Moc kryzysu
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
„Dworzec Perdido” uważany jest za powieść założycielską „The New Weird”, rzecz definiującą pewne ramy nurtu i jedną z jego najlepszych książek. Jest to druga powieść Chiny Mieville’a (pierwszą jest „King Rat” – czysty gatunkowo przypadek urban fantasy), pisarza uznawanego za jednego z ojców „nowej, dziwnej” fantastyki, która pojawiła się na samym początku dwudziestego pierwszego wieku. Tej książki pominąć w naszym cyklu nie można – zacznijmy zatem.
U VanderMeera było Ambergris, u Mieville’a jest Nowe Crobuzon – kolejne gigantyczne, literackie miasto-monstrum, położone u zbiegu dwóch olbrzymich rzek, Smoły i Egzemy, łączących się w jeszcze większą Wielką Smołę. Podróżujący do miasta tajemniczy narrator pisze tak: „To nie prąd rzeki popycha nas w stronę miasta, raczej wciąga nas ku sobie jego masa”. Nowe Crobuzon poprzecinane jest gęsto nieużywanymi już torami, wypełnione dymiącymi fabrykami, stalowymi wieżowcami i surrealistycznymi katedrami. Architektoniczne kuriozum, potwór tętniący życiem, wylęgarnia wszelakiej przemocy, kultów, chorób i koszmarów. Steampunkowy, wiktoriański Londyn w krzywym zwierciadle, zamieszkały przez najróżniejsze, dziwaczne rasy – zwykłych ludzi, khepri (samce są wielkimi, pozbawionymi inteligencji skarabeuszami, a inteligentne samice wyglądają jak ludzkie kobiety z jedną jakże istotną różnicą – zamiast głowy mają… no właśnie skarabeusza), kształtujących wodę vodyanoi, brutalnych ludzi-kaktusów, latających pustynnych nomadów zwanych garudami (tak, skojarzenie z hinduistycznym bóstwem jest zasadne) i wiele innych rozumnych gatunków.
Nowe Crobuzon składa się z wielu nieprzystających do siebie architektonicznie dzielnic, połączonych nadziemnymi ulicami i liniami kolejowymi zbiegającymi się w centrum miasta, czyli tytułowym, gargantuicznym i przerażającym Dworcu Perdido. Nad miastem krążą nieustannie brutalne oddziały policji, które jednak nie wywiązują się zbyt dobrze ze swego zadania (zapewne celowo) – przemoc króluje na ulicach, a krew leje się rynsztokami. Na uniwersytetach Nowego Crobuzon króluje jedna nauka, będąca połączeniem magii, alchemii, psychologii, filozofii, matematyki i fizyki – taumaturgia. Szczególnym przypadkiem są naukowcy zwani biotaumaturgami, świadczący swe nieludzkie (z naszego punktu widzenia) usługi nie tylko bogatym obywatelom miasta, ale i Departamentowi Sprawiedliwości. Biotaumaturdzy mogą dokonać dowolnego przekształcenia żywego ciała – wszczepić trzecie oko, zamontować metalową protezę ręki, dokonać wszczepienia ludzkiej głowy do małpiego korpusu… albo wszyć kończyny niemowlaka w twarz matki-dzieciobójczyni, żywego lisa w klatkę piersiową lub połączyć skazańca i konia grzbietami. W celu kary i sadyzmu, ale często dla uciechy lub zarobku.
Isaac Dar den Grimnebulin jest naukowcem-rebeliantem, byłym wykładowcą jednej z uczelni. W swoim tajnym laboratorium pracuje nad sobie tylko znanymi zagadnieniami. Pozostaje w potajemnym, bo narażonym na prześladowania, związku z Lin, kobietą-khepri – członkinią miejscowej bohemy artystycznej, uznaną rzeźbiarką używającą jako materiału własnych wydzielin ciała. Pewnego dnia oboje nawiązują kontakty, które na zawsze odmienią nie tylko ich życie, ale też doprowadzą do dramatycznych wydarzeń na skalę całej metropolii. Do Isaaca przybywa Yagharek, garuda-banita, wygnany przez pobratymców za „kradzież wyboru drugiego stopnia z kompletnym nieposzanowaniem”. Yagharek za karę pozbawiony został skrzydeł, ale marzy o powrocie w przestworza – tak doświadczony i odważny naukowiec jak Isaac na pewno znajdzie sposób na przywrócenie garudzie umiejętności latania. Lin zaproszona zostaje na spotkanie z tajemniczym mocodawcą, który zleca jej wykonanie swego posągu naturalnej wielkości – artystka staje się odpowiednikiem lovecraftowskiego Pickmana, ale wystawionego od razu na odbierający zmysły widok.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewna niespodzianka, jaką podrzucono Isaacowi do jego pracowni. Kolorowa, włochata gąsienica, którą naukowiec chciał wykorzystać w późniejszym okresie do badań nad procesem latania (bo wiadomo, gąsienica musi się kiedyś przepoczwarzyć w coś skrzydlatego), staje się zagrożeniem dla całego New Crobuzon. „Dworzec Perdido”, po dość obszernej ekspozycji rusza z kopyta – okazuje się niezwykle barwną, emocjonującą, scenograficznie rozbuchaną i przeładowaną pomysłami powieścią. Fabularnie nie jest wielce skomplikowana czy oryginalna – to takie trochę „zbierz drużynę i ruszaj na przygodę” – ale nie jest to w żadnym przypadku minusem. Powieść Mieville’a to prawdziwy konglomerat: wspomniany steampunk, urban fantasy, horror (głównie cielesny), fantasy, science fiction i sensacyjna, dynamiczna akcja. Wszystko to rozpisane zostało na ponad sześciusetstronicowym dystansie, choć sama fabuła mogłaby zawrzeć się w niewielkiej nowelce. Mieville idzie tropem pozytywistów – to jest dokładnie taka powieść fantastyczna, jaka mogłaby powstać w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. Brytyjski pisarz czyni Isaaca (odpowiednika Newtona naszego świata) piewcą naukowego podejścia do świata, niestrudzonego badacza teorii kryzysu, czyli odpowiednika naszej teorii wszystkiego, a samą powieść, jakby trochę na pokaz, jej sfabularyzowanym wykładem – o teorii opartej na jednej podstawowej zasadzie, w której zmiana jest wszystkim. Jak u Heraklita – wszystko płynie, wszystko się zmienia, nic nie jest stałe.
Idealnie obrazuje to jeden z początkowych fragmentów powieści. Tajemniczy pracodawca Lin mówi, że to w nieustannej przemianie tkwi dynamika świata. Istnieją strefy, w których jedna rzecz staje się drugą bez żadnej wyraźnej granicy, to co oddzielne, staje się całością – są to strefy hybrydowe. Metamorfozy i hybrydyzacje stanowią sedno powieści i to na kilku poziomach. Wspomniany już wyżej melanż gatunkowy wynika z wielkiej miłości autora do „Weird Tales” (o czym sam wspomniał w jednym z wywiadów i potwierdził tym samym, skąd bije źródło nazwy nurtu „New Weird”), gdzie specyficzna fantastyka, horror i prosta science fiction miksowały się bez żadnych ograniczeń, dając na końcu łatwo przyswajalną, literacką pulpę. Eklektyzm gatunkowy „Dworca Perdido” jest hołdem dla lektur z dzieciństwa pisarza – pełnym szacunku i chęci pokazania, jakby mogło to wyglądać dzisiaj. Nie ma tu żadnej ironii i mrugania okiem. Yagharek nie jest jakimś „latającym stworem pozbawionym skrzydeł, który, wiecie, pamiętacie, był tu i tu i sobie go teraz sparodiujemy”. Jest dosłownie, na poważnie, latającym stworem pozbawionym skrzydeł i tyle – uciekamy od postmodernizmu, najdalej jak się da, prosto w czystą, niczym nieskrępowaną fantazję.
Nowe Crobuzon, moloch „nie do końca przekonany do praw grawitacji”, zbudowany pod żebrami niewyobrażalnie wielkiego, martwego od tysiącleci trupa, rozciągnięty na wielu poziomach, to nieustannie zmieniający się amalgamat stylów, tworzyw, industrialny olbrzym. Podnieście do kwadratu filmową estetykę „Miasta zaginionych dzieci”, „Mrocznego miasta”, „Roku 1984”, „Łowcy androidów”, czy „Brazil” – i już wiecie o co chodzi. Karty perforowane z kodem maszynowym, parowe i mechaniczne (po prostu całkowicie analogowe) sztuczne inteligencje, „Prze-tworzeni”, istoty żyjące w wielu wymiarach jednocześnie, narkotyk „dreamshit” i jego zaskakująca metoda produkcji, sztuka kheprich, rzemiosło vodyanoi – wszystko to istnieje w powieści wbrew jakimkolwiek zasadom fizyki, ewolucji i ergonomii. Jest nieoptymalne, absurdalne, eskapistyczne – bo tak. I ciągle się przekształca.
Co daje energię tymże zmianom? Co pcha je do przodu? Ano tak wspomniana już „teoria kryzysu”, bardzo obrazowo i ciekawie wyłożona przez autora ustami Isaaca w pierwszej połowie powieści. Gdy umieścisz podmiot (fizyczny przedmiot, istotę żywą, człowieka, grupę społeczną, ideę) w sytuacji niepewnej, kiedy wywrzesz nań nacisk i zmienisz stan pierwotny, doprowadzisz do wyzwolenia przez podmiot ukrytej własnej energii skierowanej przeciwko nowemu stanowi. Innymi słowy, podmiot, aby się zmieniał, wprowadzany musi być nieustannie w stan kryzysu, bo „kryzys jest podstawą wszelkiego bytu”. Zasoby energii kryzysowej są wręcz niepoliczalne i tylko czekają na uwolnienie.
China Mieville określa się literackim rewolucjonistą. Powieściowa teoria kryzysu odzwierciedla również jego poglądy społeczno-polityczne – jako zdeklarowany lewicowiec i anarchista przemyca je do swych fabuł w naprawdę sporych ilościach. W „Dworcu Perdido” jeszcze niezbyt nachalnie – tutaj buntują się reprezentanci społeczeństwa uciskanego przez aparat rządowy i wprowadzonego w bardzo poważny stan kryzysowy. W kolejnych powieściach osadzonych w świecie Bas-Lag jest tego więcej, zwłaszcza w „Żelaznej radzie”. Nie zapomina jednak o tym, czym powinna być fantastyczna literatura rozrywkowa. W jednym z wywiadów powiedział, że gdy pisarze głównego nurtu zabierają się za fantastykę, to od razu się tłumaczą, jakby zawstydzeni tym faktem. „No wiecie, rozumiecie, są potwory i magia, ale pamiętajcie, że to tylko metafora niesprawiedliwości społecznej, relacji damsko męskich albo polityki”. China Mieville też chce co nieco przekazać poprzez fantastyczne rekwizyty, ale umieszcza je również dlatego, że „potwory są po prostu fajne i chcemy o nich czytać”.
Oprawa fabularna (światotwórstwo, scenografie, szczegółowe długie opisy dzielnic, mieszkańców, historii, społeczeństwa) przytłacza tu nieco samą fabułę. Język jest trochę nadmiarowy, mocno wystylizowany, przez to halucynogenny i mocno oddziałujący na wyobraźnię. Kolejne powieści z tego świata („Blizna” i wspomniana „Żelazna rada”) również tak są napisane. Kiedyś też się nimi zajmiemy.
Tytuł: Dworzec Perdido
Autor: China Mieville
Tłumaczenie: Maciej Szymański
Tytuł oryginału: Perdido Street Station
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: styczeń 2003
Rok wydania oryginału: 2000
Liczba stron: 648
Wydanie: I
ISBN: 8372982880
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz