niedziela, 19 maja 2019

Azyl Arkham

Odkryj się sam

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Pod koniec tego roku minie dokładnie trzydzieści lat od premiery legendarnego i jedynego w swoim rodzaju komiksu – „Azylu Arkham” ze scenariuszem Granta Morrisona i grafikami Dave’a McKeana. Jest to jedna z powieści graficznych, która powinna być przeczytana przez każdego, kto deprecjonuje to medium, każdego, kto uważa, że komiks nie może być dziełem sztuki i rywalizować z literaturą wysoką. Trzymamy w rękach nie tylko jeden z najlepszych komiksów o Batmanie, ale jeden z najlepszych w ogóle.

W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, młody szkocki scenarzysta komiksowy, Grant Morrison, postanowił napisać komiks o Batmanie, jakiego jeszcze nie było. Mroczna Era Komiksu, zapoczątkowana „Powrotem mrocznego rycerza” oraz „Strażnikami” Alana Moore’a, przyniosła komiksy przeznaczone dla dorosłego czytelnika, poważne, złożone fabularnie i – co najistotniejsze – stawiające na realizm. Morrison chciał również stworzyć komiks bardzo dojrzały, ale jednocześnie, jakby w kontrze do obowiązującego trendu, oparty w narracji o surrealizm, irracjonalne obszary schowane głęboko w prawej półkuli mózgu, estetykę sennego koszmaru i emocje. Miał to być też komiks niestandardowy graficznie – Morrisonowi idealnym rysownikiem wydawał się Brian Bolland, który w tym czasie, do spółki z Alanem Moorem, zachwycił cały świat swoim „Zabójczym żartem”.


Karen Berger, słynna redaktorka wydawnictwa Detective Comics z tamtego okresu, do której zwrócił się ze swoimi planami Grant Morrison, zasugerowała jednak innego grafika. Zachwycona była wówczas pracami Dave’a McKeana, który, wraz z Neilem Gaimanem, przecierał swoją „Czarną Orchideą” szlak dla „Sandmana”. Morrison, chcąc nie chcąc, przyjął propozycję Berger, co doprowadziło początkowo do mocnych tarć – trzeba było wydłużyć komiks z sześćdziesięciu czterech do stu dwudziestu stron, aby McKean mógł w pełni zrealizować swoją graficzną wizję oraz wyrzucić z niego, infantylną zdaniem rysownika, postać Robina. Dziś trudno sobie wyobrazić ten komiks z innymi grafikami – tak naprawdę rola artysty nie ograniczyła się tylko do ilustrowania scenariusza. Sztywnego, zamkniętego w poklatkowe opisy, scenariusza nigdy nie było. Grant Morrison, trochę wbrew sobie, dawał dużo swobody McKeanowi i mimowolnie uczynił go współscenarzystą. I tak powstał „Arkham Asylum. A Serious House on Serious Earth”, który ukazał się pod koniec 1989 roku, kilka miesięcy po światowej premierze filmu „Batman” Jima Burtona – co, według słów samego Morrisona, mogło mieć wpływ na popularność komiksu. A przekroczyła ona najśmielsze oczekiwania – powieść graficzna, sprzedana w ilości ponad pół miliona egzemplarzy, była gigantycznym sukcesem.

Centralnym miejscem wydarzeń jest „Arkham Asylum”, miejsce odosobnienia dla obłąkanych w Gotham, założone w 1920 roku przez Amadeusza Arkhama, psychiatrę z Metropolis. Jest to jednocześnie dom rodzinny Arkhamów, w którym Amadeusz spędził swoje traumatyczne dzieciństwo. Pozbawiony ojca, pojawiającego się tylko w mglistych wspomnieniach, opiekował się chorą psychicznie matką, która ostatecznie popełniła samobójstwo. Rodzinna rezydencja, cały wszechświat małego Amadeusza, była w oczach dziecka miejscem chorym, wynaturzonym, skrywającym drugą, przerażającą rzeczywistość. Dorosły Arkham, pełen współczucia dla szaleńców, „których jedyną winą była choroba”, zamienia dom na szpital psychiatryczny i sprowadza się do niego wraz z żoną i małą córką. I wtedy dochodzi do tragedii, która całkowicie zmienia Arkhama – rażony postępującym obłędem, rusza na poszukiwania wyjaśnień w głąb domu-labiryntu, w głąb samego siebie.


Druga, równolegle prowadzona narracja, przenosi nas do roku 1989, kiedy to doszło do buntu w Azylu Arkham. Szaleńcy, z Jokerem na czele, wzięli zakładników i żądają tylko jednego – Batman ma stawić się w szpitalu, „tam, gdzie jego miejsce”. Człowiek-nietoperz wchodzi zatem do Azylu, sam, przerażony wewnątrz, ale opancerzony na zewnątrz – prosto w paszczę szaleństwa, co świetnie symbolizuje okładka do specjalnego wydania z okazji piętnastej rocznicy premiery komiksu. Przekroczenie bram szpitala jest jak skok w króliczą norę – Azyl Arkham to karykaturalna, zwyrodniała, chora i przerażająca wersja Krainy Czarów Lewisa Carolla, która sama już przecież mocno przeczyła zdrowemu rozsądkowi. Batman zostaje zmuszony przez szaleńców do gry w chowanego – musi ruszyć w głąb Azylu Arkham, w najbardziej mroczne zakamarki tego mrocznego labiryntu, gdzie czyhają na niego wszyscy ci, których tu umieścił. Eskapada ta zamienia się w walkę o przeżycie, w symboliczną podróż do wnętrza własnego umysłu i odkrywanie ciągle wypieranej prawdy o samym sobie. Batman podąża tak naprawdę śladami Arkhama, choć ostatecznie docierają na końcu w zupełnie różne miejsca.

Forma graficzna, jaką zaproponował Dave McKean, była absolutnym novum. Tak komiksów się wtedy nie tworzyło, nikt nie porwał się, aż do tamtej pory, na taki karkołomny eksperyment. McKean ubrał scenopis Morrisona w fantasmagoryczne, surrealistyczne plansze, rysowane ołówkiem, farbami, przy użyciu kolaży czy fotografii. Znamy to chociażby z okładek do serii „Sandman” lub z „Piętnastu portretów Rozpaczy” – segmentu z „Nocy nieskończonych” Neila Gaimana, który McKean „rysował” we współpracy z Barronem Storeyem. Grafik zrobił nawet glinianą maskę Jokera, którą następnie obfotografował i bawił się najróżniejszymi efektami zdjęciowymi – efekt zwala z nóg, tak przerażającego Jokera nikt przedtem ani potem jeszcze nie narysował. Nie dziwi zatem fakt, że Heath Ledger, przygotowując się do roli Jokera w „Mrocznym Rycerzu” Christophera Nolana, wzorował się na kreacji McKeana.


Strona graficzna „Azylu Arkham” pełni jeszcze jedną funkcję. Joker pokazuje w pewnym momencie Batmanowi kartki z plamami, używane do testu Rorschacha. On sam widzi w nich za każdym razem coś innego – a to „dwa anioły pieprzące się w stratosferze”, a to „konstelację czarnych dziur”, czy w końcu „proces biologiczny poza ludzkim pojmowaniem”. Według teorii doktor Ruth Adams, jednej z zakładniczek szaleńców, wynikać to może z tego, że Joker nie ma własnej osobowości, tylko tworzy ją sobie tymczasowo – każdego dnia, każdej godziny, dostosowując się na bieżąco do chaosu otaczającego go świata. Paradoksalnie czyni go to najzdrowszą na umyśle istotą na całym świecie – Joker nie musi walczyć z naciskiem otoczenia, bo nie stara się kontrolować owego „teatru absurdu”, jakim jest dla niego cały świat. Chaos jest naturalnym „porządkiem”, natomiast porządek, który usilnie wprowadza Batman, jest tylko chciejstwem, czarną maską ze szpiczastymi uszami, chwilową konfiguracją chaosu, którą fałszywie postrzegamy jako ład. Joker pragnie dokonać wiwisekcji umysłu człowieka-nietoperza. W jednej z najlepszych scen komiksu pokazuje mu wspomniane karty do testu Rorschacha, a Batman widzi zawsze jedną rzecz – wielkiego, przerażającego nietoperza. Czyli symbol swoich własnych, najgłębiej skrywanych lęków i traum, który paradoksalnie służy mu też jako pancerz. To dlatego na samym początku wizyty Batmana w Azylu, Joker mówi, że „maska jest jego prawdziwą twarzą” – przejście przez Arkham ma być symboliczną próbą uporania się z lękami i zrzucenia owej maski. I teraz wracamy do funkcji jaką pełnią grafiki McKeana – niewyraźne, oniryczne, zagadkowe, symboliczne, często sugerujące tylko zarys postaci lub przedmiotu. Czytelnik też poddawany jest testowi Rorschacha, widzi to, co chce zobaczyć, albo – co bardziej prawdopodobne – wręcz przeciwnie, to, co chciałby wyprzeć. Pod tym względem komiks przejmuje rolę Azylu Arkham, jest tym dla odbiorcy, czym zakład dla Batmana. Testem, drogą ku odkupieniu i odrodzeniu.

Dlaczego Batman jest tak bardzo przerażony perspektywą wizyty w Arkham? Boi się śmierci? Ależ skąd. Boi się, że Joker ma rację – Batman goniąc od lat za najróżniejszej maści zwyrodnialcami i potworami, sam stąpa po cienkiej granicy oddzielającej go od nich. Grant Morrison parafrazuje w kolejnej, oszałamiającej scenie, twierdzenie Fryderyka Nietzschego, który mówił, że: „Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie”. Otchłań, schowana w domku dla lalek, spojrzała bezpośrednio na Amadeusza Arkhama – od tej pory nic już nie było takie samo. Alan Moore, rok przed „Azylem Arkham”, twierdził w „Zabójczym żarcie”, że „tylko jeden zły dzień dzieli zdrowego, rozsądnego człowieka od upadku i obłędu”. Że wszystko jest kwestią odpowiednio silnego nacisku. Amadeusz Arkham i Batman, w różnych liniach czasowych, ruszają w podobną podróż tymi samymi korytarzami labiryntu, prosto do jądra ciemności, aby stawić czoło swojej ciemnej stronie, jungowskiemu cieniowi – na co wskazuje bardzo wyraźnie wprowadzenie do fabuły słynnego, szwajcarskiego psychiatry, którego spotkał Amadeusz podczas swoich wojaży po Europie.


Wszyscy spotykani przez Batmana wrogowie personifikują jego największe lęki, traumy schowane gdzieś głęboko w podświadomości i problemy psychiczne. Szczególnym przypadkiem jest Szalony Kapelusznik, przedstawiony jako odrażający pedofil – jego ustami Morrison wręcz wykłada czytelnikowi swoją linię interpretacyjną „Azylu Arkham”. Szpital jest umysłem Batmana – wielką głową, która wyśniła wszystkich wrogów, organizmem, który żywi się szaleństwem. Jest dokładnie tak, jak w „Alicji w Krainie Czarów”, gdzie Czerwony Król (motyw wykorzystany także między innymi przez Alana Moore’a w „Miraclemanie”), niczym nadistota z filozofii Geroge’a Berkeleya, śni cały świat. Autor, w jednym z wywiadów, stwierdził wręcz, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby wszystkie wydarzenia w komiksie uznać za jeden z sennych koszmarów Batmana.

„Azyl Arkham” jest komiksem dla dojrzałego odbiorcy, zrywającym z realistycznym podejściem Franka Millera czy Alana Moore’a i wrzucającym czytelnika w świat fantasmagorii i grozy wnętrza umysłu. Batman nie jest tutaj superbohaterem-opoką – on cały czas walczy sam ze sobą i chwieje się nad przepaścią. Młodego Bruce’a Wayne’a przed szaleństwem uchronił symbol Batmana. To na niego przelał swoją traumę, to on został jego mrocznym, odseparowanym od człowieczeństwa, odbiciem – wentylem bezpieczeństwa i zbiornikiem na horror. Symbol ten jednak cały czas prześladuje bohatera, chowa się za jego plecami, tkwi głęboko w zakamarkach umysłu. Amadeusz Arkham nie znalazł nigdzie analogicznego bezpiecznika – grawitacja jego rodzinnego domu, który miał być miejscem rzekomego „triumfu rozumu nad emocjami”, była zbyt silna. Ostatecznie traumy nie udało się oswoić, nie dało się z nią wygrać – „świat racjonalny przegrał z mitami i rytuałami”.

Arcydzieło Granta Morrisona i Dave’a McKeana wchodzi zatem w pewną polemikę ze wspomnianym „Zabójczym żartem” Alana Moore’a. Batman ostatecznie wygrywa ze swoimi własnymi otchłaniami, staje się swoim własnym odkupicielem i zbawcą, jest silniejszy i bardziej pewien siebie niż kiedykolwiek. Zgodnie z grecką sentencją widniejącą na jednej ze ścian azylu „odkrył siebie sam” i zawrócił znad przepaści, ale musi pamiętać, że, jak mówi Joker: „jeżeli będzie ci za ciężko, tutaj zawsze czeka na ciebie miejsce”.


Powyższy odczyt „Azylu Arkham” jest dość oczywisty, bo sugerowany mocno przez autora. Ale jednocześnie możemy znaleźć w komiksie tak bogatą i niejednoznaczną symbolikę, że możemy pójść dalej w rozrastające się cały czas, inne interpretacyjne odnogi. Jak odczytywać nawiązania do „Psychozy” Alfreda Hitchcocka, przychodzącej na myśl, gdy widzimy Amadeusza ubranego w suknię ślubną swojej matki, twarz Normana Batesa na ekranie telewizora i stwierdzenie, że „najlepszym przyjacielem chłopaka jest jego matka”? Czym jest przerażający „tunel miłości”, którego tak bardzo boi się mały Amadeusz Arkham? Na czym dokładnie polega terapia Harveya „Two Face’a” Denta, któremu zabrano monetę, a potem dano karty crowleyowskiego Tarota? Jak się ma ona do końcówki komiksu, w której Two Face znowu rzuca monetą i pozwala wyjść Batmanowi z zakładu? Dlaczego Killer Croc jest Smokiem, z którym walczy Batman-Parsifal? Czy Batman został dźgnięty włócznią, dokładnie tak samo jak Chrystus? Skoro tak, to co to oznacza? Może „Misterium pasyjne odgrywane współcześnie” – jak mówi podtytuł komiksu?

Najprostsza odpowiedź jest taka, że Morrison przesadził i poprzez bogatą symbolikę wprowadził do fabuły dużo niepotrzebnego, białego szumu a przed dociekliwym czytelnikiem rozciągnął manowce pustych uliczek interpretacyjnych. Ale czy aby na pewno warto iść tak bardzo na skróty? Odkryj się sam, czytelniku.



Tytuł: Batman. Azyl Arkham.
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Dave McKean
Tłumaczenie: Jarosław Grzędowicz, Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Arkham Asylum: A Serious House on Serious Earth
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania w Polsce: styczeń 2015
Data wydania oryginału: październik 1989
Liczba stron: 232
Oprawa: twarda z obwolutą
Papier: kredowy
Format: 190 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328110533

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz