wtorek, 15 września 2020

Wtorek przed ekranem #46

Kevin  Smith - Jay i Cichy Bob kontratakują




Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Esensja w cyklu "Do sedna".

„Fifteen bucks, little man, put that shit in my hand!

Dwa lata po kontrowersyjnej „Dogmie” Kevin Smith prezentuje swój kolejny film, odpuszczając tym razem całkowicie tematy religii i wiary. Trochę na fali „głupawych” (ale nie „głupich”) komedii o amerykańskich nastolatkach zauroczonych szarlotkami, finalizuje projekt, o którym myślał już w czasach „Szczurów z supermarketu” (w samej końcówce widzimy Jaya, Cichego Boba i tajemniczego orangutana oddalającego się ku zachodzącemu słońcu).




Dwaj średnio rozgarnięci goście z New Jersey nadal całe dnie podpierają ściany sklepu „Quick Stop Groceries” i sprzedają trawkę. Stali tam już w czasach „Sprzedawców” – wszystko ma jednak swoje granice. Dante i Randal, doprowadzeni do ostateczności, fundują im zakaz zbliżania się do sklepu – Jay i Cichy Bob próbują znaleźć nowy sens własnej egzystencji. W końcu kasa za wykorzystanie ich wizerunku w komiksie „Bluntman and Chronic” już dawno się skończyła. Kolesie znani z innych filmów Smitha (Brodie ze „Szczurów z supermarketu” i Holden McNeil z „W pogoni za Amy”) uświadamiają im, że w Hollywood rusza produkcja filmu na podstawie wspomnianego komiksu o ich przygodach. A skoro robi to Miramax, to główne role dostaną Matt Damon i Ben Affleck, „w końcu ostatnio wszędzie ich wpychają”. Tantiemy za film mogłyby ustawić naszych bohaterów na całe życie – ba, mogliby kupić sobie własny sklepik do dilowania na jego tyłach. Ale nie to jest najważniejsze dla Jaya i Cichego Boba – internetowe trolle obrażają fikcyjne postacie Bluntmana i Chronica, a zszargana opinia może pogorszyć i tak już zepsute relacje bohaterów z płcią przeciwną. Zero szans na lodzika. Ruszamy zatem do Hollywood! Produkcję filmu trzeba zatrzymać!


Kevin Smith wspomniał raz, że chciał po prostu zrobić „balls to the wall comedy”, czyli komedię na pełnym gazie, szaloną, nie respektującą żadnych granic i nie aspirującą do niczego więcej, niż dobra zabawa – zdecydowanie większa dla samych twórców, aktorów i zdeklarowanych fanów, niż dla przypadkowego odbiorcy porwanego na seans z ulicy. Zapytany o to, czy on sam i jego bohaterowie dojrzali od czasów „Sprzedawców” odpowiedział ze śmiechem, że absolutnie nie. Więcej – „Jay i cichy Bob kontratakują” to intelektualny krok wstecz, wszyscy sięgają dna i z uśmiechem taplają się w błocie. Ben Affleck grający w filmie zarówno Holdena z „W pogoni za Amy” jak i samego siebie (razem z Mattem Damonem kręcą „Buntownika z wyboru 2”) rozbawiony stwierdził, że robi największe głupoty w karierze, śmieje się sam z siebie, kpi z wszystkich dookoła i jeszcze mu płacą za to niezłe pieniądze.


Taki to jest właśnie film – nieco hermetyczny, żerujący w rozbrajający sposób na kulturze popularnej lat dziewięćdziesiątych (w zasadzie to głównie na poprzednich filmach reżysera), mrugający nieustannie do takich geeków jak sam Kevin Smith. Film nie ma porządnego scenariusza – to zlepek gagów najróżniejszej jakości i slapstickowych rzutów tortem prosto w twarz pożeraczy popkultury, które dzieją się po prostu podczas szalonej podróży Jaya i Boba do Hollywood. Wyłap je wszystkie i odnieś do oryginalnej produkcji ¬– zdobędziesz miano „największego nerda końca dwudziestego wieku”. Co my tu znajdziemy? George’a Carlina i jego naukę łapania stopa według zasad „Niepisanej Księgi Drogi”; Carrie Fisher w przebraniu zakonnicy, która nie rozumie za bardzo tych zasad; ekipę ze „Scooby Doo”, która nie potrafi się wyluzować; cztery piękne włamywaczki, które niczym w „Osaczonych” ruszają po diamenty na drugim końcu korytarza; irytującego ekologa z gitarą, w którym i tak widzimy Stiflera z „American Pie”; a skoro o szarlotce mowa to jest też i „Piefucker” we własnej roli a także James Van Der Beek, który przyznaje się, że raz zaliczył na planie „Jeziora marzeń”. Jest Mark Hamill, w roli „Zgniatacza jaj”, milczący Gus van Sant, nie potrafiący milczeć Chris Rock i przede wszystkim rozkładający na łopatki Will Ferrell. Jednym z ciekawszych nawiązań do popkultury jest fragment parodiujący „Planetę małp” – reżyser oskarżył Tima Burtona, który w 2000 roku wypuścił swoją wersję filmu, o plagiat. Burton rzekomo wykorzystał kadry z komiksu Smitha z „Ape-rahamem Lincolnem” – Smith w odwecie ponabijał się z jego wersji klasyka science fiction.


Ten cały kalejdoskop popkulturowy, który jest o wiele bogatszy niż wynika z mojego opisu, stanowi tak naprawdę większość oferty tego filmu. Trzeba też wiedzieć, że większość gagów i mrugnięć okiem jest bardzo „wsobnych”, a żarty są mało wyszukane – to przede wszystkim pierdzenie, robienie loda, walenie konia, wmawianie homoseksualizmu innym, zapewnianie o heteroseksualizmie u siebie, spuszczanie łomotu internetowym trollom przez nie lepszych od nich inceli, lub wymyślne wulgaryzmy serwowane w postaci swego rodzaju strumienia świadomości. Wszystko to zrobione celowo i trochę prowokacyjnie – Kevin Smith dobrze wiedział, że fani jego poprzednich filmów będą zrywać boki, a „cała reszta odbiorców w sumie nikogo nie obchodzi”. Wydawać by się mogło, że to brak szacunku dla widza – otóż nie, to głęboki ukłon w stronę fanów, którzy nie przychodzą do kina nieprzygotowani. Bowiem sednem filmu „Jay i Cichy Bob kontratakują” są wszystkie poprzednie produkcje Kevina Smitha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz