niedziela, 1 października 2023

Megalex

Fabrykacja szczęśliwości

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Alejandro Jodorowsky zaczął dość mocno rozwijać swoje „incalowe” uniwersum. I mimo iż w każdym komiksie „Jodoverse” Chilijczyk gra na tych samych nutach, to nie nudzi, lecz intryguje. Dziś lecimy na „Megalex”, potworną, mechaniczną planetę, z której nie ma ucieczki.

„Megalex” składa się z trzech części wydanych kolejno w 1999 („Anomalia”), 2002 („Garbaty anioł”) i 2008 roku („Serce Kavatah”). Historia ta pisana była równolegle z omawianymi niedawno „Technokapłanami”. I to czuć zdecydowanie – w zasadzie obydwa komiksy mówią o tym samym. O ile jednak historia Albino, Najwyższego Technopapieża, jest etapową powieścią inicjacyjną i lekko przerażającą bildungsroman, tak „Megalex”, to głównie ekspozycja i wykład na temat tego, czym może być technologiczna dystopia przyszłości. Niby mamy tu głównego bohatera, ale tak właściwie nie jest on żadnym motorem napędowym fabuły. Ale do niego jeszcze wrócimy.


Na planecie Megalex cywilizacja rozwinęła się w bardzo ekstremalny i niepożądany sposób. Niegdysiejsza Giradieu, planeta pokryta zielenią i zamieszkała przez niezliczone gatunki zwierząt, z ludzkim społeczeństwem żyjącym w wielkiej harmonii z Matką Naturą, po dwóch tysiącach lat wygląda jak, nie przymierzając, Gwiazda Śmierci z „Gwiezdnych wojen”, „Przemysłowe miasto-planeta. Bez gór, które wyrównano. Bez jakichkolwiek zwierząt. Równo wytyczone, czyste, doskonałe miasto”. Megalexowi zagrażają tylko trzy czynniki, z którymi radzi sobie poprzez roztaczanie dookoła najróżniejszych pól siłowych. Zanikający powoli, jeszcze zielony „Las Chem”, „Martwy Ocean” i nieznane, przypominające jakieś półprzezroczyste, efemeryczne płaszczki zwane Malaksami – istoty atakujące cyklicznie Miasto-Glob prosto z przestrzeni kosmicznej.

Megalexem rządzi koszmarna rodzina – Yod, zmumifikowany, martwy i animowany w niewyjaśniony sposób król, którego umysł przetransferowano do „wnętrza komputera”; jego żona, stara wiedźma, Królowa-Matka Marea oraz piękna, lecz śmiercionośna (każdy, kto zbliży się zbyt blisko, staje w płomieniach) Księżniczka Kavatah, dowodząca armią Megalexu. Mieszkańcy planety od małego szprycują się narkotykiem o nazwie „SPV” (pamiętamy ten specyfik bardzo dobrze z wcześniejszych komiksów Jodorowsky’ego), nie wolno im pracować ani się rozmnażać. Takiego oto „porządku” pilnują całe zastępy klonów-policjantów, rodzących się regularnie w urządzeniach zwanych „vitromatkami” (wyglądającymi jak waginy, co u Chilijczyka jest stałym punktem programu) i umierających po czterdziestu dniach (!) służby – wmontowane w kark widełki powodują eksplozję i dekapitację nieszczęśników. Zresztą całe społeczeństwo Megalexu żyje dokładnie w ten sposób – pospólstwo dożywa maksymalnie czterdziestu lat, arystokracja czterystu, a rodzina królewska podobno czterech tysięcy, ale kto ich tam wie. W corocznych bachanaliach, połączonych z kąpielą we krwi zdekapitowanych, bierze udział „szlachta” planety – dochodzi wówczas do swego rodzaju zmiany pokoleniowej. Całe zastępy podobnych do siebie czterdziestolatków wymienione zostają na równie ustandaryzowane rzesze noworodków.


W podziemiach planety Megalex żyje zbuntowane społeczeństwo tych, którzy nie dali się wtłoczyć w sztywne ramy zdehumanizowanej wspólnoty i którzy nie godzą się na takie zasady cywilizacji. To do tej właśnie, klanowo zorganizowanej społeczności plemiennej, trafia rzeczony „główny bohater”, klon-anomalia, trzymetrowy policjant ścigany przez służby za swoje anatomiczne odstępstwo od normy. Ram (bo takie imię nadano mu pod ziemią) uczy się człowieczeństwa i indywidualizmu – dołącza do rebelii, której przewodzi „garbaty anioł”, czyli niejaki Zerain. Pałac znienawidzonej rodziny królewskiej musi upaść, Megalex musi na powrót stać się Giradieu, rozpoczyna się rewolucja!

Ram jest trochę jak John Difool z „Incala”. To taki bohater-czytelnik, który musi dopiero nauczyć się zasad świata, w którym przyszło mu żyć, typowy „fish-out-of-water character”. Podobieństw między „Megalexem” a „Incalem” jest jednak więcej – mamy tu zresztą do czynienia z klasycznym Jodorowskym, szalonym wykładowcą jednej słusznej idei. Tutaj, tak samo jak w jego najsłynniejszym komiksie, mamy technologiczną utopię, rządzoną przez okrutnych, całkowicie pozbawionych (choć w przypadku Kavatah, jak się okazuje, nie do końca) ludzkich odruchów. Cyfrowy umysł rządzi światem (jak w „Przed Incalem”), poprzez ogłupienie społeczeństwa narkotykami i telewizją. Zdeprawowana szlachta czerpie radość z cierpień warstwy niższej, choć w tym przypadku (do czego za chwilę dojdziemy) jest to cierpienie niejako wpisane w styl życia i często nawet nieuświadomione (to my, czytelnicy, widzimy, że coś jest nie tak). Buntownicy żyją pod ziemią (jak na dnie Miasta-Szybu z „Incala”) i drogą do ich zwycięstwa staje się siła umysłu i siła miłości – „alchemia androgyniczna” tworzy tu ponownie podwójną istotę, zespolony pierwiastek męski i żeński, czyli „doskonałego androgyna”, jak – znów – w „Incalu”. Religia jest niebezpieczna, prowadzi do różnego rodzaju despotyzmów – tu, tak samo jak w „Technokapłanach”, do kultu technologicznego.


„Megalex” jest dystopią, choć o wiele bliżej mu do takich dzieł jak „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya i „My” Jewgienija Zamiatina niż do „Roku 1984” Geroge’a Orwella. Jodorowsky jak zwykle peroruje na te same tematy (dehumanizacja, wyprane mózgi, bezrefleksyjne zawierzenie technologii, konformizm, ucieczka od indywidualizmu), ale tym razem nie skupia się przede wszystkim na postaci głównego bohatera, lecz raczej na świecie przedstawionym. Technologia i stojąca za nią ideologia kształtują społeczeństwo, a przecież powinno być odwrotnie – to ludzie powinni formować je według własnych potrzeb. Cywilizacja już się nie rozwija mentalnie – „dobrobyt” zapewniony przez autokratycznie sprawowane rządy napełnia brzuchy, zapewnia bezpieczeństwo i – co ważne – definiuje to, czym jest indywidualne „szczęście” i „zadowolenie”.

Dokładnie tak, jak w „Nowym wspaniałym świecie” szczęście jest skrojone na miarę, a jego definicja zaszyta w mózgu każdego obywatela. Skoro nie wiesz, jak INACZEJ możesz być szczęśliwy, to uznajesz, że osiągnąłeś wszystko i tak już musi być – tylko niektóre anomalie wyczuwają niesprawiedliwość w czterdziestoletnim (a co dopiero czterdziestodniowym) cyklu życia. Brak autorefleksji, rzeczywistość widziana na ekranie holotelewizora jest prawdziwsza niż zasrana rzeczywistość, manna spadająca z nieba (znakomity patent Jodorowsky’ego) kształtowana umysłem i udająca najpyszniejsze możliwe dania jest szczytem oczekiwań każdego obywatela, SPV krąży w żyłach od małego. W takim świecie, podobnie jak w „My”, rodzi się podświadoma tęsknota za kajdanami, a wolność i indywidualność stanowią największe zagrożenie dla zimno skalkulowanej szczęśliwości. Kajdany te są niewidzialne – powstają przez redukcję popędów, irracjonalności, intuicyjnego poznania i duszy. Jodorowsky upatruje tego wszystkiego w ślepym zawierzeniu postępowi technologicznemu – nie pierwszy raz zresztą. Nikt nie chce zmieniać status quo – bo po co?


Fred Beltran narysował dwa pierwsze tomy przy użyciu technik komputerowych. Jego wizja „Megalexu” jest zimna, mechaniczna i surowa – jakże świetnie komponuje się to z całościowym wydźwiękiem komiksu. Beltran jest naśladowcą Moebiusa, widać to bardzo wyraźnie – jego postacie, zwłaszcza w tych dwóch pierwszych częściach, skonfrontowane z nieludzką scenografią emanują emocjami wyjątkowo silnie, co tworzy bardzo intensywne doznanie czytelnicze. Część trzecia, w której dochodzi do konfrontacji świata technologii ze światem Matki Natury, rysowana jest już w bardzo tradycyjny sposób i równie świetnie. Graficznie mamy do czynienia z jednym z najlepszych komiksów „Jodoverse”, absolutnie mistrzowska robota.


Taka jest różnica między „Megalexem” innymi wizjami i dystopiami Jodo – przede wszystkim ekspozycja. Nie ma chyba co pisać o innych cechach tego komiksu, bo musiałbym powtórzyć wszystko to, co wyraźnie zaznaczyłem w „Technokapłanach”. Dezynwoltura w podejściu do zasad logiki, fizyki, nauki, zdrowego rozsądku. Rozbuchanie narracyjne, przesada w epatowaniu przemocą, nieuzasadniona niby-erotyka, niezrozumiała mistyka, barokowe konstrukcje myślowe. Ale czy fanowi Szalonego Chilijczyka, takiemu jak ja, w czymkolwiek to przeszkadza? Przygodnemu czytelnikowi nie dam „Megalexu”, odradzał będę zdecydowanie – przynajmniej, dopóki nie przerobi „Incala” i chociażby „Kasty Metabaronów” – szaleństwo i bogowie z maszyn występują tu bowiem zbyt często a końcówka „Megalexu” to najbardziej bezwstydne i niepohamowane zastosowanie deus ex machina na jakie sobie Jodo kiedykolwiek pozwolił. A czemu? A bo tak!


Tytuł: Megalex
Scenariusz: Alejandro Jodorowsky
Rysunki: Fred Beltran
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Tytuł oryginału: Megalex: L’Anomalie, L'Ange bossu, Le cœur de Kavatah
Wydawnictwo: Scream Comics
Wydawca oryginału: Les Humanoïdes Associés
Data wydania: marzec 2022
Liczba stron: 176
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 240 x 320
Wydanie: I
ISBN: 9788367161046

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz