Co czyni człowiekiem?
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Autorem jest szwajcarski scenarzysta i rysownik Frederik Peeters, znany już bardzo dobrze w naszym kraju. Wspomniana „Aama”, autobiograficzne „Niebieskie pigułki”, fantastycznonaukowy „Lupus” czy najnowszy mroczny thriller „Saint-Elme” (ale tu już tylko rysował) to jego najbardziej znane dzieła na naszym rynku – każda z tych serii ukazała się nakładem innej oficyny. Wydawnictwo Kurc zaproponowało właśnie „Aamę” – science fiction skręcające w obszary grozy, filozofii posthumanizmu i klasyki, w której od fabuły i narracji ważniejszy był zawsze koncept. Bracia Strugaccy i Stanisław Lem, czyli „Piknik na skraju drogi” i „Solaris” plus obydwie ekranizacje Andrieja Tarkowskiego – oto najważniejsze inspiracje Peetersa, choć znajdziemy w „Aamie” o wiele więcej.
Dzieło Szwajcara to historia szkatułkowa. Niejaki Verloc Nim, mniej więcej trzydziestolatek dotknięty jakąś poważną, ale początkowo niezidentyfikowaną traumą, budzi się z amnezją w nieznanym sobie miejscu, na dziwacznym, mrocznym pustkowiu. Znajduje go gadający robot-szympans o imieniu Churchill, który szybko tłumaczy, że obaj są członkami niezbyt udanej ekspedycji na planetę Ona(ji) i teraz muszą szybko znaleźć drogę powrotną do bazy. Verloc dostaje od Churchilla swój własny pamiętnik, który czytany przez niego na bieżąco podczas drogi powrotnej buduje szkatułkę wewnętrzną, czyli opowieść o tym, kiedy, jak i dlaczego Nim, wraz ze swoim bratem Conradem i Churchillem, trafił na obcą planetę. Stopniowo dowiadujemy się też coraz więcej o samym bohaterze i świecie, w jakim przyszło mu żyć. Verloc Nim jest zaćpanym po uszy „genoczystym”, czyli człowiekiem pozbawionym na własne życzenie wszelakich usprawnień technologicznych i najróżniejszych wszczepów, co jest ewenementem na światową skalę. Verloc, Conrad i Churchill muszą odnaleźć na Ona(ji) członków poprzedniej ekspedycji. Pani profesor Woland i jej ludzie przylecieli tu w celu przeprowadzenia pewnego eksperymentu. Mieli uruchomić tam swego rodzaju produkt technologiczny, sztuczną inteligencję, „zupę pikorobotów zdolnych do reprodukcji, manipulowania i przekształcania materii na poziomie subatomowym”. Znamy dobrze tego rodzaju, niezmiennie groźne i nieprzewidywalne gigantyczne masy nanomaszyn funkcjonujących na zasadzie rojów szarańczy, czyli koszmarne „gray goo” jak w „Niezwyciężonym” Stanisława Lema. Cel? Ewolucja w pigułce, sterowanie i programowanie procesu doboru naturalnego i próba utworzenia nowej generacji ludzkości. Oczywiście łatwo się domyślić, że niestety nic nie poszło zgodnie z planem. Albo może właśnie poszło?
Woland uciekła z przedmiotem eksperymentu na nieznane pustkowia i uwolniła „Aamę” (bo tak właśnie nazwano rzeczoną sztuczną inteligencję), zostawiając resztę załogi samym sobie. Verloc Nim, Conrad, Churchill, kilkoro członków poprzedniej ekspedycji i pewna tajemnicza dziewczynka łączą siły i ruszają na poszukiwania pani profesor, czyli na wyprawę, która odmieni ich życia, a być może odmieni również całą naszą cywilizację. I tu zaczyna się robić dziwnie – wspomniana dziewczynka to kopia (a może wcale nie?) córki głównego bohatera, z którą nie ma kontaktu z powodu separacji z żoną. Nikt nie wie, skąd się wzięła na Ona(ji), nikogo to jednak specjalnie nie dziwi, wszak Aama tworzy właśnie tego rodzaju „materialne fantomy”, jak nie przymierzając słynny lemowski ocean z „Solaris”. I tu otwiera się szkatułka ostatnia, najgłębiej schowana – historia prywatnego życia Nima, jego problemów małżeńskich, autyzmu córki i wszystkich tego konsekwencjach. Cała opowieść jest systematycznym odkrywaniem nowych elementów układanki, odpowiadaniem na niewypowiedziane głośno pytania i zadawanie nowych, a także dość dużym testem czytelniczej wrażliwości. Bo w „Aamie” nie chodzi o rozrywkowy czy przygodowy wymiar fantastyki, lecz właśnie o ten klasyczny, lemowski – filozoficzny.
Fredericka Peetersa bardzo interesuje wzajemna relacja rozwoju cywilizacji i rozwoju technologii. Jaka będzie droga, którą podąży w przyszłości ludzkość – ku samozagładzie, ku nadczłowiekowi czy ku wielkiemu zjednoczeniu? W dół, w górę czy w kierunku najmniej branym pod uwagę przez nas samych – w nicość, czyli nie-człowieczeństwo. Zjednoczenie takie mogłoby polegać na powstaniu wielkiej, nierozerwalnej sieci zależności, unifikacji wzorców, ujednolicenia sposobów myślenia. I co ważne – Peeters ma tu na myśli nie tylko szeroko pojęty świat zachodni (choć zaczęłoby się od niego), lecz całą ludzkość. Oczywiście trudno dziś wyobrazić sobie świat z wyrównanym poziomem rozwoju technologicznego czy pozbawiony barier postawionych przez religie, ideologie i samo postrzeganie świata. Taka unifikacja u Peetersa jednak postępuje, świat maleje za sprawą internetu i technologii, mózgi dostrajają się do pracy na tych samych obrotach, obumierają „analogowe” formy komunikacji, karleje język, upada sztuka wysoka wymagająca swego rodzaju przygotowania edukacyjnego, zanika myślenie, analizowanie, rodzą się automatyzmy. Wszystko z powodu braku czasu, odpowiednich „linii oporu” (Jacek Dukaj lubi to!), umiejętności skupienia się na czymś dłużej niż kilka chwil i konieczności tegoż. Równamy w dół, oglądamy memy, piszemy skrótami i zmierzamy do jednolitej przeciętności – jak to przewidział wiele lat temu Ray Bradbury (notabene także idol Peetersa) w swoich „451 Fahrenheita”. To wieszczy „Aama”.
Frederick Peeters opisuje również nowy rodzaj ewolucji. Taki, którego nasze człowieczeństwo jest/będzie ofiarą. Wiemy dobrze, że ewolucja nie jest procesem planowanym ani sterowanym, to tylko wypadkowa losowych zdarzeń i konsekwencja doboru naturalnego. Istniejemy przypadkiem – przynajmniej według paradygmatu naukowego. A co, jeśli nagle ewolucja stałaby się celowa? Gdyby nadal odbywała się bez naszej wiedzy, gdyby nadal była dla nas transparentna, ale w sposób zamierzony kierowałaby człowieka tam, gdzie nigdy nie powinien się znaleźć – przynajmniej według naszego obecnego, jeszcze funkcjonującego, zdrowego rozsądku oraz poczucia odrębności i indywidualności? Kto mógłby sterować tego rodzaju ewolucją – naszą i siebie samego? Najpewniej swego rodzaju sztuczna inteligencja – choć bardziej pasuje tu (i znów wracamy do „Niezwyciężonego” Stanisława Lema) pojęcie algorytmu wykonującego założony program bez wartościowania go w naszych, ludzkich kategoriach moralnych. Kim się staniemy? „Aama” mówi o tym, że żyjemy w swego rodzaju okresie przejściowym, w fazie między humanizmem a posthumanizmem, który według filozofii komiksu nadejdzie niezauważony i pozbawi nas człowieczeństwa, choć najprawdopodobniej nawet tego nie zauważymy. Co czyni człowiekiem? Czy człowiek to coś więcej niż zbiór komórek, pakiet genów i moc obliczeniowa mózgu? Aama przekształca ludzkość w byt złożony z małych elementów (ludzkich mózgów) połączonych we wspólny organizm i system operacyjny. To jest ideał maszynowy, optymalizacja funkcji poszczególnych trybików, otworzenie hiper-roju o właściwościach niemożliwych do przewidzenia – jak w genialnej „Echopraksji” Petera Wattsa.
To wszystko może nastąpić, jeśli rozwój technologii będzie szybszy niż rozwój ludzkości – kiedy przestaniemy przewidywać jego kolejne kształty, kiedy zabraknie nam możliwości analitycznych i mocy obliczeniowych. Wizja technologicznej osobliwości Raymonda Kurzweila spełni się według Peetersa prędzej czy później. Autor podejrzewa, że już jest za późno, że już jesteśmy w ślepym zaułku. Nie ma powrotu do jaskiń, nie ma życia bez internetu, nie ma ucieczki od konsumpcji i globalizmu. Odcięci od sieci, cierpimy na syndrom odstawienny, jak Conrad, brat Verloca. Skazani na dyktaturę konsumpcjonizmu i zespolenie z innymi trybikami maszyny zwanej ludzkością, nie przeżylibyśmy powrotu do epoki kamienia łupanego. Wojna jądrowa nie zresetowałaby naszej cywilizacji, nie zmusiłaby jej do ponownego rozwoju. Ona by ją anihilowała.
Autor ostatecznie nie odpowiada na pytanie „co czyni nas ludźmi”, ale przynajmniej to pytanie zadaje. Główny bohater jest „genoczysty” i czyta papierową książkę – to nie jest pozbawione znaczenia. Nie bez powodu również Peeters włączył do fabuły tematykę wewnętrznych rozterek Verloca i jego smutnej historii rodzinnej. Podróżujemy nie tylko na koniec wszechświata czy cywilizacji, kres ewolucji i postępu – udajemy się także do wnętrza duszy Verloca Nima i jego umysłu.
Bardzo duże znaczenie w „Aamie” odgrywa również warstwa graficzna. Starsza o kilka lat seria „Lupus”, według relacji autora, była drugą stroną medalu w stosunku do omawianej dziś historii. „Lupus” był czarno-biały, surowy, często improwizowany, idący mocno pod prąd konwencji science fiction. „Aama” z kolei jest bardzo kolorowa, wizualnie odjechana i momentami psychodeliczna, ale jednocześnie ciepła i pastelowa. Herge, Moebius i Katsuhiro Ōtomo, czyli „Tintin”, „Garaż hermetyczny”, „Akira” – oto inspiracje Peetersa, konsekwentnie stosującego w „Aamie” technikę ligne claire. Ja nie mogłem uciec od porównań z pracami Michaela Allreda dla Marvela – „Silver Surfer” i „X-Statix” przychodzą na myśl nieodparcie. W czwartym tomie szczególnie mocno uderza jednak podobieństwo „Aamy” do wspomnianej „Akiry” Ōtomo – zniekształcony, obarczony niby boskim, ale bardzo niechcianym brzemieniem bohater cierpi, choć powinien czuć się wyniesiony na piedestał.
Jakie inne nawiązania do popkultury, konwencji i poruszanej już kiedyś podobnej problematyki znajdziemy w „Aamie”? Są Strugaccy, jest Lem (do wspomnianych „Niezwyciężonego” i „Solaris” musimy dodać również „Golema XIV”, czyli wspaniałą fabularyzowaną rozprawę filozoficzną na temat ewolucji i naszego jej postrzegania); jest wspomniany Peter Watts i Ray Bradbury. No i oczywiście Jacek Dukaj, jego szalone rewolucje z „Serca mroku”, skoliodoi z „Innych Pieśni”, wizje z „Króla bólu” czy predykcje z „Po piśmie”. Komiksiarze dostrzegą fantazje Andreasa z „Arq” (choć nie tylko) czy mocny body horror, jak chociażby w „Sadze o potworze z bagien”. „Akira”, „Ghost in the Shell” i „Neon Genesis Evangelion” (ta ludzka zupa!) to reprezentanci mangi/anime. A jeśli spojrzymy w stronę dziesiątej muzy to zauważymy kino Davida Cronnenberga i oczywiście robiące sieczkę z mózgu „Odmienne stany świadomości” Kena Russella z 1980 roku.
Mocna rzecz ta „Aama”.
Tytuł: Aama
Scenariusz: Frederick Peeters
Rysunki: Frederick Peeters
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: Aâma
Wydawnictwo: Kurc
Wydawca oryginału: Gallimard
Data wydania: maj 2018, marzec 2019, kwiecień 2021
Liczba stron: 88, 88, 88, 104
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 210 x 297
Wydanie: I
ISBN: 9788395084911, 9788395200373, 9788395933974, 9788395933981
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz