Uwaga! Teren prywatny!
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Egmont zakończył 2022 rok komiksem, któremu wystawiam bez żadnego skrępowana najwyższą notę, choć wiem, że będę raczej w mniejszości. Oto Grant Morrison i jego opus magnum – drugi tom „Niewidzialnych” jest rzeczą, której nie można przeczytać raz i po prostu odłożyć na półkę. Wkraczamy na teren prywatny jednego z najoryginalniejszych komiksowych twórców naszych czasów.
Pierwszy tom, zawierający połowę pierwszej serii „The Invisibles”, opowiadał o inicjacji nastoletniego łobuza z Liverpoolu, Dane’a McGowana. Chłopak trafia pod skrzydła tajemniczego Kinga Moba i staje się piątym członkiem jednej z komórek tajnego stowarzyszenia istniejącego w każdym czasie pod każdą szerokością geograficzną. „Niewidzialni” walczą z każdym przejawem opresji szeroko pojętego „systemu”, władzą ograniczającą wolność jednostki i dążą do ustanowienia na Ziemi doczesnego raju, utopii opartej na „idei wolności w takim sensie, którego potrafimy nawet sobie wyobrazić”. W skład grupy wchodzą jeszcze ludzka lalka Raggedy Ann, twarda policjantka o pseudonimie „Boy” oraz brazylijska drag queen, transseksualna czarownica każąca nazywać się Lordem Fanny. Dane McGowan dowiaduje się, że rzeczywistość, w której żyje, jest tylko fragmentem większej całości – za kulisami świata, od zarania dziejów trwa wojna „Niewidzialnych” z „Zaginionymi”, czyli bliżej nieokreślonymi bytami spoza naszego wymiaru pragnącymi sterować ludźmi i odebrać im resztki wolności. Agentami Zaginionych są „Sługusy”, ludzie z wyższych sfer – arystokraci, politycy, rodziny królewskie, masoni, dostojnicy religijni, policjanci i ogólnie wszyscy, którzy w jakiś sposób reprezentują to, co możemy nazwać „systemem” i normami społecznymi (niekoniecznie tylko zachodnimi).
Tak z grubsza prezentuje się fabuła i pomysł na komiks – na pierwszy rzut oka oczywiście. Drugi tom składa się z pozostałych trzynastu odcinków pierwszej serii „Niewidzialnych” – już pod koniec jej tworzenia Grant Morrison wiedział, że po krótkiej przerwie siądzie do pisania serii drugiej, co też ma odzwierciedlenie w otwartym zakończeniu całej historii. Drugi tom opowiada o dalszych dziejach Dane’a, który postanowił uciec od swego „przeznaczenia” ale wszystko wskazuje na to, że będzie musiał do „Niewidzialnych” wrócić. King Mob i Lord Fanny wpadają bowiem w tarapaty – Sir Miles Delacourt, jeden z najważniejszych „Sługusów”, postanawia pochwycić w końcu szefa „rebeliantów”. Do gry wkraczają w końcu, już całkiem jawnie, agresorzy z innego wszechświata – nadal nie mamy jasno wyłożonej kosmogonii „Niewidzialnych” (na to przyjdzie pora w drugiej serii), ale zaczynamy powoli odkrywać tak zwany większy obrazek.
„The Invisibles” miał być komiksem, jaki Grant Morrison chciał zawsze napisać. Rozwinął tu do granic możliwości szalone idee i pomysły z „Animal Mana” oraz „Doom Patrol”. „W końcu znalazłem sposób pozwalający stworzyć komiks opowiadający o wszystkim i nie mogę się go już doczekać” – napisał o swoim dziele autor i widać wyraźnie, że ma do niego wyjątkowo osobisty stosunek. „Niewidzialnym” nie przyświeca tak naprawdę jedna, dominująca idea – jest to raczej pewien konglomerat przekonań i „koników” Morrisona, które przedstawił wreszcie na jednym spójnym (naprawdę spójnym, choć nie wydaje się taki po pierwszym czytaniu) popkulturowym schemacie. Co my tu mamy? Akcja, filozofia, paranoja, seks, magia, biografia, podróże, narkotyki, religia, UFO i teorie spiskowe. Tak właściwie mamy tu jeden gigantyczny spisek rozciągający się na całą rzeczywistość – a nawet dalej. Pojawiają się postacie historyczne (Markiz de Sade, Lord Byron, Mary Shelley), szalone teorie (jak chociażby kres świata przewidziany na rok 2012 przez pseudonaukowca i mistyka Terrence’a McKennę), a także mnóstwo nawiązań do historii sztuki i literatury – w tym również do twórczości samego Granta Morrisona.
Zresztą nie tylko o jego sztukę tu chodzi. Szalony Szkot wkłada do komiksu całego siebie, swoje doświadczenia z dzieciństwa, wizje – to przecież on jest tak naprawdę Kingiem Mobem! A więc znajdziemy tu wizję Chrystusa jakiej kiedyś doświadczył, „rozmowę” z nieżyjącym już Johnem Lennonem, a nawet odzwierciedlenie własnej ciężkiej choroby, która wysłała go do szpitala (to podczas pobytu w nim rysował fragmenty okrutnych przesłuchań Kinga Moba i według tego co mówi, to, co działo się z jego ciałem, działo się również z umęczonym ciałem przywódcy „Niewidzialnych”). Ważnym elementem i motorem napędowym autora było również „doświadczenie z Kathmandu” – według relacji Morrisona, został on uprowadzony przez obcą rasę, która pokazała mu prawdę o naszej rzeczywistości. „Niewidzialni” stali się sposobem na racjonalizację tego doświadczenia – zupełnie jak „Egzegeza” i „Valis” tłumaczyła różowy promień bijący z naszyjnika w kształcie ryby w przypadku Philipa K. Dicka, lub niedoszła ekranizacja „Diuny” i „Incal” rozwinęły wizję lewitującej piramidy w przypadku Alejandro Jodorowskiego. No tak, wszyscy trzej panowie nie unikali psychodelików, ale czy w kontekście ich twórczości, ma to jakiekolwiek (negatywne) znaczenie?
No właśnie – sporo mamy Dicka w drugim tomie. BARBELiTH (tajemniczy obiekt ukryty po ciemnej stronie księżyca i nazwany słowem, które przyśniło się Morrisonowi) to ewidentnie odpowiednik Valisa, Ormuzd i Aryman ciągle ze sobą walczą (jak w „Kosmicznych marionetkach”), „cesarstwo nigdy nie upadło” i tkwimy wciąż w „czarnym, żelaznym więzieniu” (jak – znów – w „Valisie”) a słowa zbudowane z liter (symbole) przestają się różnić od opisywanych obiektów (desygnatów) – czyli zupełnie tak, jak w „Czasie poza czasem”. Grant Morrison mówi wręcz o tym, że „alfabet” jest zaklęciem rzucanym przez bliżej nieokreślonych „władców rzeczywistości” na każdego niemowlaka i od tej pory każdy człowiek, aby poznać świat, musi go nazywać przy użyciu kombinacji bardzo ograniczonej liczby symboli. Istnieje tylko to, co jest nazwane – wszystko inne jest „niewidzialne”. Odrzucamy zatem mnóstwo nienazywalnych, ale prawdziwych elementów rzeczywistości – intuicyjnie wyczuwalnych, ale zbyt skomplikowanych do oetykietowania. I to jest klucz do interpretacji „Niewidzialnych” (ten komiks nie mógł mieć lepszego tytułu) – Grant Morrison, zupełnie jak często niezrozumiały i przez to krytykowany Thomas Pynchon, opisuje rzeczywistość fragmentaryczną, pozostawiając resztę czytelnikowi. Naszym zadaniem jest uzupełnienie brakujących części.
Nie piszę nic o stronie graficznej, bo – choć lepsza niż w tomie pierwszym – to nadal jest tylko trochę powyżej średniej. Najlepszą rysowniczką jest tu chyba Jill Thompson (która również ma swojego odpowiednika w drużynie „Niewidzialnych”), ale także Phil Jimenez wykonał tu całkiem sporo niezłej roboty. Nie możecie poprzestać na jednym odczycie „Niewidzialnych”. Jeśli ktoś uważa, że nie musi, bo wszystko rozumie – to nie rozumie. Kopcie głęboko – tu jest więcej niż jedna czy dwie warstwy. Komiks jest absolutnie genialny – trudny, hermetyczny (bo „prywatny”) i przeznaczony (to nie ja wymyśliłem – znalazłem ten opis gdzieś w sieci) „dla tych, którzy czują, że coś jest nie tak, ale nie potrafią dokładnie określić co mają na myśli”. Czerwona pigułka.
Tytuł: Niewidzialni. Tom 2
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Phil Jimenez, Jill Thompson, Paul Johnson, Tommy Lee Edwards, Steve Yeowell, Mark Buckingham
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: The Invisibles #13-25
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics, DC Vertigo
Data wydania: grudzień 2022
Data wydania oryginału: październik 1995 – październik 1996
Liczba stron: 352
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328156036
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz