Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Egmont regularnie zasila rynek dodrukami „Sin City”. W kwietniu tego roku mogliśmy uzupełnić swoje kolekcje o tom drugi – do niedawna biały kruk, komiks praktycznie niedostępny nawet w drugim obiegu. „Sin City. Damulka warta grzechu” to druga wyprawa do najgorszego miejsca na Ziemi, w którym mieszkają najgorsi ludzie jakich możemy sobie wyobrazić. A wśród nich jedna kobieta, która sama o sobie mówi, że jest istotą absolutnie złą.
Zanim jednak ją spotkamy, poznamy Dwighta McCarthy’ego, byłego dziennikarza, który kiedyś o mało nie dostał Pulitzera, a teraz walczy o pozostanie trzeźwym i przetrwanie każdych kolejnych dwudziestu czterech godzin. Dwight jest obecnie prywatnym detektywem, trzaskającym z ukrycia fotki niewiernym mężom. Wieczorami poci się w swoim zbyt małym, zatęchłym mieszkanku i rozpamiętuje przeszłość. Najgorsze są noce – w ciągu dnia czas można jakoś zabić, ale gdy zachodzi słońce nie ma dokąd uciec przed samym sobą. Dwight był kiedyś „potworem”, pijakiem, brutalnym zabijaką i beznadziejnie zakochanym facetem, którego ukochana Ava doprowadziła na skraj przepaści. Stracił wszystko, pracę, pieniądze, szacunek – został mu tylko ból, nienawiść, cierpienie i beznadzieja. Aż do pewnego wieczora, kiedy to w jego małej klitce zadzwonił telefon. Oto powraca przeszłość – Ava, kobieta fatalna, damulka warta grzechu, najbardziej toksyczna i kłamliwa osoba, jaką można spotkać w Sin City. Prosi, wręcz błaga o pomoc swojego byłego, oszukanego i zdradzonego kochanka. On wie, że powinien odłożyć słuchawkę, że nie czeka go nic innego, niż kolejne stopnie piekła. I co robi? Goli się, choć nie musi, zmienia ciuchy i jest w umówionym miejscu grubo przed czasem.
Dobrze znamy tego rodzaju historie. Detektyw z przeszłością, lubiący zaglądać do kielicha, wikła się w skazany na niepowodzenie romans i przysparza sam sobie gigantycznych problemów. Znamy też miasta takie jak Basin City – pełne zaułków obryzganych krwią; ozdobione szeregami podłych knajp, w których oddychamy „smrodem potu, wymiocin, gorzały i krwi”; rozbrzmiewające nieustannym wyciem syren oraz hukiem strzałów i zawsze, ale to zawsze, opanowane przez takie upały, że nawet noc nie daje wytchnienia. Tu nie ma dobrych ludzi – tylko ci źli, którzy robią złe rzeczy innym złym ludziom. I to nie zawsze dlatego, że są zmuszeni, ale często dla perwersyjnej przyjemności.
„Sin City” zbudowane jest na skrajnościach – w „Damulce wartej grzechu” widać to szczególnie wyraźnie. Tu nikt nie zatrzymuje się wpół drogi. Wszyscy żyją na krawędzi, żywią skrajne uczucia, mają koszmarną przeszłość, kochają i nienawidzą tak, jak nikt nigdy przed nimi i po nich oraz żyją, jakby jutro był koniec świata. I choć życie ma dla nich tylko cierpienie, to trzymają się go kurczowo, wręcz masochistycznie. Dwight marzy tylko o tym, aby wyjść z marazmu codzienności i „znowu poczuć ogień” – spopieli go oczywiście doszczętnie, ale ile będzie przy tym emocji!
Całą historię poznajemy z punktu widzenia Dwighta. To on jest tutaj tym charakterystycznym, noirowym narratorem – takim, jakim był Marv w pierwszym tomie „Sin City” (Marv zresztą pojawia się w „Damulce wartej grzechu” w dość znaczącej roli i jest takim samym brutalnym nadczłowiekiem–przegrańcem–Mickeyem Rourkiem–ćmą barową jak poprzednio). Siedzimy w udręczonym umyśle narratora, wyzywamy Avę od najgorszych, nienawidzimy jej całym swym jestestwem, a potem szlochamy i przyznajemy, łykając łzy, że nigdy nikogo tak nie kochaliśmy. A potem jedziemy na tylnym siedzeniu rozlatującego się gruchota z własnymi jelitami w garści – a nasz kumpel, Marv, ucieka jak szaleniec (którym w sumie jest) przed policyjnym patrolem i mówi, że za dziesięć minut będziemy martwi.
Frank Miller stworzył, w moim osobistym mniemaniu, arcydzieło skończone. Dotyczy to oczywiście wszystkich siedmiu tomów „Sin City”, ale „Damulka warta grzechu” jest chyba najbardziej reprezentatywnym przykładem „miasta grzechu w pigułce”. Otwórz komiks na dowolnej stronie – za każdym razem dostaniesz cios między oczy. Estetyka „Sin City” jest jedną z najlepszych jakie kiedykolwiek powstały – to przecież głównie dla niej i „dla klimatu” czytamy tę serię. Choć słowo „czytamy” jest tu nadużyciem – raczej chłoniemy pewien przekaz i strumień wrażeń. I to w bardzo kompulsywny sposób. Sama fabuła „Damulki…” to przecież sztampa nad sztampami – motyw przerobiony na wszystkie sposoby przez popkulturę od czasów, kiedy pierwszy mamroczący pod nosem pijak-detektyw zauważył kątem oka, że do jego biura weszła piękna kobieta na wysokich obcasach, w wielkim kapeluszu i z papierosem w urękawicznionej dłoni. Frank Miller serwuje swoją odmianę noir – pełną komiksowej buty, pychy i przesady. Wszystko na najwyższym poziomie i bez ani jednej fałszywej nuty.
Tytuł: Sin City. Damulka warta grzechu
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Frank Miller
Tłumaczenie: Tomasz Kreczmar
Tytuł oryginału: Sin City Volume 2: A Dame to Kill For
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania: kwiecień 2020
Liczba stron: 208
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328128101
Zanim jednak ją spotkamy, poznamy Dwighta McCarthy’ego, byłego dziennikarza, który kiedyś o mało nie dostał Pulitzera, a teraz walczy o pozostanie trzeźwym i przetrwanie każdych kolejnych dwudziestu czterech godzin. Dwight jest obecnie prywatnym detektywem, trzaskającym z ukrycia fotki niewiernym mężom. Wieczorami poci się w swoim zbyt małym, zatęchłym mieszkanku i rozpamiętuje przeszłość. Najgorsze są noce – w ciągu dnia czas można jakoś zabić, ale gdy zachodzi słońce nie ma dokąd uciec przed samym sobą. Dwight był kiedyś „potworem”, pijakiem, brutalnym zabijaką i beznadziejnie zakochanym facetem, którego ukochana Ava doprowadziła na skraj przepaści. Stracił wszystko, pracę, pieniądze, szacunek – został mu tylko ból, nienawiść, cierpienie i beznadzieja. Aż do pewnego wieczora, kiedy to w jego małej klitce zadzwonił telefon. Oto powraca przeszłość – Ava, kobieta fatalna, damulka warta grzechu, najbardziej toksyczna i kłamliwa osoba, jaką można spotkać w Sin City. Prosi, wręcz błaga o pomoc swojego byłego, oszukanego i zdradzonego kochanka. On wie, że powinien odłożyć słuchawkę, że nie czeka go nic innego, niż kolejne stopnie piekła. I co robi? Goli się, choć nie musi, zmienia ciuchy i jest w umówionym miejscu grubo przed czasem.
Dobrze znamy tego rodzaju historie. Detektyw z przeszłością, lubiący zaglądać do kielicha, wikła się w skazany na niepowodzenie romans i przysparza sam sobie gigantycznych problemów. Znamy też miasta takie jak Basin City – pełne zaułków obryzganych krwią; ozdobione szeregami podłych knajp, w których oddychamy „smrodem potu, wymiocin, gorzały i krwi”; rozbrzmiewające nieustannym wyciem syren oraz hukiem strzałów i zawsze, ale to zawsze, opanowane przez takie upały, że nawet noc nie daje wytchnienia. Tu nie ma dobrych ludzi – tylko ci źli, którzy robią złe rzeczy innym złym ludziom. I to nie zawsze dlatego, że są zmuszeni, ale często dla perwersyjnej przyjemności.
„Sin City” zbudowane jest na skrajnościach – w „Damulce wartej grzechu” widać to szczególnie wyraźnie. Tu nikt nie zatrzymuje się wpół drogi. Wszyscy żyją na krawędzi, żywią skrajne uczucia, mają koszmarną przeszłość, kochają i nienawidzą tak, jak nikt nigdy przed nimi i po nich oraz żyją, jakby jutro był koniec świata. I choć życie ma dla nich tylko cierpienie, to trzymają się go kurczowo, wręcz masochistycznie. Dwight marzy tylko o tym, aby wyjść z marazmu codzienności i „znowu poczuć ogień” – spopieli go oczywiście doszczętnie, ale ile będzie przy tym emocji!
Całą historię poznajemy z punktu widzenia Dwighta. To on jest tutaj tym charakterystycznym, noirowym narratorem – takim, jakim był Marv w pierwszym tomie „Sin City” (Marv zresztą pojawia się w „Damulce wartej grzechu” w dość znaczącej roli i jest takim samym brutalnym nadczłowiekiem–przegrańcem–Mickeyem Rourkiem–ćmą barową jak poprzednio). Siedzimy w udręczonym umyśle narratora, wyzywamy Avę od najgorszych, nienawidzimy jej całym swym jestestwem, a potem szlochamy i przyznajemy, łykając łzy, że nigdy nikogo tak nie kochaliśmy. A potem jedziemy na tylnym siedzeniu rozlatującego się gruchota z własnymi jelitami w garści – a nasz kumpel, Marv, ucieka jak szaleniec (którym w sumie jest) przed policyjnym patrolem i mówi, że za dziesięć minut będziemy martwi.
Frank Miller stworzył, w moim osobistym mniemaniu, arcydzieło skończone. Dotyczy to oczywiście wszystkich siedmiu tomów „Sin City”, ale „Damulka warta grzechu” jest chyba najbardziej reprezentatywnym przykładem „miasta grzechu w pigułce”. Otwórz komiks na dowolnej stronie – za każdym razem dostaniesz cios między oczy. Estetyka „Sin City” jest jedną z najlepszych jakie kiedykolwiek powstały – to przecież głównie dla niej i „dla klimatu” czytamy tę serię. Choć słowo „czytamy” jest tu nadużyciem – raczej chłoniemy pewien przekaz i strumień wrażeń. I to w bardzo kompulsywny sposób. Sama fabuła „Damulki…” to przecież sztampa nad sztampami – motyw przerobiony na wszystkie sposoby przez popkulturę od czasów, kiedy pierwszy mamroczący pod nosem pijak-detektyw zauważył kątem oka, że do jego biura weszła piękna kobieta na wysokich obcasach, w wielkim kapeluszu i z papierosem w urękawicznionej dłoni. Frank Miller serwuje swoją odmianę noir – pełną komiksowej buty, pychy i przesady. Wszystko na najwyższym poziomie i bez ani jednej fałszywej nuty.
Tytuł: Sin City. Damulka warta grzechu
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Frank Miller
Tłumaczenie: Tomasz Kreczmar
Tytuł oryginału: Sin City Volume 2: A Dame to Kill For
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania: kwiecień 2020
Liczba stron: 208
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328128101
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz