Kurde blaszka!
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Wydawnictwo Egmont wprowadza sukcesywnie na nasz rynek komiksy Alana Moore’a z jego własnego imprintu założonego w wydawnictwie „Wildstorm” w 1999 roku – „America’s Best Comics”. Trzytomowy „Tom Strong” powstawał w latach świetności „ABC” – zobaczmy co ciekawego możemy tu znaleźć.
„America’s Best Comics” to ukochane dziecko Alana Moore’a, podstępnie sprzedane znienawidzonemu DC Comics zaraz po narodzinach. W 1999 roku Jim Lee zaproponował Moore’owi wydzielenie specjalnego uniwersum komiksowego w ramach „Wildstorm” a zaraz potem sprzedał całe „Wildstorm” DC – Moore przełknął gorzką pigułkę i rozwijał „ABC”, bo pomysłów miał aż nadto i chciał być fair wobec ludzi, z którymi zaplanował już prace. Początkowo był to świat zupełnie odseparowany zarówno od „Wildstorm” jak i samego DC – wszak w 1999 roku nie było jeszcze mowy o jakimś przyszłym Multiwersum, a „Earth-Prime” pozostawała od trzynastu lat (od „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach”) faktycznie jedynym wszechświatem DC. Komiksowy świat Moore’a nazywany był „Earth-ABC” albo „ABC Universe” – w jego skład, jak wiemy z „Top 10”, wchodziły jego własne, alternatywne rzeczywistości. Sztandarowym tytułem „ABC”, stała się początkowo „Liga Niezwykłych Dżentelmenów”, choć ostatecznie okazała się samoistnym bytem, który szybko odpłynął do innego wydawnictwa – „Top Shelf”. „America’s Best Comics” stało tak naprawdę mocno na czterech „nogach” wspieranych dodatkowo przez ich wszelkiego rodzaju spin-offy – „Top 10”, „Promethea”, „Tomorrow Stories” i oczywiście „Tom Strong”. Sam „Tom Strong” miał również szereg serii uzupełniających, których w polskim wydaniu jednak nie znajdziemy – kto wie, może kiedyś. Bohaterowie wszystkich wymienionych serii żyją w jednym świecie i czasem pojawiają się gościnne w nie swoich tytułach.
„Tom Strong” składa się z trzydziestu sześciu odcinków wydanych między czerwcem 1999 a majem 2006 roku – Alan Moore napisał pierwsze dwadzieścia cztery i oddał serię innym scenarzystom. Podobnie sprawa ma się z warstwą graficzną – mniej więcej dwie trzecie zeszytów znakomicie narysował Chris Sprouse, aby potem przekazać pałeczkę innym grafikom. Seria nie ma głównego wątku fabularnego, który od początku do końca byłby obecny fabularnie i napędzał historię. Opiera się ona raczej na głównych bohaterach, stałym miejscu akcji i prostym założeniu – bierzemy amerykańskie motywy komiksowe z lat czterdziestych oraz pięćdziesiątych i się nimi bawimy.
Tom Strong jest dzieckiem pary rozbitków, którzy w 1899 roku wylądowali nieszczęśliwie (albo i nie) na samotnej, położonej na odległym oceanie, wyspie Attabar Teru. Sinclair i Susan Strong postanowili wychować go w „duchu czystego rozumu”, z dala od wpływów zepsutej cywilizacji – asystował im przy tym metalowy kamerdyner, steampunkowy robot nazywany Pneumanem. Tom, umieszczony zaraz po urodzeniu w „komorze wysokograwitacyjnej”, zbudowanej przez ojca w kraterze wygasłego wulkanu, posiadł siłę daleko wykraczającą poza umiejętności zwykłego człowieka. Karmiony „korzeniem goloki” zyskał długowieczność, a także potężny umysł i nadludzką inteligencję. Zaprzyjaźnione plemię tubylców musiało zaopiekować się nim w wieku ośmiu lat, kiedy to rodzice zginęli podczas trzęsienia ziemi. Tom zakochał się z wzajemnością w córce wodza o imieniu Dhuala – gdy dorośli, wzięli ślub i spłodzili córkę, nazwaną imieniem Tesla (ku czci nauki oczywiście). W wyniku przeprowadzanych przez Toma eksperymentów, jeden z miejscowych goryli zdobył inteligencję równą ludzkiej, nauczył się mówić (egzaltowanym, dziewiętnastowiecznym stylem brytyjskiej arystokracji!) – teraz, jako Król Salomon, towarzyszy Tomowi, Dhuali, Tesli i Pneumanowi w ich wciągających, szalonych, zabawnych i rozbrajająco prostych fabularnie przygodach.
Ekipa Toma Stronga przeniosła się z Attabar Teru do Ameryki – mieszkają teraz w centrum metropolii Millenium City, w wieżowcu noszącym nazwę „The Stronghold”. W Uniwersum ABC nie ma „superbohaterów” – tutaj wszelkich metaludzi określa się mianem „science heroes”. Tak po prawdzie żaden z członków rodziny Stronga metaczłowiekiem nie jest – jego żona i córka to niezwykle sprawne, inteligentne i wyszkolone w walce wręcz kobiety, a on sam nadludzką siłę zdobył w wyniku „eksperymentu” swoich rodziców i korzeniowi goloki. Dzięki swej niezwykłej inteligencji wzbogacił się wręcz niewyobrażalnie i kontynuuje spuściznę ojca – Stronghold pełne jest laboratoriów i pracowni, w których niczym marvelowski Tony Stark, przeprowadza on swoje badania i eksperymenty. Tom, Dhuala, Tesla, Pneuman i Król Salomon są celebrytami w Millenium City, każdy ich zna, każdy ich szanuje – powstał nawet fanklub zrzeszający młodych ludzi o nazwie „Amerykańscy Strongmeni”. Po wstąpieniu w szeregi fanklubu dostajesz nawet „pakiet startowy”, czyli magazyn komiksowy z rodziną Stronga w roli głównej. A sama rodzina, jak się dobrze przyjrzeć, przywodzi oczywiście na myśl rodzinę Kapitana Marvela z DC Comics – kostium Stronga z lekko zmienionym logo na klacie kojarzy się jednoznacznie. Gdyby tego było mało, mamy nemezis Toma, szalonego naukowca, który wynalazł „flogiston” (płynne ciepło – nie pytajcie) i nazywa się Paul Saveen – głównym przeciwnikiem Kapitana Marvela był, jak wiemy, Doktor Sivana. No i oczywiście to nie jest jakiś tam superłotr (super villain) ale łotr „naukowy” (science villain).
Wszystkie trzydzieści sześć odcinków „Toma Stronga” to szalone, naprawdę fajnie napisane i narysowane, choć może nieco powtarzalne i schematyczne, przygody, gonitwy, wyprawy na koniec świata i czasu albo i dalej – coś jak „Doctor Who” tylko w gatunku superhero (przepraszam – sciencehero). Ekipa Stronga odpiera atak pewnej samoorganizującej się inteligentnej chmary malutkich robotów, która po przekroczeniu masy krytycznej zyskała samoświadomość. Tom ściera się z cyfrowymi (!) azteckimi bóstwami, a potem z nazistowskimi żołnierkami przybyłymi z czasów II Wojny Światowej i ubranymi obowiązkowo w skąpe, skórzane stroje. Trafia na prehistoryczną Pangeę, wspomina swoje pierwsze starcie z Saveenem i jego „flogistonem”, przybywa do kowbojskiej wioski uprowadzonej przez kosmitów albo do inkaskiej świątyni ukrytej w dżungli, aby na koniec poznać światy alternatywne – niebywale istotne dla całej fabuły. Pierwszym z nich jest wyjęty żywcem z „Looney Tunes” Funnyland, gdzie żyje muskularny królik (odpowiednik Toma) walczący z podstępnym lisem (odpowiednikiem Saveena). Drugim jest Terra Obscura, świat w sumie nawet nie alternatywny – na drugim krańcu Drogi Mlecznej istnieje dokładna kopia naszego układu słonecznego, w tym Ziemi, na której największym herosem jest niejaki Tom Strange! „Kurde blaszka!” – jakby powiedział jeden z członków „Amerykańskich Strongmanów”, dziesięcioletni fan komiksów, Timmy Turbo.
Każdy kolejny odcinek jest popisem wyobraźni Alana Moore’a. Mamy paradoksy czasowe; podróż do końca czasu, gdzie stoi „zamek u wrębu wieczności”; wyprawę do wnętrza wulkanu; wojnę z robalami z kosmosu; opowieści w stylu „Kowboje i obcy”; alternatywne światy, w których Strong i Saveen mają sojusz i nawracają superłotrów; powraca dawna miłość Toma; lecimy na księżyc… i tak dalej i tak dalej. Alan Moore zdawał się być nieskończonym rezerwuarem pulpowych, świadomie pastiszowych, krótkich opowieści w klimacie Złotej Ery Komiksu. Po dwudziestym czwartym odcinku musiał odejść – „Promethea” okazała się tak trudna i ważna, że nie miał już czasu i siły na „Toma Stronga”. Ostatnie dwanaście odcinków serii napisali najróżniejsi twórcy – prześcigali się wprost w tworzeniu karkołomnych fabularnie, zakręconych i zaskakujących scenariuszy. Trzeci zbiorczy tom „Toma Stronga” od Egmontu zawiera właśnie te zeszyty. Sporo z nich mogłoby konkurować z twórczością nie tyle Alana Moore’a, co skonfliktowanego z nim Granta Morrisona – tak bardzo są odjechane i metatekstowe. Część z nich przypomina wręcz szalony, genialny „Doom Patrol” Szalonego Szkota – nie będę pisał o ich fabułach, odkryjecie je sami. Alan Moore wrócił w odcinku ostatnim, trzydziestym szóstym, wydanym wiosną 2006 roku. Zakończył nim nie tylko serię, ale i całe przedsięwzięcie znane jako „America’s Best Comics” – w tym właśnie epizodzie jesteśmy świadkami wydarzeń, które znamy z ostatnich odcinków wspomnianej „Promethei” (gdzie rodzina Stronga pojawiła się osobiście). Koniec świata nastał na Ziemi-ABC. Koniec i basta!
Trochę szalone to wszystko, prawda? A no tak i całkowicie celowo. „Tom Strong” jest komiksem Złotej Ery napisanym i narysowanym nowocześnie – zupełnie tak, jak „Nowa Granica” Darwyna Cooke’a, która przedstawiała pierwsze lata Srebrnej Ery DC Comics. Nawiązań jest mnóstwo. Millenium City to wspaniała, gigantyczna aglomeracja sięgająca chmur – między najwyższymi piętrami wieżowców kursują wagoniki na linach. To podobno tutaj narodziło się najwięcej superprzestępców świata – rodzina Stronga ma zatem ręce pełne roboty. To również tutaj ciągną wszelkie międzygalaktyczne szumowiny: „Ten stwór w polu siłowym pytał o pana” – mówi policjant. „Ech, jak każdy żałosny kosmiczny koszmar, który zjawia się w Millenium” – odpowiada Tom Strong. Na okładkach jest zawsze mnóstwo tekstu w stylu: „He wanted her for war crimes, but she wanted him form love!” a bohaterowie zawsze mówią w dość egzaltowany sposób: „Ingrid Weiss, równie odrażająca i podstępnie uwodzicielska jak sam faszyzm!”. Mamy również cały czas świadomość, że „Tom Strong” należy do szerszego uniwersum – słyszymy w komiksie nie tylko o tajemniczej Promethei, ale również o mieście leżącym gdzieś na wschodzie kraju, gdzie spotykają się wszystkie wszechświaty alternatywne – czyli Neopolis z „Top 10”.
Założenia omawianej dziś serii są, jak widać, proste i naiwne, fabuły szybkie i nieskomplikowane a sam komiks niepoważny i od samego początku puszczający oko do czytelnika. Sami bohaterowie jednak są całkowicie poważni i każdą nawet nielogiczną i absurdalną wiadomość biorą serio – no bo jak inaczej, skoro to wszystko prawda? Tom Strong jest zupełnie innym bohaterem niż inni powstali w tak zwanej Mrocznej Erze komiksu. Nie jest skonfliktowany ze światem, nie męczą go wewnętrzne demony, nie ma emocjonalnego bagażu a jego przygody zawsze kończą się dobrze. Alan Moore oddaje hołd komiksowej pulpie sprzed lat – nie zamieszcza żadnego komentarza społecznego ani politycznego, nie serwuje dylematów moralnych, patosu, zadęcia i górnolotnych słów. „Tom Strong” jest komiksem wybitnie rozrywkowym, bardzo kampowym i w stylu retro.
Można by się zastanawiać, czy aby na pewno za „Tomem Strongiem” stoi Alan Moore. Ten sam koleś od mrocznych „Strażników”, wstrząsającego „Zabójczego żartu”, czy filozofującego „Miraclemana”. Wielki „Mag z Northampton”, znawca ezoteryki, uciekinier z mainstreamu, uduchowiony wieczny hipis, anarchista i buntownik. Intencje stojące za „Tomem Strongiem” wyjaśnił całkiem klarownie sam autor w 2012 roku na pewnym konwencie komiksowym (była to pierwsza obecność Moore’a na tego rodzaju imprezie od lat). Otóż nie chciał on tworzyć kolejnego komiksu superbohaterskiego, ale zastanowić się nad samym źródłem tego gatunku. Co stoi u jego podstaw? Pulpowe magazynu z lat dwudziestych i trzydziestych – ot, co. „Shadow”, „Flash Gordon”, „Doc Savage”, „Tarzan” – cofnijmy się do tych czasów i zapomnijmy o wszystkim, co nastąpiło potem. A gdy już tam będziemy, pchnijmy popkulturę w nieco innym kierunku i zobaczmy co się stanie. Alan Moore chciał w końcu zrobić po prostu „coś fajnego”, coś, co ludzie polubią za pogodę ducha, prostotę i optymizm. Jego „Miracleman" i „Strażnicy” nie były hołdem dla gatunku superhero – one chciały „rozwalić go od środka” i obnażyć jego absurdy. Późniejsi twórcy, wzorujący się na tych komiksach, za bardzo skupili się na mroku, powadze i nihilizmie – a nie to było głównym celem Moore’a. „Tom Strong” miał przywrócić balans, pokazać, jak mogłoby to wszystko wyglądać inaczej.
Tom Strong to właśnie taki Tarzan / Doc Savage w nowoczesnej metropolii. Zawsze odróżnia dobro od zła, jest niezłomny i uczciwy. Komiksy z jego przygodami adresowane mogą być równie dobrze do dziesięcio-, dwudziesto- czy pięćdziesięciolatka. Apokalipsa uniwersum ABC z 2006 roku zakończyła żywot naszego dzielnego bohatera, ale dobrze wiemy, że bohaterowie komiksowi nigdy tak naprawdę ostatecznie nie umierają. W maju 2018 roku, w drugim odcinku „The Terrifics” Jeffa Lemire’a, pojawia się dziwny przybysz z innego świata – Tom Strong! Dzielny „naukowy” bohater z impetem wkroczył do uniwersum DC Comics, choć już bez wsparcia swego długowłosego „ojca”. Kurde blaszka!
Tytuł: Tom Strong
Scenariusz: Alan Moore, Tom Hogan,
Rysunki: Chris Sprouse, Howard Chaykin,
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Tom Strong
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics, Wildstorm, America’s Best Comics
Data wydania: kwiecień 2021, październik 2021, wrzesień 2022
Liczba stron: 336, 336, 320
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328150119, 9788328152441, 9788328156043
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz