Stare, ale jare
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Wielkie tomy „Epic Collection” regularnie pojawiają się na naszym rynku. Mamy już sześć „Spider-Manów” (siódmy w drodze), będzie „Wolverine”, no i mamy dwa „Punishery”. Ten drugi, wydany pod koniec czerwca nakładem Egmontu, jest dla fanów TM-Semic niesamowitą podróżą w przeszłość. Legendarne wydawnictwo wystartowało dokładnie od momentu, w którym zaczyna się omawiany dziś album.
Pierwszy tom, przybliżył nam wszystkie te odcinki, które wyszły przed startem TM-Semic. Teraz zaczynamy od numeru jedenastego drugiej serii „Punishera”, wydanego we wrześniu 1988 roku i kończymy na odcinku dwudziestym piątym z listopada 1989. A do tego dwa „annuale”, których w naszym kraju nie było – ale to akurat nie jest wielką stratą. TM-Semic dobrze wiedziało, co robi – jedenasty odcinek jest idealnym miejscem na start z dwóch powodów. Po pierwsze, trwa właśnie świetny run Whilce Portacio – uznanego rysownika, którego znajdziemy potem głównie w „X-Menach”. Po drugie, świetnie zarysowana zostaje tu postać Punishera – historia jego tragedii, uzasadnienie antyprzestępczej krucjaty i zasady, jakimi się w niej kieruje. Kolejne odcinki autorstwa Portacio zabierają nas w pościg za zwyrodnialcem Samsonem i jego hipisowską „rodziną” – co jest wyraźnym nawiązaniem do przerażającej historii komuny Charlesa Mansona.
A stąd prosta droga do chyba najlepszej części drugiego tomu „Punisher. Epic Collection”, czyli konfrontacji z Wilsonem „Kingpinem” Fiskiem. Ależ to się czytało w 1990 roku, ależ to się czyta teraz – król nowojorskiej zbrodni, początkowo wróg Spider-Mana a ostatecznie Daredevila, postanawia zniszczyć Punishera i jego „drużynę” (bo już nie tylko haker Microchip do niej należy). Z wzajemnością oczywiście. Te odcinki to właściwie rasowy, emocjonujący serial sensacyjny z końca lat osiemdziesiątych. Prosta rozrywka, pełna akcji i strzelanin, ale jednocześnie niegłupia i wciągająca totalnie. Gdy Portacio odszedł po odcinku osiemnastym, w kolejnych dwóch zastąpili go kolejni mniej znani graficy. Może być, ale fajerwerków nie ma – to takie raczej z taśmy zdjęte i nie wyróżniające się niczym raysunki.
Ale potem mamy pięć ostatnich odcinków – wszystkie narysowane zostały przez Erika Larsena, znanego nam przede wszystkim ze „Spider-Mana”. Frank Castle postanawia wyjaśnić sprawę ustawiania walk bokserskich (i sam wchodzi do ringu, świetnie to pamiętamy z czasów TM-Semic), co pcha go z kolei w pościg za pewną tajemniczą damą. Trafia potem do pewnego obozu treningowego ninja a nawet do Japonii, gdzie dołącza tam do pewnej grupy dającej odpór ultranacjonalistom. I tu – uwaga – pojawiają się „Shadowmasters”, czyli tajna organizacja wojowników ninja. Pamiętacie jak skonstruowane były pierwsze odcinki polskiej edycji „Punishera” w 1990 roku? Pierwszą połowę zajmowała seria, którą znajdziemy w omawianym dziś „Epicu”, drugą zaś seria o wspomnianych „Władcach cienia”. Obie zbiegają się właśnie w ostatnim, dwudziestym piątym odcinku „Punishera” – taka właśnie konfrontacja zamyka ten album.
Mamy jeszcze oczywiście dwa roczniki, ale – co jest zaskakująco stałą normą – są to dość marne komiksy. „Annuale” jak zwykle wyrywają Franka Castle’a ze jego „mikrouniwersum zemsty” i przypominają mu (oraz czytelnikom), że Punisher należy do wielkiego uniwersum Marvela. A więc w 1988 roku Pogromca brał udział w „Evolutionary War”, a w 1989 w „Atlantis Attacks”. Ten pierwszy event, podczas którego Wielki Ewolucjonista (tak, ten z ostatniej części filmowych „Strażników galaktyki”) atakuje naszą planetę, „odbył się” tylko w annualach – różnych rocznikach regularnych serii Marvela. Drugi opowiada o ataku Atlantydów na ziemską cywilizację – Punisher zawiera zaskakująco trwały sojusz z Moon Knightem i razem walczą z agresorami. Swoje pięć minut dostaje też Micro, geniusz hakerski i asystent Pogromcy. Niestety nie są to opowieści, które mógłbym z czystym sumieniem polecić komukolwiek. I nie chodzi nawet o to, że są wyrwane z kontekstu, z jakiejś większej marvelowskiej narracji. Są po prostu słabe – głównie fabularnie, bo graficznie dają radę (rysuje chociażby słynny Mark Texeira, choć jeszcze nie w tak charakterystyczny sposób, z którego jest nam znany).
Rysownicy, rysownicy. A kto napisał te wszystkie świetne odcinki (poza annualami)? Ano Mike Baron, scenarzysta odpowiedzialny za bardzo długi, początkowy okres przygód Franka Castle’a. Wiecie, to są jeszcze lata osiemdziesiąte – są ściany tekstu, wewnętrzne przemyślenia, tłumaczenie całkowicie jasnych spraw i prowadzenie czytelnika za rękę. Fabuły proste jak w ówczesnych filmach akcji, ale tak bardzo wciągające, tak angażujące, że nie sposób nie wystawić im wysokiej oceny. Warto również zwrócić uwagę na samą postać Pogromcy – czytelnicy kojarzący go tylko z „Punisher MAX” lub „Marvel Knights” będą lekko zaskoczeni. U Mike’a Barona nie jest on psychopatą, samotnikiem i walczącym bezustannie ze swoimi traumami bezlitosnym mordercą. Jest żartobliwym, wygadanym kolesiem, który wchodzi w międzyludzkie interakcje, nie waha się tworzyć własnej „drużyny” i wydaje się być normalnym (w miarę) człowiekiem. To taki twardziel z ówczesnego hollywoodzkiego blockbustera, pragnący sprawiedliwości i szukający zemsty. Nic dziwnego, że to właśnie wtedy jego popularność wystrzeliła w górę. I nic dziwnego również, że to od tych komiksów (a nie wcześniejszych) zaczęło TM-Semic.
Świetna rozrywka, choć może nie dla każdego. A w grudniu ciąg dalszy – nie tylko znów przypomnimy sobie „Punishera” z TM-Semic, ale zobaczymy też, co nas wtedy ominęło.
Tytuł: Punisher Epic Collection. Kingpin rządzi
Scenariusz: Mike Baron, Roger Salick, Mark Gruenwald
Rysunki: Whilce Portacio, Mark Texeira, Larry Stroman, Shea Anton Pensa, Bill Reinhold, Erik Larsen, Mike Vosburg, Paris Cullins,
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Punisher Epic Collection. Kingpin Rules
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: czerwiec 2023
Liczba stron: 480
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328161269
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz