niedziela, 20 czerwca 2021

Potwór z bagien Scotta Snydera

Kolejny spektakl w teatrze końca świata

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Jeden z najdziwniejszych i najoryginalniejszych bohaterów świata Detective Comics już raz gościł w naszym cyklu. „Bilety w pierwszym rzędzie na koniec wszechświata” – to tu właśnie, przy dźwięku rozpadającej się rzeczywistości, zajęliśmy się „Sagą o potworze z bagien” Alana Moore’a. Run „Maga z Northampton” jest najważniejszy i najlepszy w dziejach rzeczonego Potwora, ale warto zwrócić uwagę na inne interpretacje tejże postaci. Jak chociażby na tę autorstwa Scotta Snydera – jego „Potwór z bagien” ukazał się w naszym kraju pod koniec 2020 roku w imponującym rozmiarami wydaniu zbiorczym. I znowu mamy do czynienia z totalną apokalipsą.

Potwór z bagien jest postacią nierozerwalnie związaną z uniwersum DC. Narodził się w roku 1971 na łamach pulpowego magazynu „The House of Secrets” – wydawnictwo Detective Comics, zaskoczone entuzjastycznym odzewem, rok później powołało do życia osobną serię z Potworem w roli głównej. Przez kolejne trzydzieści pięć lat pojawiły się aż cztery serie ze „Swamp Thing” w tytule, ale tylko trzy z nich (w tym ta najdłuższa, najlepsza i najsłynniejsza seria druga) opowiadały o przygodach Aleca Hollanda, naukowca–botanika, wynalazcy specjalnej formuły wspomagającej rozwój roślin, który przemieniony został w gigantyczne, zielone monstrum. Po „erze Moore’a” nie można było już nie nawiązywać do jego kreacji – wszyscy następujący po nim autorzy w mniejszym lub większym stopniu komentowali i rozwijali jego założenia. W roku 2011, po pięcioletniej przerwie, powołano do życia piątą serię o „Potworze z bagien” – wersja Scotta Snydera zdaje się być najciekawszą z wszystkich, które powstały po roku 1987, kiedy to Alan Moore zakończył swój wkład w komiksową „biografię” Potwora.


Rok 2011 był rokiem szczególnym w uniwersum Detective Comics. W maju zakończyło się wielkie, trwające okrągły rok wydarzenie o nazwie „Brightest Day” (w Polsce na razie mieliśmy okazję przeczytać tylko jego preludium, czyli „Blackest Night”), w wyniku którego postać Potwora z bagien została niejako „wyciągnięta” z „DC Vertigo” i wpleciona mocno w mainstream Detective Comics. Alec Holland powrócił do swej ludzkiej postaci i obudził się na bagnach z zachowanymi mglistymi wspomnieniami (może snami?) o tym, że funkcjonował kiedyś jako wielki zielony stwór połączony ze wspólną świadomością świata roślin („Zielenią”). W okresie od maja do sierpnia 2011 doszło do kolejnego „kryzysu DC” – wydarzenie znane jako „Flashpoint” miało wagę porównywalną do największych „kryzysów” z przeszłości, między innymi do tego „na nieskończonych ziemiach”. Uniwersum DC zostało dosłownie „zaorane” a na jego miejscu powstała rzeczywistość znana jako „The New 52”. Świat DC zaczął powstawać na nowo, połączony ze swoimi dwoma wielkimi imprintami – „Wildstorm” i „Vertigo”. Scott Snyder i Yanick Paquette stanęli za sterami nowej serii o Potworze z bagien a Jeff Lemire otworzył nowy rozdział „Animal Mana” (tytuł ważny w kontekście omawianego dziś albumu).

Scott Snyder odpowiadał w tym czasie również za „Batmana” w „The New 52” – jego wersja człowieka–nietoperza uznawana jest za jeden z najjaśniejszych punktów, tej raczej krytykowanej inicjatywy wydawniczej. „Swamp Thing” był jego drugą serią z „Nowego DC” – napisał osiemnaście odcinków, od listopada 2011 do marca 2013. To właśnie te części, wzbogacone o „Swamp Thing Annual” 1 oraz dwa odcinki „Animal Mana” Jeffa Lemire’a, wchodzą w skład omawianego dziś albumu. Skąd tu „Animal Man”? Otóż druga seria przygód Buddy’ego Bakera, rozpoczęła się również w listopadzie 2011 i gdy dotarła do numeru dwunastego „połączyła się” fabularnie z „Potworem z bagien” – obydwaj bohaterowie mierzyli się z tym samym niebezpieczeństwem i byli dla siebie tak naprawdę ideowym uzupełnieniem. Ale o tym za chwilę.


Snyder bardzo zgrabnie i pomysłowo podjął temat kontynuacji spuścizny Moore’a i jego kontynuatorów. Reset roku 2011 nie dotknął wszystkich bohaterów DC w jednakowy sposób – w przypadku „Potwora z bagien” zachowano całą przeszłość i uznano, że najlepszym rozwiązaniem będzie przywrócenie Aleca Hollanda do jego ludzkiej postaci. Bohater budzi się po kilku latach od swej „śmierci” na bagnach i próbuje mierzyć się z faktami, w które wprost trudno uwierzyć. Podobno przez cały czas swej „nieobecności” włóczył się po świecie jako wielki, zielony stwór. Jak dobrze pamiętamy, Potwór tak naprawdę nie był Hollandem, lecz konglomeratem bagiennego mułu i roślinności, który uzyskał świadomość i tylko uroił sobie, że jest człowiekiem! Teraz, w nowej rzeczywistości, Alec zmaga się z niejasnymi i zamazanymi wspomnieniami na ten temat i ciągłym wrażeniem, że świat flory przemawia do niego i najprawdopodobniej czegoś od niego chce. A przecież Alec Holland chce tylko ułożyć sobie życie w ludzkiej skórze, nie interesuje go powrót na bagna.

Niestety natura świata, w którym przyszło egzystować naszemu bohaterowi nie pozwoli mu na to. Okazuje się, że znowu nadchodzi apokalipsa. Trzy wielkie siły zmierzą się z sobą w konflikcie, który – jeśli pewne dwie osoby nie zrobią niczego z tym faktem – zniszczy całą planetę. Pierwszą siłą jest Zieleń – zbiorowa świadomość świata flory, która przez millenia typowała kolejnych ludzi na swoich awatarów. Wszyscy oni po śmierci „ludzkiego pierwiastka” rozpływali się w wielkim rezerwuarze wspólnej świadomości zwanym Parlamentem Drzew. Ostatnim awatarem, w którym Zieleń widzi swego największego obrońcę jak do tej pory, „mitycznego Króla Wojownika”, jest właśnie Alec Holland – ostateczny Potwór z bagien. Drugą siłą jest Czerwień – analogiczna, zbiorowa świadomość świata fauny, z którą mocno powiązany jest wspominany Buddy Baker, czyli „Animal Man” w wersji Jeffa Lemire’a. Te dwie siły nie były nowością w świecie DC – czasem z sobą rywalizowały, ale ogólnie pozostawały zawsze w równowadze gwarantującej rozwój życia na naszej planecie.


I oto nadchodzi siła trzecia, zupełnie nowa, powstała dopiero w wyobraźni twórców „The New 52”. Zgnilizna jest mocą śmierci, zepsucia, choroby i wszelkiego antyżycia – wdziera się właśnie do naszej rzeczywistości i znaczy ją nieodwracalnym rozkładem. Okazuje się, że Alec Holland jest jedyną nadzieją całej Zieleni – o pomoc w walce ze Zgnilizną zwraca się bowiem do niego nie tylko Superman, ale cały Parlament Drzew. Alec jednak ani myśli przyjmować postaci żywiołaka przyrody – dopiero spotkanie z jego (w sumie nie jego, lecz istoty z bagien przekonanej, że nim jest) dawną miłością, Abigail Arcane, wszystko zmienia. Otóż w świecie „The New 52” rodzina Arcane’ów to awatarzy samej Zgnilizny – zarówno Abigail naznaczona śmiercią od urodzenia; jej potworny braciszek, który dał właśnie nogę ze szpitala i zamienia całe życie na swej drodze w zwyrodniały, gnijący nowotwór; a także (i przede wszystkim) stryj rodzeństwa, Anton Arcane. To on był największym wrogiem Potwora z bagien w rzeczywistości sprzed „Nowego DC” – ale funkcjonował tam po prostu jako szalony naukowiec i czarownik. Teraz jest chodzącą śmiercią i abominacją ostateczną, która dokonuje inwazji z Wymiaru Zgnilizny na nasz świat i nic (prawie nic) nie jest w stanie go zatrzymać.


Scott Snyder uwielbiał postać Potwora od zawsze. Sam zaproponował jego reaktywację, gdy tylko usłyszał, że DC szykuje restart całego uniwersum. W całym przedsięwzięciu widział szansę rozbudowy mitologii Potwora o zagadnienia zbyt mało eksplorowane wcześniej. Otóż Potwór od czasów Alana Moore’a był siłą natury, przypadkowo spersonifikowanym żywiołem – ale nigdy nie był tak naprawdę człowiekiem (no, może poza kilkoma stronami starych i zapomnianych komiksów). To właśnie ludzki pierwiastek bagiennego monstrum chciał wyeksponować Snyder – Alec Holland to człowiek, dla którego przeznaczenie już od samego początku zaplanowało jeden, konkretny cel. W wersji „The New 52” miał on być już od urodzenia wyznaczony na Ostatecznego Awatara Zieleni i nic, co potem mu się przytrafiło, nie było przypadkowe. Podobnie Animal Man w wydaniu Jeffa Lemire’a jako Ostateczny Awatar Czerwieni i Abigail Arcane, czyli Ostateczny Awatar Zgnilizny. Ludzie w mini uniwersum Snydera i Lemire’a urastają do rangi stabilizatorów sił natury i gwarantów przetrwania całej planety – czyli zupełnie odwrotnie niż w większości tworów popkultury wieszczących śmierć Ziemi przykrytej warstwą smogu i skąpanej kwaśnymi deszczami.

Bowiem według filozofii Snydera świat flory jest bardzo niedoceniany i tylko pozornie spokojny. Nic bardziej błędnego – jest o wiele bardziej agresywny niż świat zwierząt, a przemoc dzieje się tu nieustannie. Jest niewidoczna, bo odbywa się w zwolnionym tempie. Imperium roślin nie różni się niczym od domeny zwierząt czy Zgnilizny. Są to siły już nawet nie natury, lecz samej rzeczywistości – nieprzewidywalne, dzikie i bez sumienia. Ludzki pierwiastek jest w nich tak ważny, ponieważ nadaje im umiar, litość, współczucie i rozwagę. Awatar Zieleni chroni ją oczywiście przed zagrożeniami zewnętrznymi, ale przede wszystkim przed nią samą i jej niekontrolowanym, agresywnym wzrostem. To właśnie wnosi człowiek to wszystkich trzech sił – w obliczu upadku świata i Armagedonu człowieczeństwo okazuje się siłą czwartą, uniwersalną i najpotężniejszą.


Na tych jednak rozważaniach filozofia Snydera się kończy. Jego „Potwór z bagien” nie miał bowiem nigdy ambicji dorównywania na tym polu dokonaniom Alana Moore’a. To miał być przede wszystkim komiks stricte rozrywkowy – horror absolutny, bez wielkich społeczno-socjologicznych analiz, drugich den i metafor. Miłośnicy opowieści grozy muszą jednak wiedzieć, że w „Potworze z bagien” według Scotta Snydera chodzi jedną, konkretną odmianę ich ulubionego gatunku – tak zwany „body horror”, zwany w polskiej nomenklaturze „horrorem cielesnym”. Jest to podgatunek, w którym uczucie strachu, repulsji i obrzydzenia wynika z doświadczenia deformacji ciała – mutacjami, naroślami, hybrydyzacją, rozkładem, uszkodzeniami i przede wszystkim następującym po tym wszystkim gore. W omawianym dziś komiksie „body horror” jest podstawą, znajdziemy go praktycznie prawie na każdej stronie. Yannick Paquette serwuje nam prawdziwy natłok wrażeń – wynikający nie tylko z samego horroru cielesnego, lecz również absolutnie niecodziennej i oryginalnej kompozycji kadrów. Oglądamy co chwila nieokiełznany barok wymieszanych ciał, roślin, pnączy, leje się krew i wnętrzności i wszystko dookoła gnije. To, co wyprawia w komiksie rysownik, jest niesamowite, bezkompromisowe i dość odważne – i ani razu nie mamy wrażenia przesytu czy przesady. Graficzna ekspresja rysownika nie przyćmiewa bowiem samej opowieści, nie jest zasłoną dymną dla kulejącego czy niedopracowanego scenariusza. 

Cała seria o „Potworze z bagien” w ramach „Nowego DC” liczy sobie czterdzieści odcinków – Scott Snyder odpowiada za niemal całą pierwszą połowę. Jego opowieść na pewno nie dorównuje tej, którą Alan Moore zatrząsnął komiksowym światem – ale zdecydowanie jest warta poświęconego czasu. Zapraszam na kolejny spektakl w teatrze końca świata.



Tytuł: Potwór z bagien Scotta Snydera
Scenariusz: Scott Snyder
Rysunki: Yanick Paquette
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: Swamp Thing By Scott Snyder Deluxe Edition
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: listopad 2020
Liczba stron: 520
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180x275
Wydanie: I
ISBN: 9788328196254

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz