Opowieści o bólu albo „smutek oliwi maszynę istnienia”
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Mało jest recenzji „Alektromanty” w sieci. Szkoda, bo opowiadania Christophera Slatsky’ego wydane w zeszłym roku przez Dom Horroru to lektura znakomita. Dla fana nieoczywistej i niestandardowej literackiej grozy jest to prawdziwa uczta – oto „weird fiction” pełną gębą.
Trzynaście krótkich opowiadań (ostatnie – tytułowe – jest nieco dłuższe) o dość podobnym (co wcale nie jest wadą) schemacie. Mamy bohatera egzystującego w niby normalnym, choć od początku nieco „podejrzanym”, świecie. Bohater ów ma kłopoty z samym sobą, ale stara się o nich nie myśleć i żyć normalnie. I potem dochodzi do małego zniekształcenia rzeczywistości – zawsze szybciej dostrzeżonego przez nas niż samego bohatera. A potem do kolejnego – i dzieje się to w taki sposób, że od razu wiemy, że „lepiej to już było”. Kolejne warstwy odkrywanego świata są coraz bardziej przegniłe, coraz mocniej dotknięte chorobą. Tak jakbyście skręcili podczas nocnej jazdy autostradą w nie ten zjazd i odwracając się z żalem przez ramię, zauważyli przez tylną szybę, że autostrady już nie ma. Jest tylko ta wybrana przez was mroczna, kręta szosa, której końca nie widać.
Mamy do czynienia z narracjami bohaterów ciężko doświadczonych przez życie. Ich traumy nie pozwalają żyć normalnie, deformują ich doznania i wpędzają w najróżniejsze psychozy. Czy możemy zatem założyć, że świat, w którym żyją, jest obiektywnie „normalny”? Co to właściwie znaczy? Dla bohaterów opowiadań jest taki, jakim go doznają – jest dla nich bezdyskusyjnie prawdziwy. Zdeformowany, chory, wymykający się logicznemu następstwu przyczyny i skutku, niebezpieczny – ale realny. Pewien mocno zapomniany i wspominany tylko przez hardkorowych fanów polskiej literatury fantastycznej twórca – Adam Wiśniewski-Snerg – napisał kiedyś krótką powieść pod tytułem „Arka”. Wszyscy bohaterowie żyli w jednym świecie, ale postrzegali go w zupełnie inny sposób – zgodnie ze snergową „teorią bezpieczeństwa” robili tak, aby uciec od przerażających pułapek rzeczywistości. Wybierali „szczęście ponad słuszność”, podświadomie kreując własne, subiektywne światy. U Slatsky’ego mamy do czynienia z teorią Snerga „au rebours”. Trauma, która zniszczyła psychikę w przeszłości, wpływa niszcząco na subiektywnie doświadczaną rzeczywistość w przyszłości, pchając każdego z bohaterów do ich własnego, prywatnego końca świata. Oto „teoria niebezpieczeństwa” – słuszność ponad szczęście.
Czy powinniśmy zatem brać narracje Slatsky’ego w nawias? Nieodparcie nasuwa się bardzo prymitywna interpretacja – „to wszystko w ich głowach”. Ale podczas lektury, gdy zaczyna się horror, nigdy nie wiesz, czy jesteś w udręczonym umyśle, czy w twardej rzeczywistości, ujawniającej się w koszmarny sposób bohaterowi na zasadzie jakiejś mrocznej iluminacji. Najprawdopodobniej razem z nim balansujesz nieustannie na granicy. Razem z protagonistą doświadczasz jego bólu – bo właśnie „opowieściami o bólu” są teksty Slatsky’ego. Nie o bólu teoretycznym, filozoficznym, literackim, metaforycznym. O bólu bardzo konkretnym, paraliżującym, namacalnym i zawsze mocno „uzasadnionym”. Takim nie do przezwyciężenia.
Autor powiedział w jednym z wywiadów, że „jest raczej kronikarzem chwil tuż przed apokalipsą niż tych następujących zaraz po niej”. Upadek w dół szybu studni jest bowiem o wiele „ciekawszy” i przerażający niż uderzenie z impetem w dno. Slatsky rozpoznaje to, co utwierdza nas w błogim egzystencjalnym samozadowoleniu, robi swego rodzaju „inwentaryzację” czynników wpływających na nasze „bezpieczne” postrzeganie świata, a potem systematycznie to wszystko odbiera (usuwa) – ale tak, aby jego „ofiara” nie zdążyła się połapać. A gdy już się połapie, jest za późno – jak w syndromie gotowanej żaby. Katalizatorem pędzącej ku nam apokalipsy jesteśmy my sami (potencjalnych końców świata jest już bowiem ponad osiem miliardów). A Slatsky mówi jeszcze jedno – największe przerażenie bierze się z wszechogarniającego smutku. Jak w jednym z opowiadań – „smutek oliwi maszynę istnienia”.
I najciekawsze jest to, że – w odróżnieniu od chociażby Ligottiego, do którego Slatsky wyraźnie nawiązuje – cały zbiór napisany jest bardzo prostym, przejrzystym językiem. Tu nie ma żadnych barokowych konstrukcji językowych, żadnych wielopoziomowych metafor, żadnej poetyckiej niejednoznaczności. Kawa na ławę – tak zapewne pisze Slatsky w oryginale, tak więc przetłumaczył go Wojciech Gunia (a czyta się to po prostu wybornie).
Nic nie pisałem o fabułach tych trzynastu opowiadań. Sprawdźcie sami – wszystkie są rewelacyjne, ale kilka trzeba wyróżnić. Jest sobie tekst nawiązujący mocno do horroru korporacyjnego przywoływanego już Thomasa Ligottiego (widoczne wyraźnie) i jednocześnie do „new weirdowych” opowieści Jeffa Vandermeera ze świata Ambergris (widoczne już nie tak wyraźnie). Jest horror wynikający – uwaga – ze złożoności architektury miast, co mi akurat mocno skojarzyło się z komiksem-arcydziełem pod tytułem „Niewidzialni” (koncept bardzo podobny). Jest kilka Cormacowych rzeczy, takich z rodzaju „Dzięcięcia bożego” i „W ciemność” – ale z takim lovecraftowskim zacięciem. Samego Lovecrafta też znajdziemy – w indiańskim rezerwacie. Jest też historia przeklętego filmu, po której lekturze niektórzy z was powrócą myślami do Johna Carpentera. Ale nie do „W paszczy szaleństwa”, lecz raczej do „Cigarette Burns” z „Masters of Horror”. A najlepsze opowiadania są dwa – pierwsze i ostatnie.
Tytułowy „Alektromanta” was podzieli. Ba, podzielił mnie samego i przez chwilę nie brakowało we mnie sceptyków. Ale tylko do drugiego czytania – potem już siedzieli cicho. Takiego opisu walki kogutów na pewno nie czytaliście. A „Piękno jak cień” robi z mózgu galaretę. I jednocześnie podsumowuje – już na samym początku – cały zbiór. Każdy człowiek nosi maskę, taką plastyczną, przyjmującą różne formy w zależności od okoliczności. W tym opowiadaniu to nie działa – maski zastygają w pierwotnej formie, jednakowej dla każdego człowieka. „Jesteśmy z jednej linii montażowej” – każdy z nas jest taki sam. Tak samo płaczemy, cierpimy i tak samo nie jesteśmy odporni na życie. Tylko czasem mniej lub bardziej nieudolnie to kamuflujemy.
Dobra, koniec już. Nikt nie przeczyta tyle tekstu o jakimś zbiorze opowiadań grozy. Przeczytajcie „Alektromantę i inne opowieści niesamowite” obowiązkowo. Nie każdemu się owe opowieści spodobają, ale też i nie takie miało być ich zadanie.
Tytuł: Alektromanta i inne opowieści niesamowite
Tytuł oryginalny: Alectryomancer and Other Weird Tales
Autor: Christopher Slatsky
Tłumaczenie: Wojciech Gunia
Wydawca: Dom Horroru
Data wydania: luty 2023
Rok wydania oryginału: 2015
Liczba stron: 212
ISBN: 9788367342469
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz