Teraz (naprawdę) mamy kryzys
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
A dziś znowu DC Comics i kolejne, wielkie wydarzenie, „po którym nic już nie będzie takie samo”. „Flashpoint” Geoffa Johnsa z 2011 roku nie ma w nazwie słowa „kryzys”, ale zmiany jakie ze sobą przyniósł można porównać tylko do tego pierwszego, najważniejszego „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach”. Ach, ten Flash – znowu narozrabiał!
Zacznijmy od stycznia 2009 roku, kiedy to ukazał się ostatni odcinek „Ostatniego kryzysu” Granta Morrisona, wydarzenia, które miało być „Hiperkryzysem” wstrząsającym światem DC u podstaw. Wstrząsnął rzeczywiście, ale nie była to rewolucja absolutna. Morrison wbił szpilę wydawcom, redaktorom i samym twórcom, rozwalił czwartą ścianę, wysłał Batmana w daleką przeszłość – ale to nadal nie były zmiany na miarę „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach”. W 2009 roku inny komiksowy twórca coraz odważniej poczynał sobie w DC Comics i piął się w górę hierarchii wydawnictwa. Geoff Johns napisał „Nieskończony kryzys”, historię wojny Zielonych Latarni z ich żółtymi, złymi odpowiednikami („Sinestro Corps War”), a także „Najczarniejszą noc” (2009-2010) i „Najjaśniejszy dzień” (2010-2011) – dwa wielkie eventy, które dotknęły całą superbohaterską społeczność DC. Wszystkie wspomniane komiksy wyszły już w Polsce – ale przed lekturą „Flashpoint” nie jest wymagana ich szczegółowa znajomość. No, może „Najjaśniejszy dzień” nie zaszkodzi przeczytać.
„Blackest Night”, podobnie jak „Sinestro Corps War”, dotyczy przede wszystkim kosmicznych przygód Zielonych Latarni. Przepowiednia, którą kończy się wojna z Sinestro, zaczyna się ziszczać – demoniczne Czarne Latarnie, używające pierścieni z mocą negującą wszelkie pozytywne wartości uniwersum (w tym samo życie) zaczynają wcielać w swe szeregi superbohaterów. Przerażający Nekron stojący za całą intrygą zostaje pokonany a dzięki mocy Białej Latarni wielu dawno zmarłych bohaterów i złoczyńców DC powróciło do życia. Tak rozpoczął się „Brightest Day”, preludium „Flashpoint” – dwudziestoczteroczęściowy dwutygodnik, zakończony w maju 2011 roku. „Najjaśniejszy dzień” powołał do „mainstreamowego” życia takie postacie jak John Constantine i Potwór z bagien, czyli wydobył je z „Vertigo” i wplótł w główną narrację wydawnictwa. Dożycia powrócili nowy Aquaman, Hawkman, Hawkgirl, J’onn J’onnz Marsjański Łowca Ludzi czy Reverse-Flash, nemezis – jak łatwo się domyślić – hipersprinterów w czerwonych kostiumach. Dzieje dwunastu wskrzeszeńców są szczególnie istotne – mają oni za zadanie zapobiec kolejnej bliżej nieokreślonej, nadchodzącej wojnie. Ale tak naprawdę „Brightest Day” miał przygotować czytelników na największą rewolucję od 1985 roku i ustawić, choćby częściowo, pionki na planszy. Kolejną grę czas rozpocząć.
W czerwcu 2011 roku, zaraz po zakończeniu „Brightest Day”, rozpoczął się pięcioczęściowy „Flashpoint” – pisze Geoff Johns, rysuje Andy Kubert. Głównym bohaterem komiksu jest, rzecz jasna, Flash. Oto Barry Allen, Flash numer dwa, heros Srebrnej Ery Komiksu – chyba najpopularniejszy i najbardziej lubiany „speedster” DC Comics. To właśnie on poświęcił swoje życie podczas „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach”, aby ocalić resztę świata. Jak pokazały wydarzenia „Ostatniego kryzysu” Granta Morrisona, Barry Allen nie umarł, lecz został uwięziony w zapętlonej linii czasu, z której wydostał się dopiero podczas wielkiej awantury z Darkseidem i Mrocznym Monitorem. Do pełni łask powrócił w 2009 roku, kiedy to Geoff Johns zaprezentował sześcioczęściową historię „Flash. Rebirth” i na nowo wprowadził czerwonego biegacza do uniwersum DC Comics. Jednym z jego najgroźniejszych i najbardziej enigmatycznych przeciwników był niejaki Eobard Thawne, zwany Profesorem Zoomem lub… Odwróconym Flashem („Reverse-Flash”). To jego powrót był jednym z najważniejszych (z punktu widzenia nadchodzących zmian w wydawnictwie) wydarzeń „Najjaśniejszego dnia” – Odwrócony Flash jest teraz antytezą Flasha, jego mrocznym, odseparowanym od pierwowzoru, cieniem. Istnienie Thawne’a jest przyczyną ciągłej traumy Barry’ego Allena – Profesor Zoom zamordował mu matkę, a niesłusznie oskarżony ojciec zmarł w więzieniu.
„Flashpoint” rozpoczyna się tak, jak to w przypadku machinacji z czasem już w popkulturze bywało. Barry Allen budzi się w swoim biurze, gdzie zmęczony przysnął nad aktami badanej sprawy. Powoli dociera do niego, że coś jest poważnie nie tak z całą rzeczywistością – nie istnieje wielu superbohaterów, których pamięta (Superman chociażby), nie ma Ligi Sprawiedliwości a najważniejszych herosem świata jest Cyborg, pracujący dla prezydenta Stanów Zjednoczonych. Świat stoi na krawędzi zagłady – trwa wojna między oddziałami Amazonek pod wodzą Wonder Woman z zastępami Atlantydy, kierowanymi przez Aquamana. Europa jest zniszczona, a wojna rozlewa się na resztę świata. Ale koszmarna, zniekształcona rzeczywistość w wymiarze globalnym to nie wszystko. Barry odkrywa, że nikt nie słyszał o superbohaterze o pseudonimie Flash, a on sam nie ma żadnych supermocy. Po wyjściu z biura doznaje kolejnego szoku – jego zamordowana matka żyje, a ojciec zmarł na atak serca. Barry rusza do Gotham, gdzie żyje Batman (o nim akurat wszyscy słyszeli), aby znaleźć jakieś odpowiedzi. Na miejscu odkrywa kolejną mrożącą krew w żyłach prawdę – Batmanem jest Thomas Wayne, opłakujący od lat śmierć żony i dziewięcioletniego syna Bruce’a. Jest to Batman bezwzględny, działający poza prawem i żyjący nie dla walki ze złem, lecz dla niekończącej się zemsty i nieusuwalnej traumy.
Barry Allen, z pomocą cudem przekonanego do kooperacji Batmana, odkrywa, że świat, w którym żyje, nie jest jakimś uniwersum równoległym, „Ziemią-X” z innego miejsca Multiwersum. To jego własny świat, tylko, że zmieniony przez machinacje kogoś, kto samym swoim istnieniem potrafi modyfikować przeszłość. „Kimś” okazuje się Odwrócony Flash, który wykorzystał pewien fakt w przeszłości i teraz nieustannie ją kształtuje wedle własnego uznania. Co gorsza, zmiany te powodują, że świat cały czas „dostosowuje” się do nich – nikt nie pamięta „oryginalnej” rzeczywistości. Nawet Barry, z jakichś powodów wyróżniony, stopniowo o niej zapomina. Postanawia zatem jak najszybciej odzyskać swe moce, udać się do przyszłości i zabić swego największego wroga. Tymczasem świat stopniowo pogrąża się w coraz większej ciemności i chaosie.
Prawda o zmienionej linii czasu okazuje się jednak zupełnie inna niż Barry myślał. Winnym jej zniekształcenia nie jest Odwrócony Flash, lecz on sam. Barry przypomina sobie, że cofnął się w czasie, aby uratować swą matkę i tym samym zmienił całą rzeczywistość – efekt motyla miał w tym przypadku wyjątkowo gwałtowne i ekstremalne skutki. Flash zignorował fakt, że jego działanie nie wpłynie tylko na niego samego, ale na cały świat – samolubna decyzja superbohatera skazała rzeczywistość na upadek, usunęła wszelką nadzieję i pozytywne wartości. Flash postanawia zatem cofnąć się w czasie jeszcze raz i powstrzymać samego siebie przed powstrzymaniem Odwróconego Flasha przed zabójstwem matki! Ale dobrze wiemy, chociażby z „Powrotu do przyszłości”, że to nie gwarantuje przywrócenia oryginalnej linii czasu. Flashpoint kończy się bardzo tajemniczo – zanurzony w „Speed Force” Barry Allen widzi jak w wyniku jego działań trzy różne rzeczywistości łączą się w jedną – co to może oznaczać? Czy to w ogóle dzieje się naprawdę? Gdy zamykamy „Flashpoint” mamy dziwne wrażenie, że świat wrócił do stanu początkowego tylko pozornie. Coś poszło znowu bardzo, bardzo nie tak.
„Flashpoint” to oczywiście nie tylko pięcioczęściowa miniseria – jak przystało na porządny i znaczący event DC Comics, ma również „tie-iny”. Jest tego całe mnóstwo – specjalne wydania opowiadające o wojnie Atlantydy z Temiskirą i przygodach alternatywnych wersji superbohaterów DC w jej trakcie (nawet Lois Lane, samotna reporterka „Daily Planet” ma swoją serię, w której próbuje wykonywać swój zawód w świecie zmierzającym ku katastrofie). Okazuje się też, że dziecko z planety Krypton wylądowało jednak na Ziemi, ale nie w Smallville, lecz w centrum Metropolis. Wątek Supermana zamkniętego w wojskowym bunkrze i odciętego od słonecznych promieni oraz jego późniejszy udział w „kryzysie” jest jednym z najciekawszych elementów „Flashpoint”. Całość przypomina trochę „Erę Apocalypse’a” wydawnictwa Marvel Comics – oglądamy alternatywny świat DC, choć wiemy, że kiedyś musi on wrócić do „normalności”. Wydawać by się mogło, że będziemy mieli do czynienia z wielką epicką historią, skomplikowaną i angażującą większość bohaterów uniwersum – w końcu poprzednie „kryzysy” były dokładnie takie. Jednak „Flashpoint”, który, biorąc pod uwagę następstwa, jest bez wątpienia gigantycznym „kryzysem” (choć bez tego słowa w tytule), nie jest wcale rozbuchaną fabularnie i skomplikowaną historią.
Jest to wręcz „kameralna” opowieść o jednym superherosie, który podjął nieprzemyślaną decyzję i płaci za nią cały świat. Gdy Flash postawił dobro własne ponad dobrem wspólnym, okazał się bardzo ludzkim, wcale nie „super”, bohaterem. Podobnie zresztą cala reszta „herosów” „Flashpoint”. Są tutaj swymi mrocznymi odbiciami, upadłymi pod ciężarem traum, z którymi poradzili sobie o wiele lepiej w maistreamie DC. Tym bardziej końcowa decyzja Flasha jest znacząca – odkupuje nią swoje winy choć na odwrócenie ich skutków w pełni jest już trochę za późno. Geoff Johns wywraca uniwersum do góry nogami za pomocą bardzo prostych, zrozumiałych środków.
Trzy osobne linie wydawnicze DC Comics zostały w wyniku wydarzeń „Flashpoint” połączone w jedną. To właśnie te trzy światy widzi pędzący w „Speed Force” Barry Allen – mainstream DC, Wildstorm i Vertigo. W wyniku połączenia „światów”, „rozdzielonych niegdyś w celu uniknięcia zagrożenia” (wydany niedawno „Zegar zagłady” dokładnie tłumaczy o co chodzi), powstaje jeden, zwany od teraz „Prime Earth” (nie mylić z „przedkryzysową” Earth-Prime, czyli uniwersum Srebrnej Ery!). W 1985 roku „Kryzys na nieskończonych Ziemiach” celebrował pięćdziesięciolecie wydawnictwa i ustanowił pewien kanon, czyniąc Nową (Jedyną) Ziemię centrum wszystkich wydarzeń. „Flashpoint”, z okazji siedemdziesięciopięciolecia, znów „resetuje” uniwersum DC Comics, rozpoczynając nową erę, zwaną „The New 52” (określaną w Polsce jako „Nowe DC”). Pierwszy komiks nowej inicjatywy, „Justice League #1”, ukazał się w tym samym miesiącu co ostatni odcinek „Flashpoint”. Jak nowa sytuacja wpisuje się w teorię multiwersum było jeszcze wtedy do końca jasne – dopiero w 2014 roku Grant Morrison napisze „Multiverse” i spróbuje wszystko spiąć wielką klamrą i wyjaśnić.
„The New 52” było wydarzeniem bez precedensu. W sierpniu 2011 roku DC Comics anulowało wszystkie wydawane do tej pory serie komiksowe, a miesiąc później zaczęło wydawać nowe, w ilości dokładnie pięćdziesięciu dwóch (znowu ta liczba!) – i każda z nich rozpoczęła się zeszytem opatrzonym numerem jeden. Nastała nowa komiksowa rzeczywistość, nigdy jeszcze żadne wydawnictwo nie zdecydowało się na tak drastyczny krok. Sprzedaż ruszyła z kopyta, pierwsze miesiące po uruchomieniu „The New 52” przyniosły oszałamiające zyski. Ale po latach sami szefowie DC Comics przyznali się, że „Nowe DC” w ogólnym rozrachunku było błędem.
Były oczywiście serie niezwykle udane. Nowy „Aquaman” napisany przez Geoffa Johna niemal od zera; „Action Comics” przejęte przez Granta Morrisona; absolutnie znakomity „Batman” Scotta Snydera, rozpoczęty „Trybunałem Sów”; idące w stronę grozy „Animal Man” i „Green Arrow” Jeffa Lemire’a; cielesny horror o „Potworze z bagien” (znów) Snydera, czy wreszcie dość istotne zmiany w historii Wonder Woman. Dlaczego zatem sprzedaż zaczęła spadać już pod koniec 2012 roku a czytelnicy zaczęli odwracać się od DC? Między innymi dlatego, że potraktowali jako eksperyment coś, co w zamyśle twórców komiksowych, miało być trwałym status quo. Czytelnicy po prostu zatęsknili za „pokryzysowymi”, czyli „pre-Flashpointowymi” wersjami swoich ulubionych bohaterów. Sporo historii rozpoczętych przed 2011 rokiem nie doczekało się porządnego zamknięcia. Wydawcy nie dawali jasnych instrukcji scenarzystom i ingerowali w ich pracę. Nade wszystko jednak brakowało dalekosiężnego i spójnego planu wydawniczego – bardzo szybko zaczęła narastać frustracja i nieporozumienia wśród twórców. Redaktorzy DC Comics stali się dosłownie Monitorami z „Ostatniego kryzysu” Granta Morrisona – komiksu, który nabrał dziwnie profetycznych cech, jeśli wziąć pod uwagę wydarzenia w DC Comics z czasów „Nowego DC”.
Od startu „The New 52” minęło już jedenaście lat. Sama inicjatywa przetrwała tylko pięć – w 2016 roku rozpoczęło się „DC Rebirth”, które (znowu) rozwaliło uniwersum DC w drobny mak. Kiedyś o tym opowiemy.
Tytuł: Flashpoint. Punkt zapalny
Scenariusz: Geoff Johns
Rysunki: Andy Kubert
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Flashpoint
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: czerwiec 2016
Liczba stron: 180
Oprawa: twarda z obwolutą
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328116948
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz