Zawsze będą jakieś potwory
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
„Coś zabija dzieciaki”! I robi to od wieków – tylko tajny Zakon Świętego Jerzego zna prawdę o całkowicie niedostrzegalnych przez dorosłe osoby demonicznych potworach kryjących się w mroku nocy. Cztery dotychczas wydane tomy tejże serii miały jedną główną bohaterkę – Ericę Slaughter. W oczekiwaniu na tom piąty czytamy pierwszą część spin-offu serii z innym bohaterem na pierwszym planie.
Pierwszy tom „Domu Slaughterów” napisany został przez Jamesa Tyniona IV we współpracy z Tate’em Brombalem i narysowany przez nowego grafika – Chrisa Shehana. Duch rysownika oryginału krąży nad komiksem – Werther Dell’Edera, zaprojektował wcześniej całość. Nie widać za bardzo różnicy w grafice – Shehan sprawnie naśladuje swego kolegę po fachu. Czyli nadal mamy do czynienia z komiksową grozą (choć jest tu jej zdecydowanie mniej niż w głównej serii) narysowaną w specyficzny, „zamaszysty” sposób.
Akcja toczy się na dwóch planach czasowych – współczesności znanej z trzech pierwszych tomów „Coś zabija dzieciaki” i odległej o piętnaście lat przeszłości z tomu czwartego. Aaron Slaughter, „bratnia dusza” Erici podczas jej pobytu i szkolenia w Domu, rusza na tajną misję. Musi odnaleźć człowieka, z którym przed laty łączyła go trudna i zakazana relacja. Jednocześnie, w retrospekcjach Aarona, poznajemy dzieje tejże relacji – przed laty do Domu Slaughterów trafił jego rówieśnik Jace Boucher. I tak już ciężkie życie bardzo wrażliwego i emocjonalnie rozchwianego Aarona, staje się jeszcze trudniejsze. „W Domu czujesz albo żyjesz” jak mówią starsi, bardziej doświadczeni rezydenci „szkoły polowania na potwory”. Ale uczuć przecież nie da się powstrzymać.
„Dom Slaughterów” nie jest tak przeładowany akcją, gonitwami za potworami i ucieczkami przed nimi jak „Coś zabija dzieciaki”. Mniej też tu makabry i gore – więcej za to psychologicznego dramatu. Oczywiście nie powinniśmy się tu spodziewać jakiejś wielkiej wiwisekcji umysłu nastoletniego outsidera, czy dorosłego człowieka rozdartego między powinnością wobec społeczności w jakiej się wychował a wiernością własnym przekonaniom. To nie jest jakieś głębokie czy zaskakujące – ale wystarczające, aby pełnić funkcję fundamentu całej historii. Bo o to tak właściwie Jamesowi Tynionowi IV chodziło – o ukazanie swego świata nie w tak mocno czarno-biały sposób jak w poprzednich komiksach, lecz o znalezienie pewnych szarości.
Dodatkowo jest to całkiem sprawnie i dość ciekawie opowiedziane. Autor sięga po znane popkulturowe motywy – szkoła dla „odmieńców” walczących z nadnaturalnym zagrożeniem, wewnętrzne tarcia między bohaterami, chłopak-wrażliwiec – i jeszcze kilka innych, o których nie wspomnę, bo zdradziłbym zbyt wiele kluczowych elementów fabuły. Nie ma Erici „przybłędy” (no poza jednym kadrem) co – skoro to spin-off – jest oczywiste, ale jest sporo postaci znanych z wydanego niedawno, czwartego tomu. James Tynion IV wykorzystuje nową serię do jeszcze jednej rzeczy – poszerzenia naszej wiedzy o historii Domu i jego motywacjach. „Zawsze będą jakieś potwory, dlatego zawsze musi być ktoś, kto na nie poluje”.
„W Domu nie ma miejsca na miłość, bo miłość zabija” – na polskim rynku komiksowym jest za to miejsce na „Dom Slaughterów”. Żadnego plebiscytu na najlepszy komiks 2023 roku nie wygra, większość czytelników o nim zapomni już po kilku dniach – ale jest w porządku. Wystarczająco, abym go polecał – choć bez wielkiego entuzjazmu.
Tytuł: Dom Slaughterów. Tom 1. Znamię rzeźnika
Scenariusz: Tate Brombal, James Tynion IV
Rysunki: Werther Dell’Edera, Chris Shehan
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Tytuł oryginału: House of Slaughter, Vol. 1: The Butcher's Mark
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: Boom! Studios
Data wydania: marzec 2023
Liczba stron: 144
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788382304015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz