wtorek, 29 sierpnia 2023

Deadpool Classic. Tom 10

Do brzegu

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


Przegląd „Deadpool Classic” dobiega końca. W ostatnim tomie Wade Wilson zniknął, ale za to pojawił się dziwny koleś każący nazywać się Alexem Haydenem. Wiemy dobrze, że Deadpool ma się obecnie całkiem dobrze, więc nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że kiedyś musiał powrócić. A co w takim razie z Alexem? Wszystkiego dowiemy się z ostatniego, dziesiątego tomu zbiorczego.

Gail Simone napisała wszystkie scenariusze tomu dziewiątego – zarówno te kończące trzecią serię „Deadpoola” jak i rozpoczynające „Agenta X”, bo taki dokładnie pseudonim przyjął nowy bohater. Omawiany dziś tom zawiera pozostałe dziewięć zeszytów serii plus pewną zabawną niespodziankę, o której wspomnę na samym końcu. Simone i współpracująca z nią grupa „mangowych” grafików o nazwie „Udon Studios” odpowiadają za odcinek pierwszy i zamykającą serię trylogię wyjaśniającą praktycznie wszystkie niejasności i otwierającą drzwi do kolejnej serii z zamaskowanym najemnikiem, która rozpoczęła się już cztery miesiące później – „Cable & Deadpool”.


Alex postanawia wreszcie wykorzystać swoje pięć minut i zakłada „Agencję X” – firmę „oferującą ból za pieniądze”. „To aż się prosi o krążki cebulowe” – mówi i próbuje namówić do współpracy zarówno Taskmastera i swą ukochaną Outlaw. Niestety ci nawet nie chcą o tym słyszeć – Alex zostaje tylko ze swoją wierną, ponętną sekretarką Sandi Brandenberg i przygarniętą ostatnio nieletnią mutantką Mary Zero (o której wszyscy scenarzyści kolejnych odcinków w niewytłumaczalny sposób zapomnieli i nie pojawia się ona w żadnym kolejnym zeszycie poza pierwszym). Agent X podejmuje się absurdalnych, ale niezwykle intratnych zleceń i – uwaga – jeszcze bardziej rubasznych i okraszonych specyficznym „deadpoolowym” humorem… niż sam Deadpool.


Jednym ze zleceniodawców jest na przykład „wszechfetyszysta”, koleś, którego podnieca dosłownie wszystko – toster, korba, samolot, piasek… Ktoś podprowadził mu cenną kolekcję brudnych majtek z różnych okresów historycznych i tylko Agent X może je odzyskać. Bohater bierze też kontrakt na niewidzialnego człowieka i dopiero potem zastanawia sią jak go odstrzelić. Uporać się musi także z groteskowym, idiotycznym superprzestępcą o ksywie „Mord”. A w dwóch chyba najlepszych odcinkach dziesiątego tomu, napisanych przez Evana Dorkina i narysowanych przez Juana Bobillo, Agent X musi zabić superbohatera przypominającego nieco Lobo z DC Comics – niejakiego Fight Mana (nie bez znaczenia jest również to, że Juan Bobillo rysuje trochę w stylu Simona Bisleya – i robi to bezbłędne – a cała historia utrzymana jest właśnie w klimatach komiksów o Ostatnim Czarnianie). Są to absolutnie rewelacyjne odcinki, a gdyby komu było mało, to na samym końcu, już po ostatnim odcinku „Agenta X” znajdziemy one-shot z 1993 roku – „Everyone hates Fight-Man!” nie tylko napisany, ale i narysowany przez Dorkina. Ciekawostka – Evan Dorkin na początku lat dziewięćdziesiątych tworzył dla Marvela przezabawną serię pod tytułem „Bill & Ted's Excellent Comic Book” (tak jest, skojarzenia jak najbardziej słuszne) i to właśnie w niej zadebiutował „wielki obrońca Delta City, Fight Man!”. Szkoda, że Dorkin/Bobillo dostali tylko dwa odcinki – ja ubawiłem się setnie podczas ich lektury i chciałbym więcej.


A zaraz potem wraca Gail Simone i Studio Udon. Tak właściwie to mieli już nie wracać, bo numer dwunasty miał zakończyć nie sprzedającego się zbyt dobrze „Agenta X”, ale w ostatniej chwili Marvel wpadł na pewien pomysł. Równolegle wydawany „Soldier X” (dawny „Cable”) również nie był zbyt popularnym tytułem, więc może by tak połączyć tych dwóch rynkowych słabeuszy i wykrzesać jeszcze z nich co nieco? Ale Deadpool musi najpierw powrócić, a do tego potrzebna jest Gail Simone, bo to ona „usunęła” go z uniwersum. Zamykające dziesiąty tom odcinki są całkiem niezłe, logiczne, momentami zabawne, ale narysowane niestety „po japońsku” – tak jak w całym tomie dziewiątym i w pierwszym odcinku dziesiątego mamy tu definicyjną mangę. Już na to narzekałem, nie będę zatem tego robił znowu – zaznaczę tylko, że jestem na nie. I tyle.


W ogólnym jednak rozrachunku całą „erę Agenta X” stawiam nieco niżej niż wcześniejszego „Deadpoola” – ale i tak wyżej niż run Franka Tieriego (ósmy tom „Deadpool Classic”). Nic rewolucyjnego tu nie znajdziemy, żadnego fabularnego czy graficznego skoku jakościowego tu nie ma (poza wspomnianą już potyczką z Fight-Manem, ale z tą opinią chyba jestem w mniejszości). Łódź z Gail Simone dobiła do brzegu – scenarzystka odeszła do DC Comics, aby nadal pisać o obłędnie seksownych bohaterkach („Ptaki nocy”) a Marvel rozpoczął projekt „Cable & Deadpool”, za który odpowiadał słynny Fabian Nicieza. Czy współpraca Wade’a Wilsona i Nathana Summersa była udanym przedsięwzięciem? Zobaczymy.



Tytuł: Deadpool Classic. Tom 10
Scenariusz: Gail Simone, Buddy Scalera, Evan Dorkin, Daniel Way
Rysunki: Udon Studios, Mitch Breitweiser, Juan Bobillo, Kyle Hotz
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Tytuł oryginału: Deadpool Classic. Vol 10
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: sierpień 2020
Liczba stron: 272
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328196797

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz