czwartek, 9 listopada 2023

Batman Spawn

Tylko dla zatwardziałych fanów


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Chcesz lepszych wyników finansowych i wyższej sprzedaży? Zrób crossover! Historie przetaczające się przez kilka różnych, równolegle wydawanych serii to chleb powszedni amerykańskich wydawnictw komiksowych. Zwykle dotyczą one tytułów tylko jednego uniwersum. Czasem jednak dochodzi do crossoverów wyższego poziomu – kiedy spotykają się bohaterowie komiksów różnych wydawnictw. Tak się stało chociażby w roku 1994 (i to dwukrotnie). A teraz, po dwudziestu dziewięciu latach dwójka bohaterów po raz trzeci weszła sobie w drogę. Tylko że nie wiadomo w sumie po co – nie każdy crossover jest dobrą decyzją. Nawet jeśli dotyczy Spawna i Batmana.

Egmont wydał właśnie wszystkie trzy wspomniane komiksy w jednym tomie zbiorczym. Ale – ciekawostka – to ten najnowszy, wydany na początku 2023 roku, otwiera cały zbiór. Moim zdaniem taką decyzją wydawnictwo wyznacza od razu target albumu – skierowany jest on do osób znających zarówno Batmana i Spawna oraz świadomych tego, że kiedyś już doszło do ich konfrontacji. Ja zacznę jednak od opowieści umieszczonych w zbiorze jako druga i trzecia, czyli tych najstarszych, wydanych niemal trzydzieści lat temu. Słynny Todd McFarlane rozpoczął pisanie (i rysowanie) „Spawna” niemal dwa lata wcześniej – był to najlepiej sprzedający się tytuł nowopowstałego wydawnictwa Image, które stało się bardzo szybko poważną konkurencją dla DC Comics i Marvela.


McFarlane wymyślił sobie, że spotkanie Spawna i Batmana byłoby niesamowitym wydarzeniem i – jako wielki fan „Powrotu mrocznego rycerza” – zaczął namawiać szefostwo DC na wspólny projekt. Frank Miller nie kazał na siebie długo czekać – napisał scenariusz komiksu „Spawn Batman” (zwróćcie uwagę na kolejność w tytule), a wszystko to narysował oczywiście Todd McFarlane. Komiks wyszedł nakładem Image. Umowa przewidywała analogiczny album w DC Comics – miał się nazywać oczywiście „Batman Spawn”, a potem dodano podtytuł „War Devil”. Tu za scenariusz zabrali się spece od Batmana – Doug Moench, Chuck Dixon i Alan Grant a za rysunki dobry kumpel Franka Millera, Klaus Janson. Obydwa komiksy wyszły krótko po sobie – wiosną 1994 roku.


„Spawn Batman” osadzony jest rzekomo w realiach „Powrotu mrocznego rycerza”, choć właściwie nic na to zbyt mocno nie wskazuje – może poza przesadzoną postacią Batmana, o czym jeszcze wspomnę. Batman udaje się do Nowego Jorku, aby wyśledzić producenta hipernowoczesnej technologicznie broni, którą znalazł w Gotham. Tam wpada na Spawna, z którym – jak to zwykle bywa – zamiast najpierw pogadać, bierze się od razu za łby. Potem niby obierają jeden kurs na wspólnego wroga – szefową organizacji „Uratować świat”, czyli odpowiednika Ra’s al Ghula w Image – ale i tak co chwila dają sobie po gębie lub obrażają w niewybredny sposób. Dziwny jest to komiks. Frank Miller był wtedy u szczytu sławy – dopiero co wyszedł znakomity drugi tom „Sin City” i „Daredevil. The Man Without Fear”, czyli to nie był jeszcze okres degrengolady twórczej, jak chociażby należące do świata „Powrotu mrocznego rycerza” komiksy „Ostatnia krucjata” i „Złote dziecko”. Tym bardziej dziwi sposób w jaki „Spawn Batman” został napisany – męczący, wydumany, pretensjonalny, przeładowany niezrozumiałymi one-linerami, czyli dokładnie tak jak we wspomnianym „Złotym dziecku”. Batman nie jest sobą, tak jakby wejście do świata Image spowodowało, że musiał dostosować się na siłę do negatywnych trendów komiksu superbohaterskiego lat dziewięćdziesiątych. Ba, on nie tylko się do nich dostosował, ale stał się ich przesadzonym uosobieniem. Buc, prostak, narwany koleś idący po trupach do celu i nieliczący się z niczyim zdaniem. Taki byłby Batman właśnie, gdyby narodził się w ówczesnym Image – mistrz jednolinijkowców, ale nie ostrych i dowcipnych, lecz żenujących i przyciężkawych.


Komiks ratuje Todd McFarlane. On też jest symbolem lat dziewięćdziesiątych, ale o tym wiemy od samego początku. Rok 1994 to szczyt jego kariery – peleryny i łańcuchy zajmują trzy czwarte wszystkich kadrów, rysunek jest niesamowicie dopracowany, agresywnie oddziałujący na odbiorcę, przechodzący od realizmu do totalnej karykatury – spluwy są większe od osób, które je trzymają, a mięśnie bohaterów są tak wielkie, że mają swoje własne mięśnie. Coś wspaniałego – i nie piszę tego zgryźliwie.

„Batman Spawn. War Devil” jest trochę inny. Wyszedł pod egidą DC Comics, i to w okresie tuż po zakończeniu „Knightfall”. Jean-Paul Valley został nowym Batmanem, a Bruce Wayne wylądował na wózku inwalidzkim. Zatem druga konfrontacja naszych dwóch bohaterów z 1994 roku jest również historią alternatywną – tym razem to Spawn przybywa do Gotham i spotyka tam Batmana. Obaj niezależnie od siebie wpadają na trop piekielnego spisku mającego swój początek już w szesnastym wieku, kiedy to na amerykańskim wschodnim wybrzeżu doszło do niewytłumaczalnych zdarzeń. Zniknęła cała osada na wyspie Roanoke, a na wielkim drzewie znaleziono wyryty napis „Croatoan”. Popkultura często sięgała po ten tajemniczy i działający na wyobraźnię motyw – zrobiło to również DC Comics (i to nie raz, bo pamiętamy przecież to również z późniejszego o kilka lat genialnego komiksu „100 naboi”). „War Devil” jest również typowy dla lat dziewięćdziesiątych, ale w wersji DC – kryminalna zagadka, trochę magii, grozy i pojedynków, jednak też bez szału. Batman i Spawn istnieją tu jakby obok siebie, niezależnie, nie ma między nimi chemii i chyba trochę ich męczy własne towarzystwo. Narysowane jest to wszystko po prostu poprawnie, w niewyróżniającym się niczym, przeciętnym stylu.


Todd McFarlane planował kolejny crossover już w 2006 roku, ale zabrakło mu weny i determinacji. Tym razem sam miał wziąć się za pisanie (w czym nigdy nie był za dobry), a odpowiedzialnym za grafikę uczynić chciał uznanego i popularnego Grega Capullo („Batman. Ostatni rycerz na Ziemi”). Potrzeba było kolejnych siedemnastu lat, aby plany przerodziły się w rzeczywistość. Akcja znów toczy się w Gotham (bo wydawcą jest DC Comics), do którego ponownie przybywa Spawn, wiedziony potrzebą odnalezienia „czarnej bestii”, człowieka odzianego w czerń. Szybko okazuje się, że na obydwu bohaterów zastawiono pułapkę – Trybunał Sów, organizacja znana z runu Scotta Snydera (i Grega Capullo, notabene) z czasów „The New 52”, knuje gigantyczny spisek. Scenariusz „Batmana/Spawna” z 2003 jest już całkowicie pretekstowy – Todd McFarlane nawet nie udaje, że chodzi o coś innego niż popisy Capullo. Grafik jest oczywiście znakomity, jak McFarlane w swych najlepszych latach – jego wizja trzeciej konfrontacji Spawna i Batmana wizualnie jest bez zarzutu. A że czytać nie ma za bardzo czego? No cóż, ostrzegam.


I jeszcze jedna uwaga na koniec. Nigdy nie widziałem w żadnym komiksie tak wielu materiałów dodatkowych. Dwie z trzech części są powtórzone w wersji szkicowej, jeszcze przed nałożeniem tuszu. Znajdziemy też mnóstwo okładek alternatywnych, rysunków okolicznościowych, czy pin-ups. Gdyby tego się pozbyć album „Batman/Spawn” byłby o połowę cieńszy. Podsumowując – średnio to wszystko wygląda. Nawet moja miłość do komiksowych lat dziewięćdziesiątych nie pozwala mi wystawić wysokiej oceny. Czasem to nie wystarcza.


Tytuł: Batman / Spawn
Scenariusz: Todd McFarlane, Frank Miller, Doug Moench, Chuck Dixon, Alan Grant
Rysunki: Greg Capullo, Todd McFarlane, Klaus Janson, Jonathan Glapion
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Batman/Spawn. The Deluxe Edition
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics, Image Comics
Data wydania: wrzesień 2023
Liczba stron: 280
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328165106

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz