Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
We wrześniu 2018 roku Detective Comics wystartowało ze swoim nowym imprintem, który otrzymał nazwę „DC Black Label”. Celem nowego przedsięwzięcia było (i jest nadal) zaprezentowanie dobrze znanych wszystkim bohaterów – jak Batman, Superman czy Wonder Woman – w poważnych, wymagających historiach, przeznaczonych wyłącznie dla dorosłego odbiorcy. Kto pierwszy? Człowiek–nietoperz.
„Batman: Damned” to trzyczęściowa opowieść autorstwa Briana Azzarello (scenariusz) i Lee Bermejo (rysunek). Znamy już efekty pracy tego duetu – w znakomitych komiksach „Luthor: The Man of Steel” oraz „Joker” opowiedzieli o największych antagonistach dwóch najpopularniejszych superbohaterów Detective Comics. „Batman. Przeklęty” jest ich trzecim wspólnym projektem i jak na razie zdecydowanie najlepszym. Odważę się nawet stwierdzić, że jest to jeden z najlepszych komiksów z człowiekiem-nietoperzem, jakie w ostatnich latach zawitały do Polski.
Batman jest ciężko ranny. Nie pamięta niczego z wydarzeń poprzedzających nieoczekiwaną pobudkę w karetce pogotowia, z której musi salwować się ucieczką przed ciekawymi jego tożsamości sanitariuszami. Półprzytomnego Batmana znajduje John Constantine, który okazuje się narratorem całej opowieści. Batman dowiaduje się z telewizji, że w okolicy mostu Gotham wyłowiono ciało Jokera – bohater uświadamia sobie, że odniesione rany i zanik pamięci są skutkiem pojedynku z zielonowłosym szaleńcem. Człowiek–nietoperz nie może uwierzyć w to co widzi – musi zatem szybko odzyskać pamięć i ustalić, co tak naprawdę się wydarzyło. Pomoc oferuje człowiek, któremu absolutnie nie wolno ufać – wspomniany John Constantine. Razem udają się w fantasmagoryczną, trochę przerażającą podróż – nie tylko po najmroczniejszych zakamarkach Gotham, ale i duszy Bruce’a Wayne’a.
Brian Azzarello znany jest z tego, że uwielbia bawić się niedopowiedzeniami – u niego często najważniejsze jest nie to, co umieszcza w tekście, lecz właśnie to, co pomija. Dokładnie w ten sposób, oparty ma dygresjach i nie do końca przejrzystych dialogach, zbudował swoje opus magnum, czyli „100 naboi”. W „Batmanie. Przeklętym” jest jeszcze trudniej – otóż całą historię opowiada John Constantine, który pełni tu także rolę swego rodzaju psychiatry Batmana. Wciąga on czytelnika do umęczonego i udręczonego umysłu Bruce’a Wayne’a, przeciwko któremu – jak się szybko okazuje – niezidentyfikowane, ciemne moce zawiązały jakiś straszliwy spisek. Wspomniana narracyjna maniera Azzarello; John Constantine jako zdecydowanie niewiarygodny narrator; całkowite zatarcie granicy między fantasmagoriami a prawdziwymi wydarzeniami; liczne retrospekcje dzieciństwa Bruce’a, które uświadamiają nam, że było zupełnie inne, niż cały czas myśleliśmy oraz zaawansowana symbolika wystawiają czytelnika na dość ciężką próbę. Próbę, którą warto przejść bez chwili zastanowienia.
„Batman. Przeklęty” to – jak sami twórcy zaznaczyli i co my szybko zauważamy – sequel „Jokera”. Autorzy sami roboczo używali nazwy „Jokerverse” wobec świata, w którym toczy się akcja obydwu komiksów. „Joker” kończy się walką na moście, ta historia zaczyna się zaraz po tych wydarzeniach. W poprzednim komiksie Batmana praktycznie nie było, a jednocześnie czuć było cały czas jego obecność. Teraz nie ma Jokera, a napędza on nieustannie fabułę. Ci dwaj odwieczni wrogowie, dwie strony tego samego medalu nie mogą bez siebie istnieć – jeden zawsze wypełnia myśli drugiego i nawet fizycznie nieobecny, wywiera na drugiego wielki wpływ. Autorzy postanowili pokazać Nietoperza z nieco innej strony niż zwykle. Ich Batman jest bohaterem niezwykle „ludzkim” – ułomnym, chorym, rannym, niestabilnym umysłowo, wystraszonym, słabym, bezradnym wobec rzeczywistości i pozbawionym nad nią jakiejkolwiek kontroli. Gotham przedstawione w „Batmanie. Przeklętym” jest miejsce wyjętym z koszmarnego snu – już od samego początku wiemy, że nie wszystko, czego doświadcza Batman jest obiektywnie istniejącą rzeczywistością. Do samego czytelnika należy już ocena, które wydarzenia wydarzyły się naprawdę, które są urojeniem głównego bohatera, a które wręcz tylko symbolicznym odwzorowaniem stanu jego duszy.
W Gotham pojawia się magia. John Constantine to nie jedyna postać z tej mrocznej, horrorowej, okultystycznej części uniwersum Detective Comics. Panowie mieli kiedyś w planach napisanie komiksu o grupie „Justice League Dark”, która spotyka człowieka–nietoperza – ostatecznie użyli kilku jej członków w „Batmanie, Przeklętym”. Jest John Constantine; jego ukochana, przepiękna czarodziejka Zatanna; i niesamowity, podróżujący między ciałami Deadman. Jest też Jason Blood, czyli Demon Etrigan, Potwór z bagien, Spectre i wreszcie przerażająca Enchantress (kinomani pewnie kojarzą tę postać z filmowego „Legionu samobójców”). Samo miasto jest wynaturzone, koszmarne i wręcz półrealne, a narracja Azzarello zdominowana jest przez liczne zmiany planów czasowych, oniryczne wizje i symbole. Batman zanurza się w głąb własnego „domu”, miejsca, które zawsze kontrolował i znał na pamięć – teraz ta kontrola została mu odebrana. Nie ma planu, nie wie co robić – stał się marionetką sił potężniejszych, niż może sobie nawet wyobrazić. Jest to dla niego sytuacja nowa i bardzo, bardzo trudna – zwłaszcza, że jego towarzyszem i „objaśniaczem” rzeczywistości, a więc posiadaczem klucza do wszystkich jej tajemnic, jest najmniej godna zaufania postać, jaka mogłaby objąć tę posadę.
Warto wczytać się w tę lekko egzaltowaną, niejednoznaczną i czasem z pozoru niezrozumiałą narrację ulicznego maga. Do zrozumienia nie tylko fabuły, ale i samych, niezwykle symbolicznych wydarzeń z końcówki komiksu, kluczowe jest tu wszystko – retrospekcje Bruce’a i jego podróże do czasów dzieciństwa, rola Enchantress, głos narratora i wszystkie (wszystkie) sceny z ostatnich stron. Zwłaszcza to niesamowite nawiązanie (nie jedyne zresztą w komiksie – mamy z tym do czynienia już na pierwszej stronie) do „Zabójczego żartu” Alana Moore’a, które zdaje się wywracać wszystko do góry nogami – albo i niekoniecznie. Czytelnicy są w podobnej sytuacji jak Batman – nie mają kontroli nad własną linią interpretacyjną tego, czego właśnie doświadczają a Azzarello dba o to, aby ten stan się nie zmienił. Można oczywiście stawiać mu zarzuty o hochsztaplerstwo i – jak to czasem można przeczytać w niektórych recenzjach – stworzenie „pięknej wydmuszki”. Proponuję jednak zaufać zarówno autorom komiksu jak i swojej komiksowej wrażliwości.
O ile można jakoś tam podważać i poddawać w wątpliwość jakość pracy Briana Azzarello to strona graficzna nie powinna budzić żadnych zastrzeżeń. Rysunki – ba, dzieła sztuki – Lee Bermejo są absolutnie przecudowne. Artysta odpowiadał za całość – od szkicu ołówkiem, poprzez nakładanie tuszu i kolorowanie. Na każdą stronę komiksu poświęcał trzy lub cztery dni – co jest w dzisiejszym przemyśle komiksowym wręcz nie do pomyślenia. I choć sam potem przyznawał, że trwało to za długo – to chwała mu za to, że się nie spieszył. Jego rysunki są bardzo fotorealistyczne, dopracowane do najmniejszego szczegółu, niekiedy cało- lub dwustronicowe (jego dwuplanszowe Gotham z mniej więcej początku drugiej części można wystawiać w galeriach – zresztą, nie tylko ten kadr). Grafiki Bermejo są bardzo „agresywne percepcyjnie”, każda z nich zdaje się wychodzić poza ramy obrazkowej historii prosto do czytelnika. Artysta dodatkowo nawiązuje swym sposobem rysowania do samej idei komiksu – Bermejo używa psychotopografii, czyli tworzy rzekomo obiektywną rzeczywistość, która pozostaje w ścisłym związku ze stanami mentalnymi Batmana. Gotham okazuje co chwila groteskowe deformacje, które stanowią odbicia psychiki człowieka–nietoperza – jest gigantycznym, koszmarnym labiryntem, do którego musimy wejść, choć się boimy. Jest tu jeszcze kilka bardzo fajnych rozwiązań jak chociażby nowa, autorska wersja Jasona Blooda, czy Constantine, który wygląda dokładnie jak Sting (co było przecież podstawowym zamysłem Alana Moore’a, czyli twórcy tej postaci). Najlepiej jednak wyszedł potwór z bagien – prawdziwy żywiołak przyrody, olbrzymi, zatopiony w gruncie, bez widocznych granic oddzielających go od reszty świata.
Egmont wydał „Batmana. Przeklętego” jako drugi tytuł polskiej edycji „DC Black Label”. Czekamy na tytuły kolejne – imprint ten ma szansę godnie zapełnić lukę po zamkniętym niedawno „DC Vertigo”.
Tytuł: Batman. Przeklęty
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Lee Bermejo
Tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski
Tytuł oryginału: Batman. Damned.
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: listopad 2019
Liczba stron: 176
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328141698
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz