Jak wyjść z twarzą
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Nowi scenarzyści, nowi rysownicy! Joe Kelly oddał stery Christopherowi Priestowi, a ten zaczął pakować Deadpoola w nowe kłopoty. Czy zmiana warty w „Deadpool Classic” oznacza inny pomysł na postać, inną stylistykę i – najistotniejsze – inną jakość? Zobaczmy.
Christopher Priest zaczął pisać Deadpoola pod koniec 1999 roku, od numeru trzydziestego czwartego. Odpowiedzialne zadanie, wszak trzeba było jakoś wprowadzić „najemnika z nawijką” w nowe tysiąclecie. Joe Kelly zakończył swój udział w serii na numerze poprzednim i dość porządnie pozamiatał – nie zostawił żadnych nie dokończonych wątków. Co nie znaczy, że Priest nie mógł do nich wrócić. Szósty tom „Deadpool Classic” od Egmontu zawiera dwanaście odcinków (od 34 do 45) wydanych między listopadem 1999 a październikiem 2000. Wszystkie odcinki napisał Priest oprócz jednego, nieco oderwanego od reszty – za niego odpowiadał Glenn Herdling.
Joe Kelly pozwalał czasem Deadpoolowi zaglądać nieśmiało za czwartą ścianę, ale zawsze w taki sposób, że czytelnicy nie byli do końca pewni tego, czy bohater w pełni zdaje sobie z tego sprawę. Christoper Priest dał Deadpoolowi wielki młot do ręki i kazał mu tę ścianę zburzyć całkowicie – po raz pierwszy mamy absolutną pewność, że Wade Wilson jest w pełni świadomy swego papierowego pochodzenia. „Nic z tego nie dzieje się naprawdę. Jest taki facet przy maszynie do pisania. To wszystko wytwór jego pokręconej wyobraźni” – mówi Deadpool po kąpieli w bajorze z atramentu (!), przez które uciekł z marvelowskiego odpowiednika „komiksowego limbo DC”. Ależ to jest rewelacyjny koncept! Na czym polega?
Otóż Joe Kelly z góry zaplanował trzydzieści trzy odcinki serii – ani mniej, ani więcej. Ale Marvel postanowił przedłużyć jej życie – pierwszy odcinek Christophera Priesta robi to w przezabawny, symboliczny i znakomicie pomyślany sposób. Deadpool trafia do „Land of cancelled Heroes” (nie jest to przetłumaczone w komiksie, nazwę podaję za marvelowską Wikipedią), czyli miejsca, do którego trafiają ci bohaterowie, których serie zostały zawieszone lub anulowane. Siedzą tam, nudzą się grają w karty – i tak dalej. Dokładnie tak samo jak w „Animal Manie” lub „Ostatnim kryzysie” Granta Morrisona – dzięki temu zabiegowi Deadpool niejako „wychodzi” z komiksu i ma najlepszą interakcję z czytelnikiem jak do tej pory. On wie, że „go czytamy” i chyba dlatego stara się, abyśmy nie uznali czasu lektury za stracony. Christopher Priest przygotował dla niego wiele fabularnych niespodzianek, o których wspomnę tylko mimochodem.
Najpierw Loki zastawia pułapkę na Deadpoola i wplątuje go w intrygę przeciwko swemu bratu latającemu z młotem, którego „dzierżyć nikt poza nim nie jest godzien”. Akurat! To jest „Deadpool”, zaraz się okaże kto jest, a kto nie! Bohater wspomina swoje szalone akcje z początku kariery, kiedy to pracował dla Kingpina, atakował Baxter Building z Fantastyczną Czwórką w środku i bił się z Bullseyem, ale nic nie mogło przygotować go na straszną klątwę. W jej wyniku dostaje twarz przystojniaka Thoma Kruza (!) i nie może opędzić się od wielbicielek. Potem przeprowadza się do nowego domu, zdobywa nowych współlokatorów, leci na szaloną przygodę w kosmosie a potem na koniec udaje się do Wakandy i leje się z Czarną Panterą (ten kostium w tym czasie nosił Killmonger a nie T’Challa). A potem Priest zakończył swój run i przygody Deadpoola zaczął pisać kto inny.
Wspomniana klątwa to same problemy. Wyszedł z nich z twarzą (!) nie tylko Deadpool, ale i scenarzysta. Lepiej to jest wszystko napisane i pomyślane niż u Kelly’ego – przynajmniej, gdy porównamy tom szósty do czwartego lub piątego. Bardziej jest to spójne, logiczne i pomysłowe, choć nadal mocno slapstickowe i teledyskowe. Ale „Deadpool” jest taki z założenia – u Priesta, co akurat jest na plus, wrażenie to zostaje spotęgowane. Autor przygotował kilka krótkich jedno, dwuodcinkowych historii (wyjątkiem jest fabuła z Lokim z czterech pierwszych odcinków), które wydają się być pisane w jednym celu – aby, będąc świadomym „bycia w komiksie”, móc ponabijać się z branży. Zarówno z tego obszaru opanowanego przez kumpli z Marvela jak i z tego zajętego przez konkurencję z DC Comics. To są takie pojedyncze strzały, przebłyski – ale zgrabnie połączone ze sobą i rozplanowane. Tak, jakby Christopher Priest wiedział, ile ma odcinków do dyspozycji i musiał w tej właśnie ilości zawrzeć wszystkie swoje pomysły. Ba, jeden zeszyt oddał nawet komu innemu – numer czterdziesty drugi napisał Glenn Herdling, który postanowił pokazać Deadpoola głuchoniemego. „Nawijka” się skończyła, bohater milczy jak grób (niesłychane!) ale nadal zachowuje wszystkie cechy, które czynią go Deadpoolem. Tak w ogóle, nieco większa „powściągliwość” językowa jest właśnie tym, co odróżnia run Priesta od runu Kelly’ego. Wade mniej mówi, nie miele już ozorem bez umiaru i rzadziej żartuje – ale dzięki temu, jego dowcipy są mocniejsze i bardziej zauważalne.
Zburzona czwarta ściana u Priesta to nie tylko lepsza i częstsza interakcja z czytelnikiem, ale i z całym komiksowym światem. Deadpool jest świadomy tego, że należy do uniwersum Marvela – natrząsa się niemiłosiernie z wszelkich superbohaterskich schematów i fabularnych zagrywek (z DC również). Weźmy chociaż postać o pseudonimie Dirty Wolff – nie przypomina on przypadkiem pewnego białoskórego, kosmicznego motocyklisty, który zabił wszystkich mieszkańców swojej planety i o mało nie pozbawił życia Supermana? Deadpool miał szansę zostać Batmanem Marvela – jakiś nietoperz wybił mu szybę w mieszkaniu i wleciał do środka. Wade Wilson nie zażegnał wtedy kryzysu osobowości biorąc wizerunek latającego zwierzaka za swój symbol, lecz kilka kadrów później po prostu zjadł nietoperzowy szaszłyk. I tego jest w szóstym tomie „Deadpoola” cała masa – poszukajcie takich nawiązań sami.
Rysują zupełnie nowi twórcy – przede wszystkim Paco Diaz i Jim Calafiore. Bardzo podobnie do siebie nawzajem – choć ten drugi dodatkowo przypomina nieco Franka Quitely’ego. Fajnie to wszystko jest zilustrowane, totalnie w stylu z przełomu wieków – bez większych zastrzeżeń. Każdy bohater ma wielkie mięśnie, giętkie ciało i karykaturalne rysy twarzy (oprócz Thoma Kruza oczywiście). Ale oto nadciąga tom siódmy z Punisherem na okładce! Pisze kolejny scenarzysta – Jim Palmiotti. Mamy zwyżkę jakości u Priesta, więc liczę na ten sam trend u Palmiottiego.
Tytuł: Deadpool Classic. Tom 6
Scenariusz: Christopher Priest, Glenn Herdling
Rysunki: Paco Diaz, Jim Calafiore, Sal Velluto
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Tytuł oryginału: Deadpool Classic. Vol 6
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: luty 2019
Liczba stron: 2312
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328134782
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz