niedziela, 26 marca 2023

Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym

Za dużo bohaterów

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Wiosną 1991 roku Erik Larsen przestał rysować serię „The Amazing Spider-Man” i razem z kolegami szykował się do wielkiej ucieczki z Marvel Comics. Skończyła się wtedy pewna era – Larsen, naśladowca rewolucyjnego stylu Todda McFarlane’a, pozostawił tytuł swemu następcy, który w moim odczuciu – teraz po niemal trzydziestu latach od ostatniej lektury – poradził sobie z zadaniem naprawdę nieźle.

Gdy rysunki Marka Bagleya pojawiły się w „Spider-Manie” 12/93 od TM-Semic nie wywarły takiego wrażenia jak te Larsena i McFarlane’a. Nie był to jednak debiut tego artysty – TM-Semic po prostu przeskoczyło do tego odcinka „The Amazing Spider-Man”, w którym pojawia się przerażający Carnage (od tego właśnie zeszytu rozpocznie się następny, już dwudziesty trzeci tom „epickiej kolekcji” Egmontu). Dziś jednak mamy do czynienia z tomem dwudziestym drugim (szóstym, jeśli chodzi o polskie wydania). Zbiera on trzy roczniki przygód człowieka-pająka z 1991 roku (czyli tak zwane „annuale”) oraz dziesięć odcinków regularnej serii (od 351 do 360) z drugiej połowy 1991 i początku 1992 roku. A na koniec mamy jeszcze powieść graficzną „Spider-Man. Sam strach”.


„The Amazing Spider-Man Annual”, „The Spectacular Spider-Man Annual” i „The Web of Spider-Man Annual” – takie roczniki z przygodami Pająka ukazały się w 1991 roku. To już nie pierwsza raz, gdy w „The Amazing Spider-Man. Epic Collection” znajdziemy jakąś coroczną antologię najróżniejszych krótkich form komiksowych związanych z naszym bohaterem. Wspominałem już wcześniej, że jakość fabularna i graficzna annuali pozostawia wiele do życzenia – tak samo jest tym razem. Mamy dwie ważne historie, które przewijają się przez wszystkie trzy roczniki. Pierwsza, „Wibrująca wendeta” napisana przez Davida Michelinie i narysowana przez dwójkę mniej znanych grafików, opowiada o walce Spider-Mana i Czarnej Pantery z korporacją Roxxon, która wynalazła syntetyczne (ale niestabilne, przez co niebezpieczne) wibranium. W drugiej, „Banitach” autorstwa (znów!) Davida Michelinie i Alana Kupperberga, nie mamy w ogóle Spider-Mana. Silver Sable werbuje podrzędnych bohaterów Marvela do akcji na kanadyjskiej ziemi. Oprócz tego w każdym annualu znajdziemy proste, raczej słabo napisane i narysowane, jednoodcinkowe historyjki – z Pająkiem lub bez, ale zawsze jakoś powiązane z „jego światem”.


Inicjatywa „Epic Collection” ma charakter kronikarski. To nie jest żadne „the best of Spider-Man”. Dlatego czasem znajdujemy tu historie naprawdę marne, naiwnie napisane i byle jak narysowane. Zaskakujące jest to, że większość fabuł „annuali” wymyślił słynny David Michelinie, który przecież pisał takie fajne rzeczy w czasach McFarlane’a i Larsena (w czasach Bagleya jakby mniej, do czego zaraz dojdziemy). Ależ to jest retro – głupiutkie jak dwadzieścia lat wcześniej. A może tak właśnie było – ktoś zadzwonił do Michelinie i poprosił o jakieś zapchajdziury, bo annuala trzeba wydać a materiałów brakuje. A ten wyciągnął to z szuflady, odkurzył i wysłał. Może tak było, nie wiem – faktem jest, że pierwsza jedna trzecia omawianego dziś tomu „Epic Collection” jest słaba i tyle. Trochę lepiej jest potem, gdy wracamy do regularnej serii „The Amazing Spider-Man”. Ją też pisze częściowo Michelinie do spółki z Alem Milgromem – a rysuje nowy człowiek, wspominany już Mark Bagley. I to jego praca stanowi w głównej mierze o jakości.

Al Milgrom napisał posłowie do tego tomu. Wspomina w nim jak zrodził się pomysł na sześcioodcinkową historię zatytułowaną „Round Robin. The Sidekick’s Revenge” – miało to być rozwinięcie pewnego pomysłu zasygnalizowanego trochę wcześniej w serii „Moon Knight”. Całkiem sporo superbohaterów ma pomocnika („sidekicka”), prawda? Czasem taki asystent może mieć żal do swego mentora – o niesprawiedliwe traktowanie, porzucenie, brak zaufania i tak dalej. Moon Knight miał swojego Midnighta., który teraz, na łamach „The Amazing Spider-Man” sprzymierza się z dziwaczną i pokraczną organizacją o nazwie Tajne Imperium (tak, po prostu) i chce zemsty! Zaraz zaroi się od bohaterów i antybohaterów – a ci zamiast najpierw pogadać, zaczną się tłuc bez opamiętania i demolować Nowy Jork. Nova i Night Trasher z New Warriors, Moon Knight, Punisher, Darkhawk i… Człowiek-Pająk, który jest tu chyba tylko dlatego, że to jego własna seria. Oprócz „Zemsty pomocnika” przeczytamy jeszcze o walce Spider-Mana i Novy z wielgachnym robotem Trisentinelem a także potyczkę Pająka z niejakim Kardiakiem.


Spider-Man zaprosił do swego komiksu tak wielu bohaterów, że sam usunął się w cień. Jego życie prywatne, tak fajnie i błyskotliwie prezentowane w poprzednich tomach, tu praktycznie nie istnieje. On sam ginie w natłoku bohaterów – wszyscy tu za dużo gadają i walczą na każdej stronie w sumie nie wiadomo o co. Pomieszanie z poplątaniem i odrobina żenady. I trochę bez sensu. To wygląda tak, jakby ośmiolatek wziął swoje ulubione figurki superbohaterów, usiadł na dywanie i „bum, pach, ciach” bawił się w najlepsze, wymyślając na poczekaniu scenariusze ich potyczek, uzasadnienia motywacji, żartobliwe docinki. Tak to dosłownie wygląda, tylko że to nie mały chłopiec pisał te komiksy tylko czterdziestolatek. Ale i tak jest lepiej niż w annualach.

Cały album kończy pojedyncze wydanie specjalne „Spider-Man. Fear Itself” z 1992 roku autorstwa Gerry’ego Conwaya i samego Stana Lee. Naziści, Baron Zemo, Silver Sable, wyprawa do Bawarii. I znów – pulpowa rozrywka, jakby wyciągnięta prosto z lat siedemdziesiątych. W dodatku rysowana zupełnie przeciętnie. Słabości scenariuszowe szóstego polskiego tomu „Epic Collection” ratują rysunki – ale tylko Marka Bagleya. „The Amazing Spider-Man #351” był początkiem jego „epoki” w tej serii – bardzo udanej i całkiem długiej. Całkiem niedawno mogliśmy przeczytać „Venoma. Zabójczego obrońcę” wydanego przez Muchę – to jest Bagley późniejszy o rok od tego, którego możemy znaleźć w omawianym dziś albumie. Grafik znajduje świetny balans między karykaturalnymi szaleństwami Larsena i McFarlane’a a „realizmem” – ale docenia się to po latach, na chłodno. W 1993 roku, zachłyśnięty stylem wspomnianej dwójki, nie mogłem przestawić się na bardziej „normalny” i stonowany sposób na komiks, jaki preferował Mark Bagley.


„Każdy z każdym” jest pierwszym „Epicem” wydanym w Polsce, który nie zawiera ani jednego materiału opublikowanego wcześniej przez TM-Semic. To właśnie w nim, dokładnie w ostatnim odcinku, debiutuje Carnage w swojej symbiotycznej postaci – i to właśnie on będzie głównym przeciwnikiem Pająka w następnym tomie. I na zakończenie ciekawostka – ten właśnie tom, zebrano do kupy i wydano za oceanem dopiero w styczniu tego roku. Nosi on tytuł „The Amazing Spider-Man. Epic Collection. The Hero Killers” i tu po raz pierwszy w historii Carnage da się we znaki Spider-Manowi (i Venomowi!). Zapowiedzi Egmont nie zrobił, ale nie wyobrażam sobie, aby tego tomu nie wydał.



Tytuł: Epic Collection. Każdy z każdym
Scenariusz: David Michelinie, Al Milgrom, Gerry Conway, Stan Lee
Rysunki: Guang Yap, Mark Bagley, Chris Marrinan, Marie Severin, Ross Andru
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: The Amazing Spider-Man Epic Collection: Round Robin
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: luty 2023
Liczba stron: 492
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328154339

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz