wtorek, 15 grudnia 2020

Coda. Tom 3

Wata cukrowa


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Wydany właśnie przez Non Stop Comics, trzeci tom komiksu „Coda” zawiera cztery ostatnie odcinki serii – wędrowny bard, na którego mówią „Hum”, kontynuuje swą smętną wędrówkę przez postapokaliptyczny, „postmagiczny” i rozlatujący się na kawałki świat. Drugi tom zakończył się dla niego bardzo niewesoło – zobaczmy, czy w ogóle udało mu się podnieść po życiowym nokaucie.

Świat wykreowany przez Simona Spurriera rażony został straszliwym kataklizmem – pozbawiony magii, która krążyła niegdyś w atmosferze i płynęła rzekami, zdegenerował się do miejsca „umierającego na zwyczajność”. Rekwizyty fantasy zmurszały, sztandary z jednorożcami wypłowiały a dostojne kiedyś Ilfy zmuszone są ukrywać się przed światem, który ochoczo toczy z nich „akker”, czyli zieloną ciecz z resztkową zawartością magii. Nasz bohater znalazł w końcu swoją ukochaną „urczycę” – reprezentantkę rasy, która bezpośrednio przyczyniła się do zagłady. Zakochany po uszy i oderwany od rzeczywistości uroił sobie, że będzie w stanie ustrzec ją przed jej prawdziwą naturą – czyli tymi okresami w życiu, kiedy to każdy „urken” wpada w berserk i oddaje się we władanie demona przemocy. Tylko, że po wydarzeniach z drugiego tomu, jego „narzeczona” o imieniu Serka daje mu jasno do zrozumienia, że nie chce się zmieniać – Hum zostaje sam, na środku pustkowia ze złamanym sercem i nauczką, której chyba mu było trzeba.


Trzeci tom jest podsumowaniem wszystkich wydarzeń jakie miały miejsce do tej pory – wracamy razem pojękującym bez przerwy Humem do „Rubieży” – enklawy, która jest „ostatnim bastionem ludzkości w upadłym świecie” i która resztkami sił stawia opór Gromgrodowi. To uzbrojone po zęby miasto na kółkach, ciągnięte przez napędzanego akkerem olbrzyma Gromgoga, podejmuje kolejną próbę podboju Rubieży. Gdzieś tam, wśród całej tej zawieruchy mamy naszego Huma, nadal piszącego swój niepotrzebny nikomu pamiętnik, Serkę znajdującą powoli sens swego istnienia i sporo bohaterów poznanych w dwóch pierwszych tomach. Wszyscy ruszają przed siebie i wpadają w kurs kolizyjny – musi dojść do gigantycznej rozróby, po której, gdy już opadnie kurz, czekać będzie wszystkich swego rodzaju katharsis. Przynajmniej ich, bo czytelnika niekoniecznie.

Trzeci tom „Cody” to powtórka z rozrywki – ma dokładnie te same wielkie wady i małe zalety dwóch pierwszych. Z jednej strony jest to bardzo fajny „rozbiór” całej tradycji gatunku high fantasy, podkręcenie jego cech do ekstremum i pokazanie, co by było, gdyby przekroczyły masę krytyczną i po prostu eksplodowały. Matias Bergara rysuje dokładnie tak samo jak zawsze – bardzo „zamaszyście”, karykaturalnie, tak jakby na zlecenie Cartoon Network. Kolorystyka komiksu jest tak pstrokata i tęczowa, jakbyśmy przebywali na nieskończonym „Festiwalu kolorów” wystrzeliwanych ze sceny na publiczność. Być może niektórzy czytelnicy komiksu lubią tego rodzaju estetykę, idę o zakład jednak, że większość będzie po prostu zmęczona i zirytowana – to sprawdziłoby się w kilku wybranych sekwencjach, a nie przez cały czas.


Z drugiej strony trzeci tom jest jedną, nieustającą zadymą. Brak tu jakiejkolwiek innej akcji poza nieustającymi eksplozjami, walącymi się gmachami, pędzącymi przed siebie stworami i zbliżeniami na smutną twarz głównego bohatera. On sam mówi o sobie, że jest „narratorem, którego wyrzucono z własnej opowieści”. Tak, tu wszystko dzieje się poza nim, nie ma on wpływu na najmniejszy element fabuły – może tylko nadal przynudzać, tak jak robił to w poprzednich tomach (zwłaszcza drugim). A smęci wprost niemożebnie.

I to jest największy problem „Cody”, który jest niezauważalny w pierwszym tomie, daje o sobie znać w drugim i całkowicie przytłacza w trzecim. Simon Spurrier napisał komiks tak paradoksalny, jaki mało który ostatnimi czasy. Różowo-żółta-czerwona estetyczna czkawka, praktycznie zerowa treść i męczące, górnolotne wynurzenia (już nawet nie Huma prowadzącego skrupulatnie swój pamiętnik, lecz większości bohaterów), które mają na celu… w sumie nie wiadomo co. Problem z nimi jest taki, że w pewnym momencie zaczynamy je zwyczajnie w świecie pomijać, błagając w myślach, aby się skończyły. A to, co zostaje nie ułatwia zadania – można pochłaniać cukrową watę na wyścigi, ale dobrze się to nigdy nie kończy. Dawno się tak nie zmęczyłem podczas czytania komiksu – a przecież nie jest długi.


Finał „Cody” okazuje się naprawdę niemiłym zaskoczeniem. Pierwszy tom był naprawdę niezły, wizja świata fantasy, który ma wielkiego kaca, wszystkie te świetnie umotywowane działania Huma, ciekawy pomysł na Rubieże, Gromgród, naturę urkenów, wyjaśnienie przyczyn „Zdławienia”, świetnie poprowadzona akcja i przygoda. Tom drugi był już słabszy, ale mimo iż Hum (a tak naprawdę Spurrier) przynudzał i nic z tego nie wynikało, to było przynajmniej średnio. Teraz jest słabo i szczerze nie rozumiem, jaki zamysł przyświecał Spurrierowi, gdy wpadł na pomysł takiego właśnie zakończenia. Cała magia uleciała, dokładnie tak samo jak ze świata przedstawionego.



Tytuł: Coda. Tom 3
Scenariusz: Simon Spurrier
Rysunki: Matias Bergara
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Tytuł oryginału: Coda. Vol. 3
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: BOOM! Studios
Data wydania: październik 2020
Liczba stron: 112
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788366512313
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz