż przed tym, jak zagłada dotarła do Algierii. Zeppelin, nazwany „Śmietnikiem”, ma jeszcze trójkę pasażerów – dwie siostry bliźniaczki, Louisę i Louissę, oraz ich opiekuna. Maszyną już nikt nie steruje – leci ona na autopilocie w nieznanym, lecz najwidoczniej jasno sprecyzowanym kierunku, przebijając się przez masy gigantycznych, czarnych, organicznych chmur, przypominających te z „Tetralogii potwora”. Chmury, które najwyraźniej chmurami nie są, wpływają na umysły dziewczynek – siostry cytują filozofów, myślicieli, podają przerażające statystyki bólu, śmierci i cierpienia dwudziestego wieku. Losy powietrznych podróżników łączą się z czasem z losami bohaterów dwóch pierwszych części – wszyscy docierają w końcu tam, gdzie dotrzeć mieli. Zupełnie inni niż na początku drogi, zresetowani i „zdezaktualizowani”. Nowi.
Enki Bilal nie chciał pokazywać samego przebiegu apokalipsy – pragnął zająć się tym, co było potem. Ziemia jest poważnie chora i postanawia podjąć bardzo radykalne kroki, aby się uleczyć. Przeciążony i zawirusowany system musi pozbyć się czynnika chorobowego a potem uruchomić się ponownie – Krwotok jest odpowiednikiem biblijnego potopu, anihilacją prawie całej ludzkości, której wybrani reprezentanci poddani zostali ekstremalnym próbom. Człowiek w realiach Krwotoku jest zagubiony – chodzi tu zarówno o problemy z geografią, utratą sensu życia, wszelkich drogowskazów moralnych czy rozwojowych, pamięci, kultury i w końcu samego człowieczeństwa. Jak można w funkcjonować w takich okolicznościach?
Na naszej planecie doszło do poważnych „permutacji miejsc”. Bohaterowie docierając do miejsca, w którym widzą szczyt Mont Blanc, bardzo szybko stwierdzają, że obok niego stoją Himalaje. Widzą gwiazdozbiory możliwe do zaobserwowania tylko z półkuli południowej, a przecież podróżują po Europie. Podróżnicy „lądowi” czują jak grunt cały czas faluje im pod nogami, ponieważ ziemia rozpostarta jest na wodach Morza Bałtyckiego jak narzuta na łóżku. Nie istnieją bieguny, kierunki świata, nie działają kompasy. Nie można też dokładnie umiejscowić dźwięków w przestrzeni – przyroda zniekształciła nie tylko siebie samą, ale i ludzką percepcję. Ocaleli z katastrofy nie mają żadnych drogowskazów i punktów oparcia, zatem mogą podążać w dowolnym kierunku, tylko pozorując cel. Stare sposoby rozpoznania rzeczywistości przestają działać, Ziemia likwiduje je w pierwszej kolejności. Ale to tylko początek.
Globalny reset likwiduje też wszelkie zdobycze kultury i całą spuściznę cywilizacyjną. Cały świat śmierdzi ropą, powietrze jest ciężkie i oleiste, a przesuwające się po niebie, czarne gigantyczne chmury zdają się kumulować całe zło tego świata – czuć w nich „odór napalmu, białego fosforu, peklowanej wołowiny, gorzałki, uryny, siarki, cierpienia, potu, otwartych ran, odwróconej ziemi, robactwa, zatęchłej wody, nafty, gangreny, roztopionego ołowiu, saletry, strachu, grozy, ciętych kwiatów i krwi…”. To materia z wyciśniętego wrzodu, której trzeba pozbyć się jak najszybciej. Ale to nadal za mało.
Krwotok to także likwidacja przeszłości. Zanikają wszelkie kody społeczne i wszystko to, co ze sobą niosły – możliwość porozumienia a także nieufność i ksenofobia. Ludzie po prostu tracą sukcesywnie pamięć – a co za tym idzie tożsamość kulturową, dorobek cywilizacyjny, spuściznę naukową, ale również i bagaż uprzedzeń i stereotypów. Wydawać się to może nieco niekonsekwentne ze strony autora – przecież w „Tetralogii potwora” to pamięć o przeszłości i nauka na popełnionych w niej błędach, mogła zapobiec cywilizacyjnym tragediom w przyszłości. To, czego nie udało się dokonać wtedy Zakonowi Obskurantyzmu, zrobiła sama planeta i jak mówi głośno Lawrence, Krwotok jest czymś co powinno się teoretycznie nienawidzić, ale w praktyce przyjmuje się go niemal z ulgą. Najwidoczniej wyciąganie wniosków z przeszłości nie wychodzi ludziom najlepiej – zatem to planeta zadba teraz o prawidłowy rozwój „nowej ludzkości”. Dochodzi bowiem również do zredefiniowania pojęcia „człowieczeństwa”.
To, co nazywamy człowieczeństwem, zaczęło się zmieniać już jakiś czas przed Krwotokiem. Bilal cytuje Nietzschego: „Człowiek jest liną rozciągniętą między zwierzęciem a nadczłowiekiem. Liną nad przepaścią”. Zagadnienie to szczególnie mocno rozwija pierwszy tom trylogii – „Animal’z”. Tytuł nawiązuje do „eXistenZ”, filmu Davida Cronenberga, który opowiadał o połączeniu człowieka i maszyny. Bilal opowiada z kolei o procesie łączenia ludzi i zwierząt – profesor Ferdinand Owles nazywany jest „człowiekiem ostatecznej hybrydyzacji”, który urządzał łapanki wśród dzieci żyjących na terenach ogarniętych wojną i robił z nich króliki doświadczalne. Ludzie rezygnowali z człowieczeństwa na własne życzenie, co w ostatecznym rozrachunku nie okazało się jednak najgorszym rozwiązaniem. Część ludzi, którym dane będzie żyć w nowej, pokrwotokowej rzeczywistości, to właśnie hybrydy – negujące samą swoją istotą wyższość naszego gatunku.
Tak naprawdę głównym bohaterem trylogii jest nasza planeta. To czarnoksiężnik, który w porę wrócił do domu i powstrzymał swego głupiego i zadufanego ucznia przed wyrządzeniem jeszcze większych szkód. Restart, który ma miejsce, nie ma oznaczać na szczęście całkowitej anihilacji człowieka i jego spuścizny. Ludzie stają się oczywiście białymi, niezapisanymi kartami, ale Ziemia przejmuje rolę twardego dysku i „zapamiętuje” wszystko to, „co było dobre”. Cały ten zapis emanuje potem w postaci cytatów, którymi posługuje się co drugi z ocalałych bohaterów – „Romeo i Julia”, niczym mit zapisany w trzewiach planety, odtwarzany jest potem przez bezmyślne i bezwolne marionetki. Tylko Lawrence jest tego w pełni świadomy – „Niebo i ziemia mówią tu Szekspirem. Wiem o tym, bo jestem szalony”. Nowi Ludzie zostają zatem tutaj sprowadzeni do roli papierowych figur, manekinów o twarzach pozbawionych mimiki (jakże sprawdza się tu ta słynna maniera artystyczna Bilala) – „wektorów idei”, jak to ładnie określił autor. Ziemia sama kieruje wybranych bohaterów w miejsce, gdzie powstanie „nowy ład”. Nie będzie on już polegał na dominacji człowieka, lecz przyrody – wszelką kulturę, która kiedyś być może powstanie, zdominuje nie humanizm, lecz „terranizm”. Radykalne rozwiązanie, ale jak pisał Szekspir w „Hamlecie” – „Zło gwałtowne, tylko gwałtownym leczy się lekarstwem albo żadnym”.
Bilal nie miał całościowego pomysłu na trylogię, nawet w czasie, gdy pisał „Julię & Roema”. Wykrystalizowało się to dopiero po wydaniu tego komiksu – skoro była woda i ziemia, to może całość zakończyć w powietrzu i połączyć wszystkie wątki? Autor powiedział w jednym z wywiadów, że pomija ogień, bo on i tak jest wszechobecny w każdej z części. Specyficzny był też sposób pracy nad trylogią – Bilal nie używał żadnych scenopisów. Rysował, podobnie jak w przypadku „Tetralogii potwora”, na sztalugach, w kolejności zupełnie przypadkowej – takiej, jaką podpowiadała mu akurat intuicja. Nie skupiał się też nad zostawianiem miejsca na „dymki” – stąd najczęściej mamy kadry z opisem w postaci komiksowej narracji. Łączył potem powstałe obrazy w całość i uzupełniał nowymi kadrami w miejscach, gdzie wymagała tego płynność fabuły. Wszystko rysowane na ziemistym, szarym lub niebieskawym papierze, przy użyciu maksymalnie czterech pastelowych ołówków. Dwie i pół części trylogii są po prostu czarno-białe z pojedynczymi kolorowymi akcentami, jak w „Sin City”. Sytuacja zmienia się dopiero, gdy dochodzi do całkowitego oczyszczenia w drugiej połowie „Koloru powietrza” – Bacon mówi do Kim: „Czy mi się wydaje, czy nabraliśmy kolorów?”.
Enki Bilal stwierdził, że nie lubi negatywnych zakończeń. Jaka nauka płynęłaby z komiksu, skoro skazałby ludzkość na całkowitą zagładę i pogrzebałby wszystkich pod ziemią? Ale czy zaproponowane przez niego rozwiązanie, ta dość kontrowersyjna końcówka w Nowym Raju, w której przedstawia on zupełnie nowy pomysł na odrodzoną ludzkość, jest aby zakończeniem pozytywnym? Czy istoty, które widzimy na ostatniej stronie, to jeszcze ludzie?
Tytuł: Animal’z, Julia & Roem, Kolor powietrza
Scenariusz: Enki Bilal
Rysunki: Enki Bilal
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Tytuł oryginału: Animal’z, Julia & Roem, La Couleur de L’air
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Casterman
Data wydania: marzec 2010, lipiec 2011, marzec 2015
Liczba stron: 104, 96, 96
Oprawa: twarda
„Krwotokiem” nazwano gwałtowne rozregulowanie klimatu, które ogarnęło naszą planetę w dwudziestym pierwszym wieku. Przyroda „eksplodowała gniewem”, cały glob doświadcza nieustannie katastrof naturalnych, miasta zostały zrównane z ziemią a zdobycze ludzkiej myśli i cywilizacji stały się w jednej chwili bezużyteczne. Niedobitki ludzkości poszukują wody, żywności i sposobu na przeżycie – uciekają z zagrożonych miejsc w kierunku nielicznych „eldorad”, czyli enklaw, które z nieznanych jeszcze przyczyn zagłada ominęła. Ale Ziemia, jak to ładnie określił sam autor, będzie jak pies otrząsający się z pcheł. Nie pozwoli znaleźć drogi do oaz byle komu.
„Animal’z” opowiada o próbach dotarcia tam drogą wodną. Gdzieś w basenie Morza Śródziemnego (ale w sumie niekoniecznie, ale o tym potem) istnieje podobno legendarny „przesmyk P17”, przez który można wypłynąć na bezpieczne wody. Szuka go Ferdinand Owles, naukowiec zajmujący się krzyżowaniem ludzi i zwierząt, wraz z żoną Louise i córką Kim. Ich drogi krzyżują się z innymi podróżnikami – samotnym żeglarzem Lesterem Outside, zintegrowaną z ciałem delfina Anną Pozzano i tajemniczym Frankiem Baconem, który okazuje się potem królikiem doświadczalnym procesu hybrydyzacji międzygatunkowej. Ich spotkanie obfitować będzie w wiele nieoczekiwanych i niebezpiecznych zdarzeń (takich, jak walka na śmierć i życie z pływającą bandą kanibali lub spotkanie z rewolwerowcem cytującym filozofów). Ostatecznie wszyscy oni, rozdzieleni na dwie grupy, ruszą w podróż ostateczną, kierowani bliżej nieokreślonym przekonaniem, że właśnie teraz obrali poprawny kierunek.
„Julia & Roem” to podróż lądem. Pewien były kapelan wojskowy, Howard George Lawrence, w trakcie swej fantasmagorycznej podróży przez pustkowie (które powinno być chyba Pustynią Gobi, ale okazuje się lądem rozciągniętym na Morzu Bałtyckim), znajduje dwóch skrajnie wyczerpanych młodych mężczyzn – Roema i Merkta. Po wielu dniach wędrówki trafiają do ocalałej w niewyjaśniony sposób „betonowej oazy” – niedokończonego, luksusowego hotelu z Abu Dhabi, zamieszkałego teraz przez ocalałą, malutką społeczność. Gospodarze przyjmują przybyszy pod swój dach z pewną nieufnością, jak się potem okazuje słuszną – Roem nawiązuje romans z córką głowy rodziny, Julią. Cała reszta historii, ku zdumieniu oniemiałego Lawrence’a, przebiega zgodnie z treścią dramatu niejakiego Williama Szekspira. Wszystkie postacie, zupełnie nieświadomie, niczym pacynki animowane przez nieznaną siłę, odtwarzają w realu fabułę „Romea i Julii”. Ale droga wzywa, trzeba ruszać – Lawrence, wraz z dwójką kochanków, udaje się w nieznanym, lecz podejrzanie obiecującym, kierunku.
„Kolor powietrza” to lot zeppelinem przez mroczne przestworza, spowite gęstymi i wpływającymi na umysły podróżników chmurami. Anders i Esther to para, która w ostatniej chwili wskoczyła na pokład latającej maszyny – tuż przed tym, jak zagłada dotarła do Algierii. Zeppelin, nazwany „Śmietnikiem”, ma jeszcze trójkę pasażerów – dwie siostry bliźniaczki, Louisę i Louissę, oraz ich opiekuna. Maszyną już nikt nie steruje – leci ona na autopilocie w nieznanym, lecz najwidoczniej jasno sprecyzowanym kierunku, przebijając się przez masy gigantycznych, czarnych, organicznych chmur, przypominających te z „Tetralogii potwora”. Chmury, które najwyraźniej chmurami nie są, wpływają na umysły dziewczynek – siostry cytują filozofów, myślicieli, podają przerażające statystyki bólu, śmierci i cierpienia dwudziestego wieku. Losy powietrznych podróżników łączą się z czasem z losami bohaterów dwóch pierwszych części – wszyscy docierają w końcu tam, gdzie dotrzeć mieli. Zupełnie inni niż na początku drogi, zresetowani i „zdezaktualizowani”. Nowi.
Enki Bilal nie chciał pokazywać samego przebiegu apokalipsy – pragnął zająć się tym, co było potem. Ziemia jest poważnie chora i postanawia podjąć bardzo radykalne kroki, aby się uleczyć. Przeciążony i zawirusowany system musi pozbyć się czynnika chorobowego a potem uruchomić się ponownie – Krwotok jest odpowiednikiem biblijnego potopu, anihilacją prawie całej ludzkości, której wybrani reprezentanci poddani zostali ekstremalnym próbom. Człowiek w realiach Krwotoku jest zagubiony – chodzi tu zarówno o problemy z geografią, utratą sensu życia, wszelkich drogowskazów moralnych czy rozwojowych, pamięci, kultury i w końcu samego człowieczeństwa. Jak można w funkcjonować w takich okolicznościach?
Na naszej planecie doszło do poważnych „permutacji miejsc”. Bohaterowie docierając do miejsca, w którym widzą szczyt Mont Blanc, bardzo szybko stwierdzają, że obok niego stoją Himalaje. Widzą gwiazdozbiory możliwe do zaobserwowania tylko z półkuli południowej, a przecież podróżują po Europie. Podróżnicy „lądowi” czują jak grunt cały czas faluje im pod nogami, ponieważ ziemia rozpostarta jest na wodach Morza Bałtyckiego jak narzuta na łóżku. Nie istnieją bieguny, kierunki świata, nie działają kompasy. Nie można też dokładnie umiejscowić dźwięków w przestrzeni – przyroda zniekształciła nie tylko siebie samą, ale i ludzką percepcję. Ocaleli z katastrofy nie mają żadnych drogowskazów i punktów oparcia, zatem mogą podążać w dowolnym kierunku, tylko pozorując cel. Stare sposoby rozpoznania rzeczywistości przestają działać, Ziemia likwiduje je w pierwszej kolejności. Ale to tylko początek.
Globalny reset likwiduje też wszelkie zdobycze kultury i całą spuściznę cywilizacyjną. Cały świat śmierdzi ropą, powietrze jest ciężkie i oleiste, a przesuwające się po niebie, czarne gigantyczne chmury zdają się kumulować całe zło tego świata – czuć w nich „odór napalmu, białego fosforu, peklowanej wołowiny, gorzałki, uryny, siarki, cierpienia, potu, otwartych ran, odwróconej ziemi, robactwa, zatęchłej wody, nafty, gangreny, roztopionego ołowiu, saletry, strachu, grozy, ciętych kwiatów i krwi…”. To materia z wyciśniętego wrzodu, której trzeba pozbyć się jak najszybciej. Ale to nadal za mało.
Krwotok to także likwidacja przeszłości. Zanikają wszelkie kody społeczne i wszystko to, co ze sobą niosły – możliwość porozumienia a także nieufność i ksenofobia. Ludzie po prostu tracą sukcesywnie pamięć – a co za tym idzie tożsamość kulturową, dorobek cywilizacyjny, spuściznę naukową, ale również i bagaż uprzedzeń i stereotypów. Wydawać się to może nieco niekonsekwentne ze strony autora – przecież w „Tetralogii potwora” to pamięć o przeszłości i nauka na popełnionych w niej błędach, mogła zapobiec cywilizacyjnym tragediom w przyszłości. To, czego nie udało się dokonać wtedy Zakonowi Obskurantyzmu, zrobiła sama planeta i jak mówi głośno Lawrence, Krwotok jest czymś co powinno się teoretycznie nienawidzić, ale w praktyce przyjmuje się go niemal z ulgą. Najwidoczniej wyciąganie wniosków z przeszłości nie wychodzi ludziom najlepiej – zatem to planeta zadba teraz o prawidłowy rozwój „nowej ludzkości”. Dochodzi bowiem również do zredefiniowania pojęcia „człowieczeństwa”.
To, co nazywamy człowieczeństwem, zaczęło się zmieniać już jakiś czas przed Krwotokiem. Bilal cytuje Nietzschego: „Człowiek jest liną rozciągniętą między zwierzęciem a nadczłowiekiem. Liną nad przepaścią”. Zagadnienie to szczególnie mocno rozwija pierwszy tom trylogii – „Animal’z”. Tytuł nawiązuje do „eXistenZ”, filmu Davida Cronenberga, który opowiadał o połączeniu człowieka i maszyny. Bilal opowiada z kolei o procesie łączenia ludzi i zwierząt – profesor Ferdinand Owles nazywany jest „człowiekiem ostatecznej hybrydyzacji”, który urządzał łapanki wśród dzieci żyjących na terenach ogarniętych wojną i robił z nich króliki doświadczalne. Ludzie rezygnowali z człowieczeństwa na własne życzenie, co w ostatecznym rozrachunku nie okazało się jednak najgorszym rozwiązaniem. Część ludzi, którym dane będzie żyć w nowej, pokrwotokowej rzeczywistości, to właśnie hybrydy – negujące samą swoją istotą wyższość naszego gatunku.
Tak naprawdę głównym bohaterem trylogii jest nasza planeta. To czarnoksiężnik, który w porę wrócił do domu i powstrzymał swego głupiego i zadufanego ucznia przed wyrządzeniem jeszcze większych szkód. Restart, który ma miejsce, nie ma oznaczać na szczęście całkowitej anihilacji człowieka i jego spuścizny. Ludzie stają się oczywiście białymi, niezapisanymi kartami, ale Ziemia przejmuje rolę twardego dysku i „zapamiętuje” wszystko to, „co było dobre”. Cały ten zapis emanuje potem w postaci cytatów, którymi posługuje się co drugi z ocalałych bohaterów – „Romeo i Julia”, niczym mit zapisany w trzewiach planety, odtwarzany jest potem przez bezmyślne i bezwolne marionetki. Tylko Lawrence jest tego w pełni świadomy – „Niebo i ziemia mówią tu Szekspirem. Wiem o tym, bo jestem szalony”. Nowi Ludzie zostają zatem tutaj sprowadzeni do roli papierowych figur, manekinów o twarzach pozbawionych mimiki (jakże sprawdza się tu ta słynna maniera artystyczna Bilala) – „wektorów idei”, jak to ładnie określił autor. Ziemia sama kieruje wybranych bohaterów w miejsce, gdzie powstanie „nowy ład”. Nie będzie on już polegał na dominacji człowieka, lecz przyrody – wszelką kulturę, która kiedyś być może powstanie, zdominuje nie humanizm, lecz „terranizm”. Radykalne rozwiązanie, ale jak pisał Szekspir w „Hamlecie” – „Zło gwałtowne, tylko gwałtownym leczy się lekarstwem albo żadnym”.
Bilal nie miał całościowego pomysłu na trylogię, nawet w czasie, gdy pisał „Julię & Roema”. Wykrystalizowało się to dopiero po wydaniu tego komiksu – skoro była woda i ziemia, to może całość zakończyć w powietrzu i połączyć wszystkie wątki? Autor powiedział w jednym z wywiadów, że pomija ogień, bo on i tak jest wszechobecny w każdej z części. Specyficzny był też sposób pracy nad trylogią – Bilal nie używał żadnych scenopisów. Rysował, podobnie jak w przypadku „Tetralogii potwora”, na sztalugach, w kolejności zupełnie przypadkowej – takiej, jaką podpowiadała mu akurat intuicja. Nie skupiał się też nad zostawianiem miejsca na „dymki” – stąd najczęściej mamy kadry z opisem w postaci komiksowej narracji. Łączył potem powstałe obrazy w całość i uzupełniał nowymi kadrami w miejscach, gdzie wymagała tego płynność fabuły. Wszystko rysowane na ziemistym, szarym lub niebieskawym papierze, przy użyciu maksymalnie czterech pastelowych ołówków. Dwie i pół części trylogii są po prostu czarno-białe z pojedynczymi kolorowymi akcentami, jak w „Sin City”. Sytuacja zmienia się dopiero, gdy dochodzi do całkowitego oczyszczenia w drugiej połowie „Koloru powietrza” – Bacon mówi do Kim: „Czy mi się wydaje, czy nabraliśmy kolorów?”.
Enki Bilal stwierdził, że nie lubi negatywnych zakończeń. Jaka nauka płynęłaby z komiksu, skoro skazałby ludzkość na całkowitą zagładę i pogrzebałby wszystkich pod ziemią? Ale czy zaproponowane przez niego rozwiązanie, ta dość kontrowersyjna końcówka w Nowym Raju, w której przedstawia on zupełnie nowy pomysł na odrodzoną ludzkość, jest aby zakończeniem pozytywnym? Czy istoty, które widzimy na ostatniej stronie, to jeszcze ludzie?
Tytuł: Animal’z, Julia & Roem, Kolor powietrza
Scenariusz: Enki Bilal
Rysunki: Enki Bilal
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Tytuł oryginału: Animal’z, Julia & Roem, La Couleur de L’air
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Casterman
Data wydania: marzec 2010, lipiec 2011, marzec 2015
Liczba stron: 104, 96, 96
Oprawa: twarda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz