niedziela, 2 czerwca 2019

Hellblazer. Brian Azzarello. Tom 1

Constantine za oceanem

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.

Większość miłośników komiksu prawdopodobnie słyszała o Johnie Constantinie – facecie w szarym prochowcu, którego spowijają kłęby papierosowego dymu. „Hellblazer”, pierwsza, trzystuodcinkowa seria z tym bohaterem w roli głównej, ukazywała się od stycznia 1988 roku do kwietnia 2013 roku i przez całe to ćwierćwiecze była flagową pozycją imprintu DC Vertigo. Pod koniec pierwszej dekady obecnego wieku „Hellblazer” zawitał do Polski – mieliśmy wtedy okazję poznać jego przygody napisane przez Gartha Ennisa, autora znakomitego „Kaznodziei”. Teraz John Constantine powraca nad Wisłę – wydawnictwo Egmont rozpoczyna jeden z kilku zapowiadanych runów „starego” „Hellblazera” od Vertigo – na początek Brian Azzarello.

Kim jest John Constantine, którego kojarzymy już nie tylko z komiksu, ale i z adaptacji – filmowej oraz serialowej? To Anglik z Liverpoolu, urodzony w 1953 roku. Ten potomek starego rodu magów zadebiutował w komiksie w 1985 roku – w trzydziestym siódmym numerze „Sagi o potworze z bagien” autorstwa Alana Moore’a. Na co dzień zajmuje się egzorcyzmami, paranormalnymi śledztwami, naukami tajemnymi, walką z demonami różnej maści i stopniowym przywoływaniem tylko jednego potwora – raka płuc. Jest rasowym antybohaterem, cynicznym twardzielem, niebezpiecznym dla otoczenia i bardzo dwuznacznym moralnie, zapijaczonym łajdakiem. John, co jest ewenementem w długodystansowych seriach komiksowych, starzeje się w realnym czasie, upływającym wraz z kolejnymi odcinkami serii. Brian Azzarello zabiera nas do roku 2000 – Constantine ma czterdzieści siedem lat i ląduje w pace.


Azzarello pisał „Ciężki wyrok” w czasach, gdy dopiero startował ze swoim opus magnum – „100 naboi”. John trafia do więzienia o zaostrzonym rygorze – miejsca, które popkultura odwiedzała już niezliczoną ilość razy. Wizja Azzarello jest taka, jaką lubimy – stereotypowa. Mamy tu przemoc seksualną, fajki jako walutę, krwawe porachunki pod prysznicem, więzienne gangi jakby wyjęte prosto z serialu „Oz” (Bloodsi, Cripsi, Bractwo Aryjskie, włoska mafia, motocykliści, muzułmanie, Latynosi, itd.) i wielkiego bossa z prywatną, luksusową celą, przed którym wszyscy trzęsą portkami. John, z początku typowany na ofiarę i przyszłą „żonę” jednego z więźniów alfa, szybko wprowadza w życie swój tajemniczy plan. Uwaga – sam diabeł przybył do piekła!

W „Dobrych chęciach” przenosimy się na amerykańską prowincję – do miasteczka, o którym usłyszeliśmy już podczas wizyty w mamrze. Doglick to miejsce utkane z popkulturowych stereotypów i wyobrażeń o siedliskach rednecków, w których alkohol, przemoc i dubeltówka są zawsze na podorędziu a schody do każdej knajpy usiane są wybitymi zębami. To również miejsce pełne skrzętnie skrywanych tajemnic, mroku i wynaturzeń, powodujących konsternację nawet u tak zahartowanego kolesia jak John Constantine. Bohater spogląda w swoją przeszłość związaną z miasteczkiem – musi jednak uważać, bo przeszłość odwzajemnia spojrzenie.

Ostatnia część, „Piekło zamarznie”, poprzedzona pojedynczym epizodem zatytułowanym „W grobie”, opowiada o wizycie Johna w pewnej knajpie, odciętej od świata przez śnieżycę. Nie tylko jego pojawienie się wzbudza niepokój lokalnej społeczności, pragnącej przeczekać tam zawieruchę – przybywają też inni, groźni, nieproszeni goście. W tej zimowej opowieści, przypominającej trochę „Nienawistną ósemkę” Quentina Tarantino, Azzarello zmaga się z lokalnymi miejskimi legendami i ciemnymi stronami ludzkich osobowości, tak bardzo podatnymi na wybielanie za pomocą owych legend.


Twórca „100 naboi” jest pierwszym Amerykaninem, któremu powierzono tworzenie „Hellblazera”. Nic zatem dziwnego, że John Constantine został wysłany za ocean. Jak na prawdziwego Angola przystało, narzeka na beznadziejną amerykańską herbatę i tęskni za Londynem. Jednak nie tylko tego brakuje naszemu bohaterowi w porównaniu z okresem poprzedzającym run Azzarello. Wędrowny mag jest o wiele bardziej brutalny, niesympatyczny, ponury i dosłowny niż przedtem. Przebywając w różnego rodzaju amerykańskich wersjach Sodomy lub Gomory, zastanawia się: „Dlaczego ląduję zawsze w najgorszym ze złych miejsc?”. Z odpowiedzią spieszy jego dziewczyna, przemawiająca wprost ze wspomnień: „Nie rozumiesz? To przez ciebie stają się złe”. Taki jest Constantine w wydaniu Azzarello – skrajnie cyniczny, potrafiący znęcać się nad innymi i niezdolny do utrzymania swego wewnętrznego mroku w ryzach. Ma to swoje uzasadnienie w jeszcze jednej, charakterystycznej cesze tego runu – autor ograniczył do minimum wątki paranormalne. Tak jakby to właśnie Wielka Brytania stanowiła epicentrum wszelkiej magii, której siła oddziaływania słabła w miarę oddalania się od Londynu. Constantine mierzy się u Azzarello przede wszystkim z ludźmi i ich wewnętrznymi demonami, co urealnia nieco jego kreację.

W pierwszym tomie mamy trzech grafików. „Ciężki wyrok” narysowany został przez Richarda Corbena, znanego w Polsce chociażby z historii „Lichwiarz” zamieszczonej w czwartym tomie „Hellboya”. Bardzo charakterystyczny, groteskowy, karykaturalny i polaryzujący odbiorców styl tego amerykańskiego twórcy świetnie pasuje do więziennej opowieści. „W grobie” rysowany jest przez dobrze nam znanego Steve’a Dillona z „Kaznodziei”, natomiast wizytę w Doglick i zadymę wewnątrz zadymy zilustrował Argentyńczyk, Marcelo Frusin. I teraz rzecz ciekawa – jego styl przypomina bardzo prace innego Argentyńczyka, też współpracującego z Brianem Azzarello. Chodzi oczywiście o Eduarda Rissa, który w tym samym czasie po mistrzowsku tworzył przywoływane już wcześniej „100 naboi”. Czy to jakaś argentyńska szkoła komiksowa? Podświadomy wpływ scenarzysty? Celowa inspiracja Frusina? Może Azzarello szukał po prostu kogoś takiego jak Risso? W każdym razie, klimat „100 naboi” czuć mocno nie tylko w rysunkach, lecz i w sposobie narracji – zwłaszcza w „Dobrych chęciach”.


Przed nami jeszcze jeden „Hellblazer” Azzarello. Potem ma nastąpić ponowne przyjście Gartha Ennisa i pierwsze Warrena Ellisa (tak, to ten gość od „Transmetropolitan”). Mam nadzieję, że na tym się nie skończy i będziemy mogli też przeczytać inne runy – jak chociażby ten autorstwa Mike’a Careya oraz długi, pięćdziesięcioodcinkowy, kończący „Hellblazera” w Vertigo, napisany przez Petera Milligana. Czytajcie pierwszy tom, a może tak się stanie.




Tytuł: Hellblazer. Tom 1
Seria: Hellblazer
Tom: 1
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Richard Corben, Steve Dillon, Marcelo Frusin
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Hellblazer (#146 – #164)
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Vertigo
Data wydania: marzec 2019
Liczba stron: 408
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328141421

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz