niedziela, 20 marca 2022

Promethea

Oda do wyobraźni



Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Alan Moore imponuje bogatą wyobraźnią i niesłychaną erudycją. Wiedzą na temat popkultury popisywał się w „Lidze niezwykłych dżentelmenów”, choć jak wiemy nie tylko to było wtedy jego celem. Dziś kolejne widowisko.

Trzydziestodwuodcinkowa seria „Promethea”, ze scenariuszem Alana Moore’a i rysunkami J.H. Williamsa III, ukazywała się od sierpnia 1999 do kwietnia 2005 roku. Korzeni głównej bohaterki komiksu możemy upatrywać w postaci „Glory”, którą wymyślił Rob Liefeld w 1993 roku dla swojego własnego mini-wydawnictwa „Awesome Comics”, czyli części nowo powstałego „Image”. Seria niestety nie przyjęła się zbyt dobrze i została anulowana. Przygody dzielnej amazonki, w której nie sposób nie odnaleźć cech Wonder Woman, miał „zrestartować” pod koniec lat dziewięćdziesiątych, zatrudniony przez Liefelda, Alan Moore. Opuścił właśnie znienawidzone DC Comics i postanowił zająć się superbohaterstwem – ale trochę mniej wymagającym czytelniczo, niż to ze „Strażników”. Ale nowa edycja „Glory” doczekała się tylko jednego odcinka – „Awesome Comics” upadło z hukiem. Alan Moore został z masą niewykorzystanych scenariuszy i pomysłów.


Jim Lee, jeden z ówczesnych szefów Image Comics, zaproponował Moore’owi pracę we własnym „kawałku Image”, jakim był „Wildstorm” – dom „WildC.A.T.S.”, „Stormwatch”, „Authority”, czy „Śpiocha”. Brytyjczyk stworzył w ramach „Wildstorm” swoje własne uniwersum, czyli imprint o nieskromnej nazwie „America’s Best Comics” – to tu znajdziemy „Toma Stronga”, „Top Ten” i wspomnianą wcześniej „Ligę niezwykłych dżentelmenów” (ale tylko do „Czarnych Akt”, bo późniejsze albumy wydawane były już przez Top Shelf Productions). „Promethea” od samego początku zaplanowana była na poważny eksperyment twórczy. Taka mistyczna „Glory/Wonder Woman”, dzięki której autor będzie mógł zbadać i przeanalizować pewne idee i zagadnienia, interesujące go jeszcze zanim został scenarzystą komiksowym. Nie bez kozery bowiem Alan Moore nosi przydomek „Maga z Northampton”.


Kim/czym jest Promethea? „Dziecko wychowane przez bogów, a potem uczynione żyjącą opowieścią, którą osoby o bujnej wyobraźni mogą nałożyć na siebie niczym perły bądź zbroję. Tak brzmiała ta historia”. W V wieku naszej ery chrześcijańska sekta o nazwie Świątynia zamordowała hermetycznego maga z Aleksandrii. Jego kilkuletnia córka uciekła na pustynię, gdzie doznała epifanii i trafiła do Magicznej Krainy Mgieł, czyli położonego poza wszelkimi materialnymi wymiarami miejsca zwanego „Immaterią”. Stała się tam „żyjącą opowieścią”, niezniszczalnym symbolem, archetypem, który może być przywołany do naszego świata przez świadomy akt twórczy. Innymi słowy, gdy w wyobraźni twórcy pojawi się postać starożytnej wojowniczki/półbogini z kaduceuszem w ręku i zdecyduje się on przelać wrażenia na papier lub zaśpiewać o nich, Promethea przybywa. Zamienić się może w nią sam twórca lub może „opętać” ona osobę mu bliską.


Pierwszy tom komiksu zaczyna się przedmową Moore’a, która czytana przez mniej zorientowanego odbiorcę, może być wzięta na poważnie. Autor opisuje wszystkie udokumentowane „objawienia” archetypu Promethei w kulturze i sztuce nowożytnej poczynając od najstarszego, czyli poematu z 1780 roku pod tytułem „Magiczny romans”. Jej autor, zakochany w swojej służącej, widział w niej przepiękną istotę nie z tej ziemi, dwórkę z orszaku królowej elfów. Na samym początku dwudziestego wieku w Prometheę przeobraziła się Margaret Taylor Case, autorka pasków komiksowych „Mała Maggie w magicznej krainie mgieł”. Margaret, w postaci współczującej, eterycznej anielicy, nawiedzała europejskie pola bitew, pomagając żegnać się z życiem młodym żołnierzom w okopach. Prometheą międzywojnia stała się Grace Brannagh, autorka okładek do „Astonishing Stories”, pulpowego magazynu groszowego opowiadającego o potężnej, półnagiej wojowniczce z krainy Hy Brasil. Tuż po drugiej wojnie światowej Promethea pojawiła się w „Smashing Comics” jako superbohaterka Złotego Wieku Komiksu – stał się nią Bill Woolcott, homoseksualny rysownik zamordowany przez kochanka. W latach siedemdziesiątych, już w Brązowej Erze, niejaki Steve Shelley zamienił własną żonę, Barbarę, na superbohaterkę nie z tego świata. Wszystkie wersje Promethei żyją zgodnie w Immaterii, obserwując bacznie nasz świat i oczekując kolejnej, archetypicznej inkarnacji.


I tu zaczyna się nasza historia. Znajdujemy się w uniwersum „America’s Best Comics”, w futurystycznym roku 1999. W Nowym Jorku latają taksówki, działa superbohaterska grupa „Pięciu Klawych Kolesi”, grasuje arcyprzestępca zwany Malowaną Lalą, rządzi podejrzany burmistrz i równie podejrzana technologia. Początkowo mamy wrażenie, że dostaniemy komiks po trosze superbohaterski z domieszką science fiction i fantasy – ale zdecydowanie przygodowy. Osiemnastoletnia studentka Sophie Bangs pisze pracę semestralną z „folkloru” (cokolwiek to znaczy) na temat „motywu Promethei z popkulturze”. Oczywiście sama się nią staje – o wiele potężniejszą niż wszystkie poprzednie i ze specjalnym zadaniem do wykonania. Mroczny mag Solomon wysyła demony na polecenie współczesnej „Świątyni”, aby te zabiły Sophie i udaremniły wykonanie owego zadania – czyli sprowadzenia na świat apokalipsy. Sophie/Promethea poznaje swą poprzedniczkę, Barbarę Shelley, walczy ze Świątynią, wtajemnicza swoją przyjaciółkę, trafia do Immaterii i stopniowo dociera do prawdy o swojej naturze.


Pierwszy zbiorczy tom „Promethei” kończy się odcinkiem, który wywraca do góry nogami nasze dotychczasowe mniemanie o tym, z czym mamy do czynienia. Alan Moore i J.H. Williams prezentują ponad dwadzieścia stron historii wszechświata, przedstawionej za pomocą kart tarota – wprowadzają czytelnika do świata ezoteryki i magii, wystawiając niekiedy jego cierpliwość na próbę. Niecodzienny jest też sam format odcinka. Jest to tak naprawdę ciąg obrazków składających się na jeden duży kadr zamknięty w krąg, ponieważ ostatnia strona ma swoje przedłużenie w pierwszej – dokładnie tej, od której zaczęliśmy. Wielu czytelników odkłada w tym momencie lekturę i nie wraca – sami autorzy mówili w jednym z wywiadów, że ten odcinek miał właśnie odsiać odbiorców przypadkowych od tych, dla których tak naprawdę stworzyli „Prometheę”. A to nie jest jeszcze najbardziej eksperymentalny odcinek serii!


Drugi zbiorczy tom to dalszy to kontynuacja eksperymentu. Sophie i Barbara w swoich aspektach Promethei opuszczają nie tylko nasz świat, ale i samą Immaterię, aby odbyć podróż do jeszcze wyżej położonych wymiarów egzystencji i dowiedzieć się wszystkiego o nadchodzącej apokalipsie. Dosłownie wędrują w górę kabalistycznego Drzewa Życia, poznają siedem sefir ludzkich oraz trzy boskie – a my razem z nimi poznajemy filozofię hermetyzmu, kabały, zbiorowej nieświadomości Junga i wiele, wiele innych raczej niezbyt powszechnie znanych teorii. Jednocześnie widzimy jak w Nowym Jorku, koleżanka Sophie, „opętana” przez pulpowy, międzywojenny aspekt Promethei, walczy z demonami Świątyni. Trzeci tom zbiorczy to powrót Sophie na Ziemię – zapowiedziany koniec świata musi w końcu nadejść, a my musimy zrozumieć, dlaczego i jak nastąpi. I przede wszystkim musimy poznać jego specyficzną naturę, jakże odmienną od wszystkich armagedonów, z jakimi mieliśmy do czynienia w popkulturze.


„Promethea” jest odą do wyobraźni. Czytanie tej serii jako peanu Alana Moore’a do ludzkiej kreatywności, imaginacji i fantazji jest kluczem do jej zrozumienia. „Jestem Promethea. Nie istnieje nic podobnego do mnie. Jestem boskim przepychem wyobraźni. Nie można mnie zniszczyć!”. Immateria jest kolejną popkulturową wersją nieświadomości zbiorowej Carla Gustava Junga, rezerwuarem archetypów i toposów, platońskim światem czystych idei. Twórcy czerpią z niego nieustannie, stąd podobieństwa i powtarzające się motywy kulturowe. Przykładem może być Neil Gaiman, który bronił J.K. Rowling oskarżaną przez jego fanów o to, że „Harry Potter” jest plagiatem gaimanowskich „Ksiąg magii”. Autor twierdził, że nastoletni okularnik z sową na ramieniu i blizną to archetyp, zasób do wykorzystania. Promethea jest ucieleśnieniem ludzkiej wyobraźni, fikcją, która przenika do naszego świata w jednym celu – uświadomienia nam, że nasze przekonanie o tym, że materialny świat, w którym żyjemy jest wszystkim, to błąd. Nasz skrajny racjonalizm, odrzucenie duchowości, pieniądze, czynsze, wojny, banki, systemy społeczno-polityczne i wszystkie narzucane sobie reguły i restrykcje są kajdanami, które należy zrzucić. Immateria jest Ziemią Obiecaną, gdzie żadne ograniczenia nie istnieją, gdzie panuje nieokiełznana wyobraźnia. „Promethea” staje się przez to również moore’owska krytyką merkantylistycznego podejścia do kultury i sztuki (choć tylko „między innymi” – ostateczną dezaprobatę wyraził bowiem w późniejszej o kilkanaście lat „Burzy”, ostatnim albumie „Ligi niezwykłych dżentelmenów”).  


Ale czy Immateria na pewno jest „fikcją”? Podstawowym, najważniejszym założeniem komiksu Alana Moore’a jest szalona na pozór teza – „wszystko jest prawdziwe”. Materialny świat, w którym żyjemy, to tylko część istnienia. To tylko „ułamek góry lodowej wystający nad powierzchnię rzeczywistości” – pod jej taflą znajdziemy światy jaźni, emocji, marzeń, snów, woli i mocy. Myśl, duch, wyobraźnia i materia są zbudowane z tego samego „tworzywa”, tylko w przypadku materii jest ono mniej plastyczne i podatne na kształtowanie. Wyobraźnia za to jest plastyczna nieskończenie – według Moore’a (a także całych zastępów największych filozofów w dziejach) świata materialnego nie doświadczamy bezpośrednio. Obcujemy z wytworami naszego postrzegania – „materia to stan umysłu”. Magia i ezoteryka to próba zmapowania istnienia, zarówno fizycznego i nie fizycznego. Wszystko co kiedykolwiek wytworzyła ludzka cywilizacja pochodzi z wyobraźni – to właśnie tam, w niezbadanych obszarach Immaterii musiało zaistnieć po raz pierwszy. Budynki, pojazdy, arcydzieła sztuki, a także wszelkie koncepcje, teorie, nurty filozoficzne – wszystko to zaczęło się w platońskiej jaskini, od cienia zauważonego kątem oka. To on uruchomił wyobraźnię, to od tego rozpoczęło się tworzenie świata. Bo świat, według „Promethei” jest tworzony cały czas przez istoty obdarzone świadomością poprzez proces obserwacji i nadawania znaczeń. I tak właściwie tylko ludzka świadomość i wyobraźnia są jedynymi rzeczami, co do których mamy pewność, że ich sobie nie wyobrażamy.


Alan Moore po raz kolejny zaprasza wszystkich na koniec świata. Ale ma to być koniec świata w sensie pozytywnym – apokalipsa, po której życie toczyć się będzie dalej, ale w zmienionej formie. Armagedon ten będzie po prostu zmianą percepcji rzeczywistości – ludzkość zrozumie, że nie może ograniczać swego pola widzenia tylko do rzeczywistości ponad taflą metaforycznej „wody”. A przewodniczką ma być właśnie Promethea, której imię, rzecz jasna, nie jest przypadkowe. Ona właśnie przyniesie ludzkości boskie światło i zerwie kajdany trzymające nas przy ziemi. Alan Moore odchodził „Prometheą” z „America’s Best Comics”, więc idea końca świata odgrywała tu wyjątkowe znaczenie.


A co z graficzną stroną komiksu? Wydawnictwo „Wildstorm” od początku nastawione było do całego projektu bardzo entuzjastycznie. Poszukiwano dla Alana Moore’a najlepszych grafików świata i J.H. Williams III wcale nie był pierwszym wyborem. Teraz nikt nie wyobraża sobie, aby „Prometheę” narysował ktoś inny. Bez cienia przesady – seria ta jest jednym z najpiękniejszych graficznie komiksów w historii medium i nie podlega to żadnej dyskusji. Williams III używa różnorodnych stylów, układów kadrów, technik graficznych i środków wyrazu. Wszystko ma swój cel i uzasadnienie, wszystko jest przebogate w symbole i znaczenia. Każda sefira Drzewa Życia, którą odwiedzają bohaterki utrzymana jest w innej, nieodmiennie oszałamiającej stylistyce. Gdy artysta rysuje innych bohaterów „America’s Best Comics”, którzy pojawiają się w świecie „Promethei”, wyglądają oni, jak narysowani przez ich oryginalnych twórców (szczególnie ekipa Toma Stronga). Mamy styl „prawdziwego świata”, czyli niemal fotokomiks – „niemal” ponieważ Williams nie użył ani jednego zdjęcia! Narysował to tak, że wydaje nam się, że widzimy po prostu wklejone i obrobione zdjęcie, podczas gdy jest to tak naprawdę zwykły rysunek. Jest to wyjątkowo imponujące w sekwencjach, w których dochodzi do „zmian natężenia prawdziwości świata” – bohaterowie na przestrzeni kilku stron przechodzą z kreskówkowej umowności to fotograficznego realizmu i z powrotem. Ostatni, trzydziesty drugi odcinek, (jak Trzydziesta Druga Ścieżka Mądrości z Kabały), to największy eksperyment graficzny z wszystkich. Składa się on z trzydziestu dwóch stron, które, wyjęte z komiksu, mogłyby zostać ułożone w dwa szesnastopanelowe plakaty, przedstawiające dwie wersje Promethei. J.H. Williams III wspominał, że praca z Alanem Moore’em była przygodą życia i ostatecznym sprawdzianem dla niego, jako twórcy. „Promethea” jest więc dziełem Alana Moore’a dokładnie w takim samym stopniu jak Williamsa.



Omawiany dziś komiks nie jest po prostu fabularną opowieścią z wyraźnie zaznaczonym początkiem, rozwinięciem i punktem kulminacyjnym – tak po prawdzie to fabularnie jest tu dość prosto i niewiele. „Prometheę” należy traktować raczej jako esej, czyli wykład-rzekę Alana Moore’a na filozoficzne tematy, które grały mu w życiu od dawna i postanowił wszystkie je zaprezentować w graficznej formie. Dla J.H. Williamsa III, „Promethea” była okazją do przedstawienia swoich oszałamiających możliwości i artystyczną transgresję. Alan Moore nigdy nie narzucał mu swojego zdania i zawsze powtarzał: „skoro czujesz to tak, jak mi przedstawiasz – narysuj to właśnie w ten sposób”. Obaj panowie nigdy też nie negowali dydaktycznej warstwy swego dzieła, nigdy nie udawali, że to fabuła jest najważniejsza. Nie, nie jest – w „Promethei” jest tylko narzędziem Wielkiego Wykładowcy. Magia, ezoteryka, okultyzm, tarot, kabała, astrologia, numerologia, metafizyka, fizyka – Moore mówi, że to są sposoby na wspomniane wyżej „mapowanie rzeczywistości”. Ale nie przesądza o ich poprawności i ich nie narzuca – to są przecież również wytwory naszej wyobraźni.




Tytuł: Promethea
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: J.H. III Williams, Mick Gray
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Promethea
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: America’s Best Comics, Wildstorm
Data wydania: maj 2019, listopad 2019, lipiec 2020
Liczba stron: 328, 300, 300
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328141513, 978832814168, 9788328196308

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz