niedziela, 3 stycznia 2021

Authority. Tom 1

Uczynimy świat lepszym... bo możemy!

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Komiksy o przygodach superbohaterskiej grupy, znanej jako „Authority” można już było kiedyś w Polsce przeczytać. Nie istniejące już wydawnictwo Manzoku wydało w 2007 i 2008 roku cztery numery – teraz, po trzynastu latach, Egmont bierze pierwsze trzy i wydaje je w jednym zbiorczym tomie pod szyldem „DC Deluxe”. Oto cały, dwunastozeszytowy „run założycielski” autorstwa Warrena Ellisa i Bryana Hitcha.

Mało który scenarzysta komiksowy był u progu 1999 roku zarobiony bardziej niż Warren Ellis. Jego „Transmetropolitan”, który w tym okresie doliczył się już mniej więcej dwudziestu odcinków, święcił triumfy. Wydawnictwo Detective Comics zaproponowało Ellisowi w tym okresie aż trzy nowe tytułu, a ten zamiast wybierać, zajął się po prostu wszystkimi. W lutym ukazał się sto trzydziesty czwarty odcinek „Hellblazera”, od którego zaczął się dziesięciozeszytowy wkład Ellisa w ten tytuł (już na początku grudnia Egmont wyda cały run w jednym, zbiorczym tomie). W kwietniu wystartowało znakomite „Planetary” a już w miesiąc później „Authority” – obydwa osadzone w uniwersum „Wildstorm”, czyli mini-wydawnictwa wykupionego rok wcześniej przez DC od Image Comics.


Jednym z najważniejszych tytułów „Wildstorm”, jeszcze w czasach sprzed przejęcia, był „Stormwatch” – komiks o grupie superbohaterów sankcjonowanej przez ONZ i walczącej z wielkimi, globalnymi zagrożeniami. Zaraz po wchłonięciu imprintu przez DC, Warren Ellis dostał bojowe zadanie – miał przywrócić świetność „Stormwatch” i wymyślić im jakieś nowe, pasjonujące przygody. Któż zresztą nadawałby się lepiej – to Ellis prowadził ten tytuł tuż przed przejęciem. Scenarzysta zrobił prawdziwą rewolucję – rozwalił całą drużynę po jedenastu odcinkach. Na gruzach „Stormwatch” zaczął budować całkiem nową konstrukcję. 

Szefową „Authority” jest Jenny Sparks, „dziecko XX wieku”, kobieta, która urodziła się pierwszego stycznia 1900 roku i przestała się starzeć w wieku dwudziestu lat (motyw identyczny jak w ellisowym „Planetary”). Jenny jest nieśmiertelna, włada elektrycznością i potrafi przeistoczyć się w energię. To ona postanowiła kontynuować tradycję rozbitej grupy – zwerbowała czwórkę swoich kumpli ze „Stormwatch”, dokooptowała dwójkę nowych i jako Authority zaczęli mierzyć się z globalnymi zagrożeniami. Oto John Hawskmoor, żyjący w „symbiozie z miastami” i czerpiący moce z urbanizacji (serio – im większa aglomeracja, tym większe umiejętności, jak na przykład rozmowa z budynkami). Swift jest Tybetanką ze skrzydłami – ma nadludzki słuch, wzrok i siłę. Midnighter i Apollo to bardzo sympatyczna parodia Batmana i Supermana – pierwszy jest żołnierzem idealnym, posługującym się prekognicją na polu walki, a drugi to dosłownie słoneczna bateria. Obaj pozostają w jawnym homoseksualnym związku, co jest dość zabawne w kontekście tego, z jakimi superbohaterami się kojarzą. „Mechanik” jest kobietą, której ciało jest niemal w całości zbudowane z „nanocieczy” a „Doktor” to mieszanka Doktora Who i Potwora z bagien – to „szaman całej Ziemi”, czyli kolejna inkarnacja istoty władającej specyficznym rodzajem magii i przejmująca wiedzę od swych poprzedników. Baza Authority znajduje się w gargantuicznym statku, znajdującym się „poza rzeczywistością” i przemierzającym „posokę”, czyli przestrzenie między wszechświatami, które dobrze znamy ze „Śpiocha” i „Planetary”.


Na pierwszy tom egmontowego „Authority” składa się dwanaście odcinków serii – wszystkie, które napisał Ellis i narysował Hitch. Cztery pierwsze to „Krąg” – Kaizen Gamorra, stary wróg „Stormwatch”, geniusz zła, Doktor Fu Manchu i Ming Bezlitosny w jednym, postanawia w końcu dopiąć swego i zniszczyć Ziemię. „Stormwatch” już nie istnieje, kto zatem powstrzyma jego armię klonów? Kolejne cztery odcinki to opowieść zatytułowana „Statki skokowe”. Nasza planeta staje się obiektem ataku z alternatywnego wszechświata – armia „Sunącego Albionu”, pragnącego poszerzyć swój „lebensraum”, trafia na szczęście na opór w postaci Jenny Sparks i jej ludzi. I wreszcie w ostatniej historii, „Z mrocznej otchłani”, dochodzi do ataku najgroźniejszego z wszystkich. Mamy ostatnie dni roku 1999 roku, nowe millenium puka do drzwi. Razem z nim przybywają gigantyczne, mackowate stwory, stanowiące forpocztę materialnego boga z innego wymiaru – zupełnie tak, jak w serii „B.B.P.O.”, gdzie pomiot lovecraftowsko rysowanego Ogdru Jahada obracał Ziemię w perzynę. Wszystkie zagrożenia z jakimi mierzy się „Authority” mają skalę globalną – każde kolejne jest większe niż poprzednie.

Wieje tu trochę Srebrną Erą, prawda? Wszystkie fabuły są banalnie proste, konstrukcja postaci bardzo umowna i nieskomplikowana, psychologiczna głębia nie istnieje, nie ma żadnych zaawansowanych forteli, tylko wyważanie drzwi kopniakiem i spuszczanie łomotu. Przeciwnicy przerysowani, ale w taki bardzo atrakcyjny, lekko szalony sposób, przywodzący na myśl to, co wyprawiał Grant Morrison w „Doom Patrol”. Ilustracje Bryana Hitcha pasują do tego rodzaju idealnie. Szczególnie te brawurowo rozrysowane sceny akcji i wielkich powietrznych bitew, czy też finałowa konfrontacja z ostatnim najeźdźcą.


„Authority” swym działaniem przekracza granice, które w mainstreamowym komiksie superbohaterskim są zazwyczaj nietykalne. Członkowie grupy, przekonani o swojej moralnej wyższości, wykorzystują swe moce nie tylko do zwalczania zła, lecz do zmiany świata na swoją modłę. Trochę tak, jak Miracleman Alana Moore’a„Musi istnieć ktoś, kto zdoła uratować świat. I ktoś, kto zdoła go odmienić”. Authority kieruje się jedną zasadą – sukcesem jest taka akcja, podczas której uratowali więcej istnień, niż zabili. Dylemat wagonika w świecie komiksu nie istnieje – wszyscy bohaterowie są tu Ozymandiaszami ze „Strażników” (znowu Alana Moore’a). Absolutnie pewni słuszności swojej sprawy dokonują rzeczy przerażających bez mrugnięcia okiem. Nie ma półśrodków i kompromisów, koniec tej niekończącej się zabawy w kotka i myszkę – ciągłego łapania Jokera, aby zaraz uciekł z Arkham, a finansowa maszynka mogła dalej przynosić zyski. Authority się nie cacka – „Bądźcie grzeczni albo po was przyjdziemy”.

Czasem trudno im nie przyznać racji. W końcu przeciwnicy, którym stawiają czoła, są źli dla samej idei. Kaizen Gamorra, zapytany dlaczego chce zniszczyć Los Angeles, mówi jasno: „Bo mogę. Bo jestem wilkiem w świecie pełnym owiec. Bo terror jest esencją życia i jego główną zasadą”. Zatem ekipa Authority wychodzi naprzeciw – używa takich środków jak złoczyńcy i, kto wie, być może w przyszłości to ona będzie zagrożeniem dla świata?


„Authority” jest kolejnym dziełem Warrena Ellisa, w którym słychać echa kończącego się, dwudziestego wieku. W „Planetary” była jego archeologia i odkrywanie tajemnic, a w „Globalnym paśmie” sprzątanie po nim. Szefowa grupy wręcz uosabia mijające stulecie – ostatnie cztery odcinki, wydane na samym początku 2000 roku, w bardzo symboliczny i pomysłowy sposób zamykają run Ellisa i przygotowują przedpole dla następców – Marka Millara i Franka Quitely’ego. To oni zabrali się za tę serię po dwunastym odcinku – w 2021 roku przeczytamy właśnie ich komiksy.

Grant Morrison wychwala w przedmowie komiks pod niebiosa. „Oto Warren w szczytowej formie, sto procent Warrena nakręcającego się na jeszcze więcej Warrena”. Ja w skrajny zachwyt nie wpadłem, bo nadal uważam „Transmetropolitan” i „Planetary” za lepsze dzieła Ellisa, ale wysoką ocenę wystawiam z czystym sumieniem. Naprawdę świetny komiks.


Tytuł: Authority. Tom 1
Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: Bryan Hitch
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Absolute Authority (Authority #1-#12)
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics (MAX Comics)
Data wydania: listopad 2020
Liczba stron: 354
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328196247

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz