Jestem cholernym Batmanem!
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
To, że Batman jest psychopatą, uzależnionym od swej wieloletniej traumy, sugerowało już wielu twórców na przestrzeni lat. Jedną z najbardziej radykalnych realizacji tej teorii zaprezentowali Frank Miller i Jim Lee w 2005 roku. Człowiek Nietoperz w wersji „All Star” został znienawidzony przez fanów, którzy woleliby widzieć go raczej za murami Azylu Arkham niż na ulicach Gotham. Zobaczmy, o co poszło.
Rok 2005 był dla DC Comics okresem szczególnym. Na jego koniec zapowiedziano „Nieskończony kryzys”, czyli wielki powrót multiwersum. Ziemia Jedyna, scalona z wielu jej wariantów w 1985 roku podczas „Kryzysu na nieskończonych ziemiach”, miała być znowu powielona. Wydawnictwo szukało możliwości rozwoju i swobody w tworzeniu „elseworldów”, czyli alternatywnych historii niezobowiązanych do trzymania się wspólnego kontinuum. Dodatkowo w kinach lada chwila miał pojawić się „Batman Begins” Christophera Nolana, a kolejny rok przynieść miał „Superman Returns” Bryana Singera. Lepszego momentu na zwiększenie sprzedaży być nie mogło. Nowe projekty wydawnicze aż prosiły się o realizację.
Jednym z nich miał być imprint „All Star”. DC Comics wpadło na pomysł, aby zatrudnić do niego najgorętsze nazwiska w wydawnictwie i rozpocząć oczywiście od Batmana i Supermana. Alternatywny świat „All Star” miał być całkowicie wolny od ciągłości fabularnej mainstreamu DC, a autorzy zostali zaproszeni do czegoś w rodzaju kreatywnego placu zabaw. Zasada była jedna: muszą to być komiksy uniwersalne, odpowiednie zarówno dla starych czytelników DC, jak i zupełnych nowicjuszy - a autorzy mieli uchwycić „esencję tego, czym są kreowani przez nich bohaterowie”. „All Star Batman & Robin, The Boy Wonder” wystartował we wrześniu 2005 roku, a „All-Star Superman” cztery miesiące później (ciekawostka – inicjatywa nosi nazwę „All Star”, komiks z Batmanem też zaczyna się „All Star…”, ale w przypadku Supermana mamy już do czynienia z „All-Star” z półpauzą w środku). O genialnym komiksie Granta Morrisona i Franka Quitely’ego już pisałem – ich wersja Supermana, symbolu nadziei, altruizmu i szeroko pojętego superbohaterstwa, jest jedną z najlepszych w historii. Z Batmanem, w opinii wielu, już się tak nie udało. Z nikim więcej tak właściwie, bo planowane „All Stary” Wonder Woman, Green Lantern czy JLA nigdy nawet się nie rozpoczęły.
Człowiekiem Nietoperzem miał się zająć Frank Miller, który w pewien sposób stworzył już swoje własne, alternatywne uniwersum. „Powrót Mrocznego Rycerza”, „Batman. Rok pierwszy” czy „Mroczny Rycerz kontratakuje” były oderwane od kontinuum i poprowadzone zupełnie samodzielnie. W 2008 roku, mocą wsteczną, nadano nawet numer temu nowemu światu – od tej pory mówi się, że akcja komiksów z Batmanem autorstwa Franka Millera toczy się na „Ziemi-31”. Z „Dark Knight Strikes Again” był pewien problem – komiks wywołał bowiem potężne kontrowersje. Uznano, że Frank Miller „skończył się na roku 2000” i wszystko, co wymyślił potem, było karykaturą jego własnej twórczości. Mocne sądy, moim zdaniem niesprawiedliwe. Zatem decyzja o powierzeniu „All Star Batman” akurat Millerowi mogła już na starcie budzić wątpliwości – choć na pewno łagodziła je perspektywa zatrudnienia samego Jima Lee w roli rysownika. Frank Miller dostał szansę odkupienia po „Mroczny Rycerz kontratakuje”, a Jim Lee miał być jeszcze lepszy niż w niedawno wydanym „Batman: Hush”.
„All Star Batman & Robin, The Boy Wonder” zaplanowano na dwanaście odcinków. Pierwszy wyszedł we wrześniu 2005 i był najlepiej sprzedającym się komiksem DC tego roku. Serię przerwano po odcinku dziesiątym, trzy lata później (!) – najnowsze wydanie Egmontu w ramach „DC Limited” zawiera je wszystkie, ale, jak łatwo się domyślić, nie jest to cała historia. Fabuła komiksu nie jest ani spójna, wyszukana, ani specjalnie sensowna. Frank Miller opowiada na nowo origin pierwszego Robina, Dicka Graysona, ale zupełnie inaczej niż chociażby Jeph Loeb w starszym o sześć lat „Mrocznym zwycięstwie”. Niejaki Jocko-Boy Vanzetti podczas cyrkowego występu Graysonów zabija rodziców Dicka strzałami w głowę i ucieka. Obecny na spektaklu Bruce Wayne (w towarzystwie absurdalnie wprost seksownej Vicky Vale) dosłownie porywa Dicka Graysona z rąk skorumpowanych policjantów (w Gotham skorumpowani są wszyscy oprócz Jima Gordona) i już jako Batman ucieka batmobilem w kierunku jaskini. I – uwaga – to wszystko rozpisane jest na cztery pierwsze odcinki serii! Tak jakby cały projekt był tylko pretekstem – Jim Lee ma rysować jeszcze lepiej i bardziej obłędnie niż do tej pory, a Frank Miller ma bezlitośnie trollować czytelników, realizując swe najbardziej wstydliwe fantazje na temat tego, kim tak naprawdę jest Batman.
Tak oto, nawiązując do wspomnianego już komiksu „Batman. Rok pierwszy”, powstała opowieść, którą możemy określić jako „Robin. Tydzień pierwszy”. Frank Miller zaczyna budować swoje nowe/stare (wtedy nikt jeszcze nie łączył jednoznacznie tego komiksu z innymi nietoperzowymi produkcjami Millera) uniwersum w sposób już na starcie przekreślający dotychczasowe przyzwyczajenia czytelników, historię Batmana i jakikolwiek szacunek do dorobku poprzedników. Batman jest totalnym psychopatą. Płaczący i straumatyzowany Dick pyta: „Kim jesteś?”. Batman policzkuje go z całej siły, zarzuca mu, że jest chyba upośledzony, i wygłasza zdanie, które powtarzane często w kolejnych odcinkach stało się już swego rodzaju memem: „Jestem cholernym Batmanem! / I’m the goddamn Batman!”. Człowiek Nietoperz Franka Millera werbuje po prostu kolejnego żołnierza i jest wobec Robina tak okrutny, jak sierżant sztabowy wobec nowych rekrutów. W komiksie ni z tego, ni z owego pojawia się niewyobrażalnie seksowna Black Canary, która spędza osiemdziesiąt procent czasu na biciu chamskich i niewyżytych seksualnie mężczyzn; przeklinająca co drugie słowo nastoletnia Barbara Gordon jako Batgirl; a także skrajnie antypatyczna Wonder Woman, pragnąca powybijać wszystkich mężczyzn dookoła.
Frank Miller nie panuje nad fabułą. Postacie znikają i pojawiają się bez ładu i składu – wszyscy, łącznie z Robinem i Alfredem, wydają się mieć nie po kolei w głowie. Batman biega po dachach Gotham, śmiejąc się do siebie i powtarzając co chwila: „To cudowna noc. Doskonała noc. Noc łowcy”. Krew przestępców leje się w zaułkach Gotham strumieniami. Wonder Woman krzyczy na kolegów z JLA, że są beznadziejni, ale gdy Superman tupie nogą tak, że mury kruszeją, od razu zaczyna się z nim namiętnie całować (może Amazonki nie potrzebują mężczyzn, ale supermężczyzn?!). Joker jest dusicielem i gwałcicielem, który w odróżnieniu od Batmana nie uśmiecha się ani razu. Hal Jordan jest idiotą – Człowiek Nietoperz i Robin nie przegapiają ani jednej szansy, aby to wykorzystać. A sam Batman jest swoją własną, doprowadzoną do skrajności wersją antysuperbohatera, jaką znamy ze starszego o jedenaście lat komiksu „Batman / Spawn” od Image Comics, autorstwa – a jakże – Franka Millera. Ten komiks narysował Todd McFarlane w tak samo szalony i genialny sposób, jak teraz Jim Lee – Miller nie mógł wymarzyć sobie do takich konwencji lepszych grafików niż ta dwójka.
„All Star Batman & Robin, The Boy Wonder” był wielkim sukcesem sprzedażowym. Jednocześnie żaden z komiksów DC pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku nie zebrał tak miażdżąco negatywnych recenzji. Frank Miller przeniósł swoje „Sin City” do Gotham – to jest miasto mroku, zbrodni, gwałtów, przemocy i korupcji. Batman jest jak jeden z bohaterów „Miasta grzechu” (najbliżej mu chyba do Marva z pierwszej części), który nie jest może tak zniszczony psychicznie, ale ze swoimi przeciwnikami radzi sobie w tak samo bezwzględny sposób. Sadystyczny okrutnik i niemoralny socjopata – podobnie jak większość mieszkańców miasta. Do tego Superman jako przelewający się zbiornik toksycznej męskości, szowinistyczna Wonder Woman jako apoteoza mizoandrii i reszta herosów-debili. Millerowi zarzucano brak klasy, czytelności fabuły, niepotrzebną wulgarność (odcinek dziesiąty miał wielkie opóźnienie, a na dodatek w ostatniej chwili wycofano go z powodu braku cenzury słowa „fuck” pojawiającego się w nim niezliczoną ilość razy), czy wreszcie apoteozę przemocy, która de facto była zaprzeczeniem idei „Nieskończonego kryzysu”, który uzasadniał potrzebę istnienia superbohaterów w myśl hasła „doskonały świat nie potrzebuje Supermana”. No i ta rwana, bełkotliwa, lekko męcząca narracja, której apogeum nastąpiło w późniejszym, praktycznie nienadającym się do czytania komiksie Franka Millera pod tytułem „Mroczny Rycerz. Złote dziecko”.
Nie podzielam aż tak krytycznego podejścia. W omawianym dziś komiksie widzę bowiem intencjonalną przesadę, pastisz i grę konwencją - jak we wspomnianym „Sin City”. Miller pokazuje wszystkim dookoła środkowy palec i nawet się z tym nie kryje. Weźmy chociażby relację Robina i Batmana. We wspomnianym już „Mrocznym zwycięstwie” Robin jest kotwicą Batmana. Nie pozwala mu odpłynąć na niezmierzone wody szaleństwa, trzyma go w człowieczeństwie. U Millera to Batman ciągnie Robina właśnie tam, do jądra ciemności, do przedsionka Azylu Arkham. Scenarzysta wyśmiewa co chwila te jawnie głupawe komiksowe motywy, nad którymi nikt się w zasadzie nie zastanawia podczas lektury. Robin mówi, że „batmobil” to trochę gejowska nazwa dla wehikułu, a figura wielkiego tyranozaura w środku jaskini nietoperza to jakieś kuriozum. Albo te wszystkie wymyślne manifestacje zielonej mocy pierścienia Hala Jordana i jego pięta achillesowa, czyli żółty kolor? Idiotyzmy. Batman brutalny i psychotyczny, to jest po prostu Batman Franka Millera – zawsze taki był, tylko teraz autor uwydatnił wszystkie jego cechy. To taki Leonidas z „300” w przebraniu nietoperza. Dzikus, który bez zdejmowania kostiumu uprawia seks z Black Canary w zalanych deszczem dokach Gotham zaraz po tym, jak razem połamali kości grupie bandytów. Wielki dzieciak w ciele, z którego wszystkimi otworami wylewa się testosteron. Oczywisty pastisz, taki „prosto w twarz”.
A skoro jesteśmy przy Black Canary – nigdy nie była tak seksowna, podobnie zresztą jak Vicky Vale. Jim Lee rysuje wszystkie kobiety w estetyce „Psylocke wychodzącej z wody”*, ale jeszcze lepiej i z oczywistym zamiarem wywołania kontrowersji. Niektóre sceny, pełne buzującego seksapilu i ekwilibrystycznych póz, ciągną się bezlitośnie, jakby Miller i Lee robili to właśnie tylko po to, aby przetestować czytelnika. Na przykład bijatyka w barze z odcinka trzeciego zajmuje prawie cały zeszyt, ale czy komukolwiek to przeszkadza? Lee może i nie do końca pasuje do Batmana, ale pamiętajmy – to jest „Batman Franka Millera”. Tu akurat sprawdza się idealnie, lepiej niż kiedykolwiek w swoim „X-Men”, a i pewnie jego w pełni autorskie „Wild C.A.T.s” nie wytrzymują porównania.
Olbrzymi nakład pracy, jakiego wymagał od Jima Lee „All Star Batman & Robin, The Boy Wonder” był jednym z powodów coraz większych opóźnień i rosnących odstępów między kolejnymi zeszytami. Zakończenie serii po odcinku dziesiątym nie było bowiem spowodowane wynikami finansowymi. Te, pomimo rosnącej krytyki czytelników, były nadal znakomite. To nieustanne problemy ze skoordynowaniem pracy dwóch skrajnie zarobionych i rozchwytywanych twórców, niemogących znaleźć dla siebie czasu, pogrzebały ten projekt. Frank Miller poszedł mocno w Hollywood – „Sin City” w 2005, „300” w 2007 i „The Spirit” w 2008 roku. Lee z kolei rozwijał prężnie „Wildstorm”, czyli swoje własne wydawnictwo i oddał się całkowicie pracy przy grze komputerowej „DC Universe Online”. I tak właśnie „All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec” dobiegł końca – przy wtórze krzyku czytelników z płonącymi pochodniami i widłami. A ja proponuję inne spojrzenie – to „fan fiction” twórczości Franka Millera napisane przez niego samego.
* Psylocke wychodząca z wody - Chodzi o rysunek Jima Lee z „X-Men” #8 z maja 1992 roku. Jim Lee kojarzony jest między innymi z rysowania pięknych, idealnie zbudowanych kobiet wprost emanujących seksapilem. Szczególnie upodobał sobie Psylocke z niebieskiego oddziału X-Men – wspomniany kadr z komiksu jest najczęściej przywoływanym przykładem wśród fanów.
Tytuł: All-Star Batman i Robin Cudowny Chłopiec
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Jim Lee
Tłumaczenie: Jarosław Grzędowicz, Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: All-Star Batman and Robin the Boy Wonder
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: wrzesień 2025
Liczba stron:
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 225 x 345
Wydanie: I
ISBN: 9788328174634








Brak komentarzy:
Prześlij komentarz