niedziela, 29 października 2023

Anihilacja

Nowe status quo


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


Wielkie crossovery Marvela, z miejscem akcji rozciągniętym na całe parseki i zatrzęsieniem bohaterów pojawiających się ni stąd, ni zowąd w najmniej oczekiwanych momentach, nie zawsze są komiksami z najwyższej półki. Ale są lubiane właśnie z powodu wielkiej skali i fabularnego rozmachu – a niektóre, jak omawiana dziś „Anihilacja”, zmieniają „kosmos Marvela” w sposób istotny.



Jim Starlin już kiedyś napisał taki wzorcowy event – „Trylogię Nieskończoności”, z której garściami czerpali kolejni scenarzyści. „Anihilacja” i następująca po niej „Anihilacja. Podbój” też tak czynią – a właściwie ich twórcy (mnóstwo twórców), którzy postanowili zatrząść posadami „kosmosu Marvela” w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku. Posadami kosmosu skarlałego, niezbyt istotnego, mało popularnego i zapomnianego. Dwadzieścia lat temu nikogo ów kosmos tak naprawdę nie obchodził – to „ziemscy” superherosi byli wtedy najbardziej rozpoznawani i interesujący. Pojęcie „kosmosu Marvela” miało wtedy nieco inne znaczenie niż „kosmosu DC” – nie było jednego, zdefiniowanego świata z jasno zarysowanymi interakcjami między bohaterami, zależnościami politycznymi i wspólnym, jednolitym kontinuum.


Kosmiczne obszary Marvela do tej pory poszerzała głównie seria „Fantastic Four”, na której łamach powołano do życia Galactusa, Silver Surfera, Watchers, Imperium Kree czy Skrulli. „Dr Strange” wprowadził wielkie kosmiczne byty, personifikacje Śmierci, Wieczności czy Nieskończoności, a w „The Uncanny X-Men” narodziło się Imperium Shi’ar. Wszystkie te postacie i wielkie międzygalaktyczne narody istniały jednak przede wszystkim jako uzupełnienie serii z ziemskimi grupami i herosami, a nie jako samoistne byty – wspomniana „Trylogia Nieskończoności” wręcz podkreśliła służebną rolę „kosmosu Marvela”, nie jego suwerenność. Zmieniło się to dopiero w 2006 roku wraz z „Anihilacją”.


Wstępem do tych wydarzeń była w pełni autorska, dwunastoodcinkowa seria „Thanos” Jima Starlina, rozpoczęta pod koniec 2003 roku. Starlin rozbudował wówczas postać wielkiego Tytana i zesłał go do więzienia Kyln na krańcu wszechświata, ustawiając go niejako w miejscu, gdzie trzy lata później rozpocznie się inwazja Fali Anihilacji. Była to wówczas właściwie jedyna seria Marvela mówiąca w jakiś sposób o „kosmosie” – dwójka innych twórców postanowiła przekonać włodarzy wydawnictwa do inwestycji w ten właśnie obszar. Peter Andrewes „Andy” Schmidt i Keith Giffen (ten pierwszy mało jeszcze znany, a drugi kojarzony przede wszystkim z „Lobo” DC Comics) zaproponowali nowe kierunki rozwoju kosmicznych fabuł i rewitalizację starych, przykurzonych już nieco herosów.


Pierwszym kandydatem do poważnego kapitalnego remontu został Drax Niszczyciel, zdegradowany w pierwszych latach nowego stulecia do roli skretyniałego, bełkoczącego naśladowcy Hulka. Znany nam obecnie, rubaszny koleś z filmowych „Strażników galaktyki”, odzyskany został na łamach czteroczęściowej miniserii z 2005 roku napisanej przez Keitha Giffena i całkiem nieźle narysowanej przez Mitcha Breitweisera. „Drax the Destroyer”, opowiadający o niezwykłej przemianie zielonego superzabójcy, rozpoczyna tak właściwie cały omawiany dziś event – znajdziemy go w pierwszym zbiorczym tomie „Anihilacji” od Egmontu i choć wyprzedza kolejne wydarzenia o półtora roku, to jest niezwykle istotny. Thanos i Drax (którego jedynym i najważniejszym celem jest od teraz zabicie Thanosa) stają się heroldami nadchodzących zmian.


W maju 2006 roku wydano pojedynczy album zatytułowany „Annihilation. Prologue”, napisany – znów – przez Keitha Giffena. Zaraz po nim, między czerwcem i wrześniem 2006 roku, wyszły cztery czteroczęściowe miniserie – ni to tie-iny, ni to serie wprowadzające czytelników do właściwego wydarzenia. A zaraz potem – od października 2006 do marca 2007 – doszło do sześcioczęściowej, tytułowej „Anihilacji”, czyli wydarzenia angażującego wszystkie istniejące kosmiczne obszary fabularne Marvela i czyniącego wreszcie tych wszystkich dotychczasowych drugoplanowych herosów głównymi aktorami całego przedstawienia. Na pomoc Ziemian liczyć za bardzo nie mogli – trwała wówczas „Wojna domowa”, czyli wydarzenie będące pierwowzorem filmu „Kapitan Ameryka. Wojna bohaterów” z MCU. Fala Anihilacji zagraża całemu wszechświatowi, ale uporać się z nią muszą tylko wybrańcy. I to od nich zależy, czy uniwersum Marvela przetrwa w obecnym kształcie.


Słynny Jack Kirby, w pięćdziesiątym pierwszym numerze „Fantastic Four” z 1966 roku, wymyślił „Strefę Negatywną”, miejsce istniejące gdzieś poza naszym zwykłym wszechświatem i zbudowane z antymaterii. Na myśl przychodzi oczywiście wszechświat antymaterii DC Comics, z którego podczas „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach” atak przypuścił Antymonitor – „Anihilacja” jednak, mimo swej międzygalaktycznej skali, nie miała na celu zniszczenia całego uniwersum i zbudowania go od nowa. W Strefie Negatywnej rządzi Annihilus, owadopodobny, groteskowy, przepotężny stwór mający na swe rozkazy niezliczone zastępy podobnych sobie istot wyszkolonych tylko w jednym celu – no właśnie, anihilacji.


Nasz wszechświat się rozszerza (wiadomo) i odbywa się to kosztem kurczącej się niestety domeny Annihilusa. Ten reaguje na agresję rzeczywistości w jeden znany sobie (i chyba w tym wypadku najlepszy) sposób – wysyła swą kosmiczną szarańczę, tak zwaną falę anihilacji, w celu całkowitego zniszczenia naszego kosmosu. „Życie zagraża!” – krzyczy Annihilus i wpada w paranoję. Czuje się zaatakowany przez całe istnienie (bo w sumie do tego to właśnie się sprowadza) i chce pozostać sam – musi zatem dojść do tytułowej całkowitej „Anihilacji”. Jakże podobne jest to wszystko do rozwiązań późniejszego o kilka lat i omawianego przeze mnie rok temu „Imperatywu Thanosa” – tutaj przecież nieokiełznane Rakowersum, „świat, w którym życie wygrało”, zagraża właśnie naszemu wszechświatowi!


„Anihilacja. Prolog” rozpoczyna się od ataku na wspomniane już więzienie Kyln i służy do początkowego rozstawienia figur na szachownicy. Atak rozpoczął się tu nieprzypadkowo – Kyln jest nie tylko więzieniem, ale i wielkim akumulatorem energii, z której korzysta galaktyka oraz Korpus Nova, czyli Marvelowski odpowiednik Korpusu Zielonych Latarni z DC Comics. Zagłada przychodzi następnie na Xandar, bazę Korpusu Nova. 


O tych wydarzeniach i rozpaczliwej walce ostatniego członka korpusu opowiada jedna ze wspomnianych miniserii – „Annihilation. Nova”. Inne serie mówią z kolei o polowaniu Annihilusa na byłych heroldów Galactusa („Annihilation. Silver Surfer”); pewnej straceńczej misji wyrzutka cywilizacji Skrulli („Annihilation. Super-Skrull”), a także o wewnętrznych tarciach w cywilizacji Kree związanych z nadciągającą kosmiczną szarańczą („Annihilation. Ronan”). Pojawia się mnóstwo nowych i odnowionych postaci – między innymi Quasar, wspomniany Drax, Star-Lord, Gamora, Moondragon, Phyla-Vell i jeden z najważniejszych bohaterów, czyli rzeczony ostatni Nova. No i nade wszystko przybywa sam Thanos, który sprzymierza się z Annihilusem, ale robi to oczywiście tylko we własnym mętnie zdefiniowanym interesie.


Sześcioczęściowa „Anihilacja” zamyka event i ustanawia nowy status quo „kosmosu Marvela”. Nie będzie spojlerem stwierdzenie, że zagrożenie ze strony Annihilusa udało się zażegnać – wszak uniwersum Marvela istnieje do dziś. Keith Giffen i włoski grafik Andrea Di Vito zatrzęśli w posadach całym wszechświatem i choć na ogarniętą „Wojną domową” Ziemię to raczej nie wpłynęło, to na niezmierzoną całą resztę uniwersum już tak. „Anihilacja” przeładowana jest akcją, typową kosmiczną nawalanką i niezbyt subtelnymi rozwiązaniami fabularnymi. Annihilus jest skrajnie jednowymiarowym, niemal prostackim i jakby przeniesionym z lat sześćdziesiątych, przeciwnikiem. Ale wydarzenie to wykonuje postawione zadanie bezbłędnie – popularność tego crossovera i jego wysokie wyniki sprzedażowe zaskoczyły szefostwo Marvela.


Już dwa miesiące po zakończeniu „Anihilacji” wystartował jego sequel… „Anihilacja. Podbój” („Annihilation. Conquest”). Tym razem za scenariusz mieli w głównej mierze odpowiadać Andy Lanning i Dan Abnett – panowie, którzy podczas „Anihilacji” stali w drugim szeregu, a już niedługo mieli zostać prawdziwymi gwiazdami wydawnictwa. To oni bowiem są głównymi architektami odnowionego „kosmosu Marvela”, jaki nastał w połowie 2008 roku, zaraz po zakończeniu „Podboju”. Sequel „Anihilacji”, podobnie jak ona sama, rozpoczyna się od „Prologu” – w sierpniu 2007 roku. Atak ze Strefy Negatywnej został odparty, ale wielkim kosztem. Wiele kosmicznych cywilizacji cofnęło się w rozwoju – Kree rządzone jest teraz przez Ronana, Imperium Skrulli znajduje się pod okupacją resztek cofającej się Fali Anihilacji, a po galaktyce przetaczają się całe zastępy uchodźców.


Osłabienie Kree wykorzystuje tajemnicza, technoorganiczna rasa Phalanxów – stolica Kree, Hala, została zaatakowana przerażającym technowirusem. Wirus ten asymiluje biologiczne formy życia, narzuca im wolę kolektywu Phalanxów i wciela siłą do zbiorowego umysłu-roju. „Podbój” jest błyskawiczny i wręcz niedostrzegalny – tu nie ma brutalnej siły jak w przypadku Fali Anihilacji, lecz podstępne wymazanie osobowości i zamiana na coś obcego, choć rozpoznawanego jako bardzo swojskie i „własne”. Phalanxowie zostawiają bowiem ofiarom samoświadomość, „wdrukowują” zgodę na wcielenie do kolektywu i złudzenie wolnej woli. „Najeźdźcy usuwają wszelkie odruchy poza posłuszeństwem. Niszczą miłość, więzi rodzinne i poczucie obowiązku. Phalanx to odrętwienie i poddanie się”.


I znów – zanim dotrzemy do głównego eventu, czekają nas cztery czteroczęściowe serie wprowadzające, wydane między wrześniem a grudniem 2007 roku. „Nova” (to akurat nie miniseria, lecz cztery odcinki serii nielimitowanej, która wystartowała zaraz po pierwotnej „Anihilacji”) to dość chaotycznie napisana historia „ostatniego członka Korpusu Nova”, który rusza na samotną misję przeciwko Phalanxom. Mamy tu pogłębienie postaci Gamory i Draxa (jakże oni są odmienni – zwłaszcza Gamora – w stosunku do tego, co zaproponowało później MCU!) i zapowiedź bazy „Knowhere” na krańcu wszechświata. „Star-Lord” to wstęp do późniejszych „Strażników galaktyki” – ponowne wprowadzenie do uniwersum Nebuli, Mantis, Szopa Rocketa i Groota (bardzo gadatliwego – „Jestem Groooot!” to nie wszystko, co ma do powiedzenia). „Samobójcza” misja specjalnego oddziału dowodzonego przez Star-Lorda pełna jest humoru, zabawy konwencją i niczym nieskrępowanej komiksowej radochy.


Mniej udana jest miniseria „Quasar” opowiadająca o Phyli-Vell (następczyni oryginalnego Quasara) i jej ukochanej Moondragon, które ruszają na poszukiwania zapowiedzianego „wybawiciela”. To z kolei jest takim „fantasy w kosmosie”, jakby wyjętym prosto z jakiegoś starszego o dwadzieścia lat numeru „Heavy Metal”, z zamieszczonych tam przeszarżowanych, pulpowych opowiastek. No i jest jeszcze „Wraith”, czyli miniseria o nowej, kluczowej dla „Podboju” postaci, ale szybko potem porzuconej, bo źle napisanej, a co za tym idzie – źle przyjętej przez czytelników.


Następująca potem właściwa „Anihilacja. Podbój” przynosi, podobnie jak starsza o rok „Anihilacja”, pełno wystrzałowej, błyskającej eksplozjami i czasem nieco przeciągniętej (i paradoksalnie zupełnie nieskomplikowanej) akcji. Kosmos Marvela wyszedł z „Annihilation. Conquest” wzmocniony, poszerzony, uporządkowany i pełen potencjału. Andy Lanning i Dan Abnett odnieśli sukces – a bohaterowie tego międzygwiezdnego obszaru uniwersum stanęli w końcu na własnych nogach, wyszli na pierwszy plan i udowodnili, że nie potrzeba Avengersów i X-Menów, aby stawić czoła tak wielkiemu zagrożeniu, jakim była „Anihilacja”. Jim Starlin w swojej „Trylogii Nieskończoności” wybił się na popularności „ziemskich” herosów – twórcy omawianego dziś eventu nie musieli tego robić, aby zabłysnąć.


Takie imperia jak Kree, Shi’ar, czy Skrull wyrosły na najważniejszych graczy „kosmosu Marvela”. Pojawiły się tak znakomicie nakreślone postacie, jak „odnowieni i zniuansowani” Thanos, Ronan, Drax i… Adam Warlock, Star-Lord i jego ekipa Strażników Galaktyki, Quasar, Nova, Moondragon i heroldowie Galactusa z Silver Surferem na czele – potężnym jak jeszcze nigdy dotąd. Kosmos został skatalogowany i uporządkowany, postacie ulepszone i uzasadnione charakterologicznie (spójrzcie na bogate materiały biograficzne wszystkich kluczowych postaci eventu). „Anihilacja” usunęła bariery odgradzające od siebie kosmiczne postacie, charakterystyczne do tej pory dla tych „ziemskich” tytułów, w których się narodziły – Kree i Shi’ar mogły bez skrępowania wchodzić ze sobą w interakcje i wszystko to trafiało potem do jednego spójnego kosmicznego kontinuum. Na Ziemi tymczasem doszło do kolejnej tragedii już po „Wojnie domowej”, czyli do „House of M” i przetrzebienia zmutowanej populacji świata. Od czasów „Anihilacji” „kosmos” i „Ziemia” Marvela musiały się liczyć ze sobą i pilnować wzajemnie spójności fabularnych.


Co było dalej? Kosmos się rozrastał – wystartowali rewelacyjni „Strażnicy galaktyki” i rozpoczęło się „Preludium do Wojny Królów”. A stąd już prosta droga do samej „Wojny Królów”, „Domeny Królów” i „Imperatywu Thanosa”. Wszystko to wyszło już w naszym kraju, bardzo szybko i regularnie po „Anihilacji” – a to przecież jeszcze nie koniec. „Anihilacja” i „Anihilacja. Podbój” – dwa wydarzenia wydane w Polce w pięciu tomach zbiorczych nie są ani najlepiej napisanymi, ani narysowanymi komiksami Marvela, jakie możecie przeczytać. Ale mało które są tak bardzo istotne dla uniwersum – choćby dlatego warto się z nimi zapoznać.


Tytuł: Anihilacja
Scenariusz: Keith Giffen, Dan Abnett, Andy Lanning, Javier Grillo-Marxuach, Simon Fyrman, Christos N. Gage, Stuart Moore, 
Rysunki: Mitch Breitweiser, Scot Kolins, Ariel Olivetti, Kev Walker, Renato Arlem, Gregory Titus, Jorge Lucas, Giuseppe Camuncoli, Andrea Di Vito, Mike McKone, Scott Kolins, Mike Perkins, Timothy Green II, Mike Lilly, Sean Chen, Brian Denham, Kyle Hotz, Tom Raney
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz, Kamil Śmiałkowski
Tytuł oryginału: Annihilation
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: styczeń, maj, grudzień 2017; luty, sierpień 2018
Liczba stron: 256, 324, 304, 276, 348
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328118539,9788328118546,9788328118553,9788328127869, 9788328118546

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz