Żryj plazmę ośliniony szaleńcu!
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Wydawnictwo Mucha Comics wydaje Marvela, przez co mamy w Polsce pewną konkurencję na rynku – komiksy Domu Pomysłów wychodzą również nakładem Egmontu (który na przykład na DC ma monopol). I oto właśnie nadchodzi „Venom. Zabójczy obrońca” – prosto z czasów końca epoki TM-Semic, wyprzedzając nieco egmontowe „The Amazing Spider-Man. Epic Collection”.
„Venom. Lethal Protector” jest sześcioczęściową miniserią wydaną w 1993 roku – scenariusz napisał nikt inny jak David Michelinie, a rysowali Mark Bagley (ówczesny „pierwszy ołówek” głównej serii ze Spider-Manem) oraz Ron Lim, którego w Polsce kojarzymy głównie z różnego rodzaju marvelowskich awantur w kosmosie (pierwszy przykład z brzegu to „Trylogia nieskończoności”). Głównym bohaterem jest oczywiście Venom, który wychodzi tu z cienia Pająka i nie jest jedynie „tym wielkim, złym draniem żyjącym tylko dla zemsty na Peterze Parkerze”. W marcu 1993 roku, czyli dokładnie w tym samym miesiącu, w którym rozpoczyna się „Zabójczy obrońca”, w 375 numerze „The Amazing Spider-Man”, Eddie Brock i Peter Parker zawarli sojusz. Czytaliśmy o tym w dwunastym numerze „Spider-Mana” z 1994 roku, wydanym przez TM-Semic. Venom, pozbawiony jedynego celu, dającego mu impuls do działania, musi znaleźć cel nowy. Udaje się zatem do San Francisco.
A tam wdaje się w awanturę z niejakimi Kopaczami, czyli ludźmi pana Rolanda Recce’a, którzy chcą za wszelką cenę przegonić pewną społeczność z zajmowanego przez nią miejsca… położonego głęboko pod ziemią i pamiętającego trzęsienie ziemi z roku 1906! Tak właśnie – ręczę, że będziecie skonsternowani, poznając dzieje mieszkańców podziemia. Pojawienie się Venoma w Kalifornii nie uchodzi uwadze zarówno Spider-Mana (który postanawia udać się tam, aby chronić niewinnych przed swym dawnym wrogiem), jak i generała Orwella Taylora dyszącego żądzą zemsty (wyjaśnienie w komiksie). Jego uzbrojeni po zęby „Przysięgli” ruszają za Eddiem Brockiem i jego symbiontem. Pająk walczy z Venomem, potem pomaga mu z Kopaczami, następnie pojawiają się Przysięgli, a do tego wszystkiego miesza się Fundacja Życia, którą pamiętamy z pierwszego komiksu TM-Semic ilustrowanego przez legendarnego Todda McFarlane’a („Spider-Man” 3/91 z latającym Chance’em na okładce). Ktoś tu kogoś ciągle ściga, ktoś wpada w pułapkę, wszyscy są mistrzami ciętej riposty, zwolennikami lania po gębie i przeciwnikami wcześniejszego dialogu.
Fabuła „Venoma. Zabójczego obrońcy” jest tak samo prosta, jak wszystkie inne autorstwa Davida Michelinie w latach dziewięćdziesiątych. Tym razem jednak głównym bohaterem jest Venom, a Pająk majaczy gdzieś tam na drugim planie. Jak już wspomniałem, Egmont dojdzie do tych wydarzeń w cyklu „The Amazing Spider-Man. Epic Collection” jeszcze w tym roku – dokładnie trzydzieści lat temu zadebiutował Carnage, czyli straszliwy seryjny morderca Cletus Kasady, opanowany przez fragment symbionta Venoma. Wydarzenia omawianego dziś komiksu prowadzą prosto do jednej z najbardziej krytykowanych fabuł czasów TM-Semic – zaraz po nich rozpoczęło się „Maximum Carnage”, ekstremalna bijatyka, superbohaterska krwawa rozwałka i lekko nużąca awantura. Takie apogeum lat dziewięćdziesiątych w „Spider-Manie”, do którego zresztą nawiązuje współczesne, wydane pod egidą „Marvel Fresh” wydarzenie „Absolute Carnage”, o którym całkiem niedawno pisałem. W „Zabójczym obrońcy” znajdziemy też inne bardzo ciekawe nawiązanie do najnowszej serii „Venoma” – poznajemy ojca Eddiego Brocka i biografię naszego bohatera. Mucha Comics wydała omawiany dziś komiks w idealnym momencie – możemy porównać ze sobą wszystko to, o czym właśnie napisałem.
Miłośnicy przygód człowieka-pająka ery TM-Semic będą więcej niż zadowoleni. „Żryj plazmę ośliniony szaleńcu!”, „Przed obiadem? Wykluczone, straciłbym apetyt!” – tak sobie gawędzą walczący ze sobą nadludzie, a straty powstałe w wyniku ich spotkania idą w miliony. Mark Bagley przejął rolę etatowego rysownika przygód Pająka po Eriku Larsenie (który w tym czasie rozwijał nowo powstałe Image Comics i rysował przygody „Savage Dragona”) i widać, że stara się jeszcze nawiązywać do jego stylu – choć kreskę ma prostszą, bardziej standardową i dbającą o realizm anatomiczny rysowanych postaci (mniej więcej). Odpowiedzialny za drugą połowę komiksu Ron Lim jest w moim odczuciu nawet lepszy, choć obaj panowie nie wznoszą się na jakieś wyżyny sztuki komiksowej. Rysowali przecież na deadline, kolejne zeszyty musiały wychodzić co miesiąc.
Lata dziewięćdziesiąte były szczytowym okresem popularności Venoma, bohatera idealnie wpisującego się w zasady rządzące wówczas mainstreamowym komiksem superbohaterskim. Jeśli nie znacie komiksów TM-Semic, lektura „Venoma. Zabójczego obrońcy” może być nieco trudna w odbiorze – nie tylko z powodu typowych cech superbohaterszczyzny tamtych czasów, ale po prostu fabuły. Trzeba co nieco wiedzieć o Venomie i jego relacji z Pająkiem – inaczej sporo tracimy i nie wszystko jest jasne. A jeśli znacie, czeka was fajna lektura – niekoniecznie „guilty pleasure”.
Tytuł: Venom. Zabójczy obrońca
Scenariusz: David Michelinie
Rysunki: Mark Bagley, Ron Lim
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Venom. Lethal Protector
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: listopad 2022
Rok wydania oryginału: 1993
Liczba stron: 144
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 9788366589957
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz