Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Dwudziesty wiek minął już jakiś czas temu – z biegiem czasu będzie coraz lepszym punktem odniesienia dla analizy popkulturowych trendów i rezerwuarem wniosków wszelakich. Warren Ellis jest tym scenarzystą komiksowym, który zaczął wykorzystywać ten fakt chyba najszybciej – jego „Planetary” to przecież dosłownie archeologia minionego stulecia. Dziś przyjrzymy się kolejnemu komiksowi autora – „Globalnemu pasmu”. Po dwudziestym wieku trzeba też posprzątać.
„Global Frequency” to dwunastoodcinkowa, zakończona już seria, wydana między grudniem 2002 a sierpniem 2004 roku. Podobnie jak w słynnym „Authority” i wspomnianym już „Planetary” znajdujemy się w świecie „Wildstorm” – uniwersum imprintu Detective Comics, które gigant pochłonął w 1998 roku (razem z nieświadomym niczego Alanem Moore’em piszącym wtedy „Top 10”). „Globalne pasmo” jest jednak pozycją dość odrębną – nie pojawiają się tu ani „Wild C.A.T.s” ani agenci ze „Śpiocha”, nie ma nawet bohaterów z innych pozycji Ellisa. Wszystko to wynika ze specyficznego pomysłu na samą serię – ale o tym za chwilę. Zacznijmy od tego czym jest „Globalne pasmo”.
Jak mówi jeden z rządowych oficjeli, jest to „cywilna organizacja ratownicza, kierowana przez kobietę o wątpliwej przeszłości i zrzeszająca tysiąc jeden dziwaków i świrów, z których każdy stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa”. Szefową jest nijaka Miranda Zero, kobieta rozdająca zadania swoim agentom i wspomagająca się młodą dziewczyną – geniuszem komputerowym o imieniu Alef. „Alef” w tekstach Borgesa było miejscem, które łączyło się ze wszystkimi innymi miejscami we wszechświecie. Podobnie jest z naszą bohaterką – koordynuje ona działania wszystkich agentów organizacji, rozproszonych po całej planecie i nie znających się nawzajem (z małymi wyjątkami). Są tu hakerzy, programiści, lingwiści, mistrzowie sztuk walki, „parkourzyści”, włamywacze, specjaliści od memetyki, psychologii, negocjacji a także po prostu niesamowicie sprawni komandosi czy zawodowi kierowcy. Członkiem GP może być każdy w twoim otoczeniu – sąsiad, któremu mówisz „dzień dobry” co rano, znajoma bibliotekarka, nastolatka mijająca cię właśnie na rolkach albo starszy pan dokarmiający codziennie gołębie w parku. „Globalne pasmo” podejmuje się zadań, którymi nie chcą ubrudzić sobie rąk żadne rządy na świecie – gdy nie ma już żadnego wyjścia, dzwonią do Mirandy Zero. Istnienie tej grupy jest zatem taką trochę tajemnicą poliszynela – oficjalnie jej nie ma, ale jak dobrze, że jednak jest! Ktoś musi sprzątać ten cały syf, który pozostał po idiotycznym napinaniu mięśni i głupich decyzjach ludzi, którym władza i pycha weszła za mocno.
Warren Ellis miał bardzo oryginalny pomysł na serię. Nie będzie miała żadnego motywu przewodniego, żadnego wątku, który przewijałby się przez całą serię i przypominał co chwila o sobie. Wszystkie odcinki będą całkowicie odrębne fabularnie – zamknięte, krótkie historie o pojedynczych interwencjach Pasma. Nie wiemy, ile ich będzie, nie będziemy nic zakładać (ostatecznie z powodów zdrowotnych autora i natłoku innych komiksowych obowiązków, skończyło się na dwunastu). Jedyne postacie, które występować będą regularnie to Miranda Zero i Alef (starczy na długo – w końcu organizacja ma tysiąc jeden agentów). Każdy zeszyt będzie miał innego ilustratora, zaprosimy w ten sposób do gry najbardziej utalentowanych i ciekawych artystów. Takie podejście dało Ellisowi wręcz niewyobrażalną swobodę twórczą, a czytelnikowi dowolność w czytaniu – można dowolnie poprzestawiać odcinki a i tak będzie dobrze i zrozumiale.
Z czym mierzą się agenci? Z owocami różnego rodzaju tajnych projektów prowadzonych przez tajne organizacje rządowe, które po latach, porzucone, ale nie zlikwidowane, wymykają się spod kontroli. Z efektami takiego rozwoju technologii, który przekracza nasze wyobrażenie – z wirusem memetycznym przekształcającym ludzi w zombie, lub „czcicieli wnętrza ludzkiego ciała”, z terrorystami cybernetycznymi, bionicznymi ludźmi, programowaniem percepcji oraz niebezpiecznymi ideami, które dosłownie zmieniają fizyczną strukturę mózgu. Magia nie istnieje – to po prostu przyszła, nieznana jeszcze nauka – tajemnice ludzkiego umysłu będą odkrywane w nieskończoność, wiele jest bowiem częstotliwości funkcjonujących poza globalnym pasmem. Pojedyncze epizody to wycieczki do San Francisco, Berlina, Tokio, Melbourne czy Londynu – siatka Pasma oplata cały świat. Wszędzie tam, gdzie trzeba pozamiatać po minionym stuleciu i uratować niewinnych, pojawiają się agenci Mirandy Zero.
Zatrzęsienie rysowników może początkowo powodować dyskomfort. Nie są to też artyści, którzy prezentują równy, zawsze wysoki poziom. Zazwyczaj jest jednak tak, że poziom graficzny jest dodatnio skorelowany z poziomem scenariusza. Wszystkie odcinki to relacje z przebiegu akcji – zawsze jest strzelanina, bijatyka lub jakaś gonitwa z pomysłowym „zagadnieniem na ten odcinek” w tle. Kilka z nich jest dość przeciętnych, a trzy wprost kuriozalne – całoodcinkowy parkour po Londynie dość słabo narysowany przez Davida Lloyda („V jak Vendetta”), męcząca strzelanina z nieco tępymi terrorystami (byle jaki Roy A. Martinez) albo krwawa bijatyka, dwóch ludzkich terminatorów, poza którą nic innego się nie dzieje (rysuje Tom Coker, przeciętnie i bez polotu). Ale jest kilka mocnych rzeczy. Garry Leach („Miracleman”) rysuje historię oszalałego sowieckiego agenta, który może sprowadzić zagładę na San Francisco; znakomity Glen Fabry przedstawia pojedynek Pasma z niepowstrzymanym „bionicznym człowiekiem”; Simon Bisley (którego tak ciągle w Polsce mało) popisuje się swoimi umiejętnościami przy okazji walki agencji z grupą utożsamiającą rozwój cywilizacji z ciągłą wojną; John J. Muth zaprasza do odcinka „Z archiwum X” dziejącego się w Norwegii, gdzie objawiły się anioły; a genialny Lee Bermejo („Batman. Przeklęty”) do tokijskiego szpitala, pełnego cielesnego horroru. Ach, no i jest jeszcze dobrze nam znany z „Kaznodziei”, Steve Dillon, ilustrujący epidemię niecodziennego wirusa.
Forma „Globalnego pasma” przypomina telewizyjny, kryminalny serial proceduralny. Nic dziwnego zatem, że w 2005 roku powstał projekt serialowej adaptacji – nakręcono nawet pilota, luźno opartego na fabule pierwszego zeszytu. Niestety pomysł się nie przyjął, kolejne odcinki nie powstały. Seria komiksowa też urwała się nagle i bez uprzedzenia. Omawiany dziś komiks nie zalicza się do największych osiągnięć gatunku, ani nawet samego Warrena Ellisa – ale warto poznać, dla wyrobienia sobie własnego zdania na temat tej wydawniczej ciekawostki.
Tytuł: Globalne pasmo
Scenariusz: Warrenn Ellis
Rysunki: Garry Leach, Glenn Fabry, Liam Sharp, Steve Dillon, Roy Allan Martinez, Jon J. Muth, David Lloyd, Simon Bisley, Chris Sprouse, Karl Story, Lee Bermejo, Tom Coker, Gene Ha, Jason Pearson
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Global Frequency. The Deluxe Edition
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: sierpień 2020
Liczba stron: 320
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328198975
„Global Frequency” to dwunastoodcinkowa, zakończona już seria, wydana między grudniem 2002 a sierpniem 2004 roku. Podobnie jak w słynnym „Authority” i wspomnianym już „Planetary” znajdujemy się w świecie „Wildstorm” – uniwersum imprintu Detective Comics, które gigant pochłonął w 1998 roku (razem z nieświadomym niczego Alanem Moore’em piszącym wtedy „Top 10”). „Globalne pasmo” jest jednak pozycją dość odrębną – nie pojawiają się tu ani „Wild C.A.T.s” ani agenci ze „Śpiocha”, nie ma nawet bohaterów z innych pozycji Ellisa. Wszystko to wynika ze specyficznego pomysłu na samą serię – ale o tym za chwilę. Zacznijmy od tego czym jest „Globalne pasmo”.
Jak mówi jeden z rządowych oficjeli, jest to „cywilna organizacja ratownicza, kierowana przez kobietę o wątpliwej przeszłości i zrzeszająca tysiąc jeden dziwaków i świrów, z których każdy stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa”. Szefową jest nijaka Miranda Zero, kobieta rozdająca zadania swoim agentom i wspomagająca się młodą dziewczyną – geniuszem komputerowym o imieniu Alef. „Alef” w tekstach Borgesa było miejscem, które łączyło się ze wszystkimi innymi miejscami we wszechświecie. Podobnie jest z naszą bohaterką – koordynuje ona działania wszystkich agentów organizacji, rozproszonych po całej planecie i nie znających się nawzajem (z małymi wyjątkami). Są tu hakerzy, programiści, lingwiści, mistrzowie sztuk walki, „parkourzyści”, włamywacze, specjaliści od memetyki, psychologii, negocjacji a także po prostu niesamowicie sprawni komandosi czy zawodowi kierowcy. Członkiem GP może być każdy w twoim otoczeniu – sąsiad, któremu mówisz „dzień dobry” co rano, znajoma bibliotekarka, nastolatka mijająca cię właśnie na rolkach albo starszy pan dokarmiający codziennie gołębie w parku. „Globalne pasmo” podejmuje się zadań, którymi nie chcą ubrudzić sobie rąk żadne rządy na świecie – gdy nie ma już żadnego wyjścia, dzwonią do Mirandy Zero. Istnienie tej grupy jest zatem taką trochę tajemnicą poliszynela – oficjalnie jej nie ma, ale jak dobrze, że jednak jest! Ktoś musi sprzątać ten cały syf, który pozostał po idiotycznym napinaniu mięśni i głupich decyzjach ludzi, którym władza i pycha weszła za mocno.
Warren Ellis miał bardzo oryginalny pomysł na serię. Nie będzie miała żadnego motywu przewodniego, żadnego wątku, który przewijałby się przez całą serię i przypominał co chwila o sobie. Wszystkie odcinki będą całkowicie odrębne fabularnie – zamknięte, krótkie historie o pojedynczych interwencjach Pasma. Nie wiemy, ile ich będzie, nie będziemy nic zakładać (ostatecznie z powodów zdrowotnych autora i natłoku innych komiksowych obowiązków, skończyło się na dwunastu). Jedyne postacie, które występować będą regularnie to Miranda Zero i Alef (starczy na długo – w końcu organizacja ma tysiąc jeden agentów). Każdy zeszyt będzie miał innego ilustratora, zaprosimy w ten sposób do gry najbardziej utalentowanych i ciekawych artystów. Takie podejście dało Ellisowi wręcz niewyobrażalną swobodę twórczą, a czytelnikowi dowolność w czytaniu – można dowolnie poprzestawiać odcinki a i tak będzie dobrze i zrozumiale.
Z czym mierzą się agenci? Z owocami różnego rodzaju tajnych projektów prowadzonych przez tajne organizacje rządowe, które po latach, porzucone, ale nie zlikwidowane, wymykają się spod kontroli. Z efektami takiego rozwoju technologii, który przekracza nasze wyobrażenie – z wirusem memetycznym przekształcającym ludzi w zombie, lub „czcicieli wnętrza ludzkiego ciała”, z terrorystami cybernetycznymi, bionicznymi ludźmi, programowaniem percepcji oraz niebezpiecznymi ideami, które dosłownie zmieniają fizyczną strukturę mózgu. Magia nie istnieje – to po prostu przyszła, nieznana jeszcze nauka – tajemnice ludzkiego umysłu będą odkrywane w nieskończoność, wiele jest bowiem częstotliwości funkcjonujących poza globalnym pasmem. Pojedyncze epizody to wycieczki do San Francisco, Berlina, Tokio, Melbourne czy Londynu – siatka Pasma oplata cały świat. Wszędzie tam, gdzie trzeba pozamiatać po minionym stuleciu i uratować niewinnych, pojawiają się agenci Mirandy Zero.
Zatrzęsienie rysowników może początkowo powodować dyskomfort. Nie są to też artyści, którzy prezentują równy, zawsze wysoki poziom. Zazwyczaj jest jednak tak, że poziom graficzny jest dodatnio skorelowany z poziomem scenariusza. Wszystkie odcinki to relacje z przebiegu akcji – zawsze jest strzelanina, bijatyka lub jakaś gonitwa z pomysłowym „zagadnieniem na ten odcinek” w tle. Kilka z nich jest dość przeciętnych, a trzy wprost kuriozalne – całoodcinkowy parkour po Londynie dość słabo narysowany przez Davida Lloyda („V jak Vendetta”), męcząca strzelanina z nieco tępymi terrorystami (byle jaki Roy A. Martinez) albo krwawa bijatyka, dwóch ludzkich terminatorów, poza którą nic innego się nie dzieje (rysuje Tom Coker, przeciętnie i bez polotu). Ale jest kilka mocnych rzeczy. Garry Leach („Miracleman”) rysuje historię oszalałego sowieckiego agenta, który może sprowadzić zagładę na San Francisco; znakomity Glen Fabry przedstawia pojedynek Pasma z niepowstrzymanym „bionicznym człowiekiem”; Simon Bisley (którego tak ciągle w Polsce mało) popisuje się swoimi umiejętnościami przy okazji walki agencji z grupą utożsamiającą rozwój cywilizacji z ciągłą wojną; John J. Muth zaprasza do odcinka „Z archiwum X” dziejącego się w Norwegii, gdzie objawiły się anioły; a genialny Lee Bermejo („Batman. Przeklęty”) do tokijskiego szpitala, pełnego cielesnego horroru. Ach, no i jest jeszcze dobrze nam znany z „Kaznodziei”, Steve Dillon, ilustrujący epidemię niecodziennego wirusa.
Forma „Globalnego pasma” przypomina telewizyjny, kryminalny serial proceduralny. Nic dziwnego zatem, że w 2005 roku powstał projekt serialowej adaptacji – nakręcono nawet pilota, luźno opartego na fabule pierwszego zeszytu. Niestety pomysł się nie przyjął, kolejne odcinki nie powstały. Seria komiksowa też urwała się nagle i bez uprzedzenia. Omawiany dziś komiks nie zalicza się do największych osiągnięć gatunku, ani nawet samego Warrena Ellisa – ale warto poznać, dla wyrobienia sobie własnego zdania na temat tej wydawniczej ciekawostki.
Tytuł: Globalne pasmo
Scenariusz: Warrenn Ellis
Rysunki: Garry Leach, Glenn Fabry, Liam Sharp, Steve Dillon, Roy Allan Martinez, Jon J. Muth, David Lloyd, Simon Bisley, Chris Sprouse, Karl Story, Lee Bermejo, Tom Coker, Gene Ha, Jason Pearson
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Global Frequency. The Deluxe Edition
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: sierpień 2020
Liczba stron: 320
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328198975
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz