Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Włoski scenarzysta Saverio Tenuta pisze komiksy fantasy z akcją osadzoną w feudalnej Japonii. Pełno tam magii, dziwnych stworów, ale i przemocy, zdrady i sromoty. Nakładem wydawnictwa Lost in Time ukazała się już jego trzecia opowieść – „Izuna”.
„Od niepamiętnych czasów wilki Izuna są obrońcami świętego drzewa Munemori, strzegąc ukrytego za magiczną zasłoną kamigakushi świata kami, któremu zagrażają stworzone z mroku demony noggo” – takim zdaniem rozpoczyna się krótki opis komiksu na stronie wydawcy. Taki tekst odsiewa zapewne wielu niezdecydowanych czytelników i jednocześnie utwierdza w przekonaniu tych niemal pewnych. Japoński folklor i legendy są tu bowiem o wiele bardziej eksploatowane niż w chociażby wydanej rok temu „Masce Fudo” – przez co „Izuna” jest dziełem niebywale hermetycznym i skierowanym do ściśle określonego grona odbiorców.
Saverio Tenuta i Bruno Letizia napisali w latach 2014-2018 cztery odcinki „Izuny”, składające się na dwie odrębne, ale powiązane postaciami i światem przedstawionym, opowieści. Pierwsza połowa albumu zabiera nas do magicznego świata zamieszkałego przez inteligentne, mityczne istoty, zwane „kami” – ni to wilki, ni to jelenie, ni to stwory z „Księżniczki Mononoke”. Żyją one za barierą oddzielająca ich świat od naszego i pilnują, aby przerażające, mroczne duchy nie zniszczyły ich świętego drzewa, a co za tym idzie – bariery. I zaraz na początku komiksu dochodzi do anomalii – drzewo zostaje zakażone, rodzi ludzką dziewczynkę (tak, dobrze czytacie), a światy mitów i ludzi zaczynają się przenikać. Kenta („wilk” ze świata magii) i Aki (wspomniana dziewczynka) ruszają do naszego świata, aby odnaleźć sposób na powstrzymanie zagłady obydwu uniwersów – zagraża im niszczycielska, niepowstrzymana siła. Druga połowa „Izuny” to historia dziejąca się wiele lat później, po wydarzeniach z pierwszej. Mamy tu pewnego młodego chłopaka, bezimiennego samuraja, przerażających ninja, magiczne stwory i – znów – przenikanie światów. Wszystko to podane w bardzo wzniosłym, patetycznym, pozbawionym lekkości i niestety nużącym stylu. Nie pomagają też (piękne, trzeba przyznać) ilustracje – ale o nich za chwilę.
Ta recenzja jest bardzo subiektywna, więc może wydawać się niesprawiedliwa (prawdopodobnie jest, mam tego świadomość). Mam problem z „Izuną”. Już o „Masce Fudo” pisałem, że jest gęsto. Tu jest jeszcze gęściej – takiego stężenia baśniowości, patosu, odrealnienia, oniryzmu i „coelhizmu” jeszcze nie spotkałem. Ogólnie rzecz biorąc, mamy do czynienia ze starymi japońskimi legendami, folklorem i tradycją, która – według tego, co jasno jest wyłożone w komiksie – nie wytrzymuje już powoli konfrontacji z ludzkim, brutalnie pragmatycznym podejściem do rzeczywistości. Świat mitów współistnieje z naszym, ale musi mu ustąpić (bardzo mocno przychodzi tu na myśl powieść „Małe, Duże” Johna Crowleya). „Izuna” jest ciągłym poszukiwaniem jakiejś równowagi w tym procesie, tęsknotą za mitem i magią, przy jednoczesnym zrozumieniu i akceptacji realizmu.
I to jest idea komiksu. Sama jednak treść i forma są tak bardzo poza moimi oczekiwaniami, gustem i wrażliwością, że po prostu nie wiem jaką ocenę „Izunie” wystawić. Jest to komiks bardzo zanurzony w szeroko pojętej „japońskości”, tamtejszej estetyce, tradycji i mitologii, podany dodatkowo w sposób pozbawiony lekkości i dystansu. Na każdej stronie mamy „onba, senshi, noggo, moshur, kamigalushi, kenshin, daigon, shamisen, mamoru, shugendo, shimigami, yurei, yamibishi, gohei, shinwa no judai, taifu no jidai” – nie jestem w stanie spamiętać, co oznacza każde wyrażenie; czy jest nazwą własną, czy nie; czy jest potrzebne i czy w ogóle jest istotne. Nie wiem, zupełnie mnie to nie obchodzi, męczy i powoduje, że mam ochotę przelecieć wzrokiem po obrazkach, aby jak najszybciej doczytać do końca. I ta dialogowa maniera – nie spotykam się z nią pierwszy raz, żeby nie było – wstawiania do każdej wypowiedzi imienia / tytułu osoby, do której jest kierowana, nawet jeśli jest tylko dwóch rozmówców…
„Izuna” jest o wiele mniej brutalna i dosadna niż „Maska Fudo”, ale jednocześnie mniej realistyczna. Carita Lupattelli rysuje (właściwie maluje) pięknie, to nie podlega żadnej dyskusji. Ten album ma jednak dwieście stron, każda ma tak magiczne, po japońsku odrealnione scenografie, że są trudne do przełknięcia. Nie ma tu tyle budynków, architektury i ludzkiego pierwiastka jak w „Masce Fudo”, ale jest za to więcej baśniowych lokacji, scenerii, wszechobecnych dymów, dziwnych oparów, płócien, zasłon – i tak cały czas, od początku do końca.
Na koniec wracam do mojego subiektywizmu. Odłożyłem komiks z ulgą i nie wrócę do niego, nie dam rady. Ale wiem, że napisany i narysowany został w ten sposób celowo – jest taki, jaki miał być. I na pewno są odbiorcy, którzy we wskazanych we mnie wadach zobaczą same zalety, a moją recenzję przeczytają z pobłażaniem (lub dezaprobatą). I to oni przede wszystkim powinni ten komiks przeczytać.
Tytuł: Izuna
Scenariusz: Saverio Tenuta, Bruno Letizia
Rysunki: Carita Lupattelli
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: Izunas. Tome 1-4
Wydawnictwo: Lost in Time
Wydawca oryginału: Les Humanoïdes Associés
Data wydania: lipiec 2023
Liczba stron: 200
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 240 x 320
Wydanie: I
ISBN: 9788367270434
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz