piątek, 31 maja 2019

Shazam! Potworne Stowarzyszenie Zła

Złota Era jest dziś!

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„Shazam! Potworne Stowarzyszenie Zła” autorstwa Jeffa Smitha jest powrotem do korzeni jednego z najsłynniejszych amerykańskich superherosów Złotej Ery Komiksu. Mowa o Kapitanie Marvelu, bohaterze serii, która w latach czterdziestych ubiegłego wieku biła pod względem dochodów ze sprzedaży samego „Supermana”. I uwaga dla mniej orientujących się w zawiłościach amerykańskiej superbohaterszczyzny – nie chodzi wcale o tego (tą) Kapitan Marvel, która właśnie pędzi na pomoc Avengersom zdziesiątkowanym przez Thanosa.

Chodzi o gościa w obcisłym czerwonym kostiumie, który w rok po Supermanie pojawił się na rynku komiksowym w Stanach Zjednoczonych. Drugi numer „Whiz Comics” z lutego 1940 roku zaprezentował przygody młodego chłopca, Billy’ego Batsona, który spotkał na swej drodze pewnego czarodzieja. Czarodziej ów, czując zbliżającą się nieuchronnie emeryturę, postanowił zrobić z Billy’ego swego następcę i obdarzył go mocą sześciu mitycznych postaci. Billy po wypowiedzeniu słowa „Shazam!” (Salomon, Herkules, Atlas, Zeus, Achilles, Merkury) zamienia się w potężnego Kapitana Marvela i walczy ze złem na świecie. Jego największym wrogiem był złowieszczy i nieco podobny do Lexa Luthora superdrań – Doctor Sivana.


Nie było to jedyne podobieństwo jakie zauważyło wydawnictwo „National Comics” (przemianowane po kilku latach na „Detective Comics”), czyli właściciele praw do postaci Supermana. Doszło do długoletniego procesu, który ostatecznie usunął Kapitana Marvela z świata komiksów na długie lata. Po drodze powstała oczywiście jego słynna brytyjska mutacja, znana jako „Marvelman”, która wyewoluowała w jeszcze bardziej słynnego „Miraclemana” Alana Moore’a. Oryginalny Billy Batson a.k.a. Kapitan Marvel powrócił dopiero w latach siedemdziesiątych pod szyldem – co za perfidia! – tych, którzy go wcześniej pochowali, czyli Detective Comics. Ale nie mógł być już żadnym „Marvelem” bo groziło to znowu procesem – wydawnictwo Stana Lee miało już swojego Kapitana o tym imieniu (i to jego ostatnią inkarnacją jest właśnie ognista Brie Larson niszcząca wszystko na swej drodze). I tak powstał „Shazam!”, którego kreacja odeszła z czasem od swoich źródeł sprzed osiemdziesięciu lat. I już na pewno wszyscy wiecie, że to właśnie przygody tego wesołka możemy od kilku dni oglądać w kinach.

Jeff Smith już na początku dwudziestego pierwszego wieku postanowił opowiedzieć na nowo historię Billy’ego / Kapitana Marvela / Shazama. Zamknięta czteroczęściowa opowieść o walce naszego superbohatera z Potwornym Stowarzyszeniem Zła oraz Ministrem Obrony Narodowej USA – Doktorem Sivaną (a jakże) ukazała się w 2007 roku. Teraz, zgrywając się w czasie z kinową adaptacją, pojawia się na polskim rynku. Jeff Smith wraca do korzeni Kapitana, do czasów Złotej Ery, kiedy to komiks superbohaterski adresowany był przede wszystkim do młodego czytelnika – głównie chłopców. Można się zżymać i przytaczać przykłady złożonych, dorosłych i wymagających fabuł – oczywiście pełno ich od lat, ale superbohaterowie, którzy masowo zrodziła Złota Era Komiksu rozmawiali przede wszystkim z młodym czytelnikiem. I dokładnie taki jest „Shazam! Potworne Stowarzyszenie Zła”.


Gdy już przeczytacie komiks, przejrzyjcie „pamiętnik” Jeffa Smitha zamieszczony na samym końcu. Zobaczcie w jak wierny sposób odwzorował genezę Kapitana Marvela – niektóre jego kadry porównane są tam z oryginalnymi, tymi z lat czterdziestych. Cała historia przemiany Billy’ego w nadczłowieka (choć nie do końca o „przemianie” można mówić w przypadku wersji Smitha) jest miejscami wręcz przepisana, co jednak nie może w żadnym wypadku prowadzić nas do wniosku, że mamy do czynienia z plagiatem. To celowe działanie – podkreślenie prawdziwej, klasycznej natury tego bohatera.

Billy Batson jest tu bezdomnym, biednym chłopcem mieszkającym w opuszczonym budynku położonym w środku miasta. Na co dzień walczy o zdobycie jedzenia, ucieka przed paskudnymi oprychami i przyjaźni się z pewnym starszym panem, również bezdomnym. Gdy pewnej nocy podąża za tajemniczym mężczyzną na opustoszałą stację metra, trafia do jaskini pewnego czarodzieja – no i wiadomo, co się dzieje dalej. Niestety, Billy nieświadomie otwiera przejście do innego wszechświata, przez które przedostaje się na Ziemię czereda ludzi-aligatorów przygotowujących grunt na przyjście ich szefa – niejakiego Master Minda, pragnącego zniszczyć naszą planetę. Billy i Kapitan Marvel znajdują sojuszników: gadającego, zaczarowanego tygrysa i małą dziewczynkę, która przejmuje trochę mocy Kapitana i pseudonim „Mary Marvel”. Na domiar złego trzeba będzie powstrzymać także nową wersję Doktora Sivany, który w wydaniu Smitha jest po prostu amerykańskim politykiem, żywo zainteresowanym technologią sprowadzoną na Ziemię przez Potworne Stowarzyszenie Zła.

Jeff Smith, planując remake „Kapitana Marvela”, postanowił pójść w przeciwnym kierunku niż ci wszyscy komiksiarze, którzy dwadzieścia lat przed nim też przywracali do życia dobrze znanych superbohaterów. Na przykład taki Alan Moore czy Frank Miller przyciemniali kolorowych herosów mrocznymi, poważnymi i bardzo dorosłymi barwami. Jeff Smith przeciwnie – napisał dokładnie taką historię, jakie dominowały na rynku w latach czterdziestych. To magiczna baśń z prostą, momentami infantylną fabułą, bajkowymi rysunkami z książeczek dla przedszkolaków, małą ilością tekstu, dużymi literkami. Jej lektura zajmuje maksymalnie godzinę. To wielki hołd dla Złotej Ery Komiksu – ona jest tu dziś!


Nie trzeba znać oryginalnej historii, aby czytać „Shazama!” Smitha. W ogóle. Jednak starzy wyjadacze i znawcy uniwersum Detective Comics wyciągną z lektury o wiele więcej, niż ci, którzy Kapitana Marvela nigdy wcześniej nie poznali. Zauważą na przykład, że Jeff Smith nie tylko wraca do złotych czasów, ale i wyjątkowo mocno akcentuje ich cechy. Billy i Mary Marvel mają tu po osiem, może dziewięć lat, podczas gdy w oryginale byli oni nastolatkami – tym wyraźniej widać do kogo adresowany jest komiks. W przeciwieństwie do oryginału, Billy Batson i Kapitan Marvel są tu osobnymi istotami. Wedle tłumaczeń Smitha, umięśniony heros jest tu kimś w rodzaju dżinna, który, niczym z ten lampy Alladyna, zostaje wywołany z ciała chłopca poprzez zaklęcie „Shazam!”. Jak zauważa Alex Ross w przedmowie do komiksu, Jeff Smith zwraca w ten sposób uwagę na kolejną cechę komiksowych nadludzi Złotej Ery, czyli dualizm – zwykły człowiek (czytelnik) i superbohater (marzenie czytelnika).

Siadając do lektury najnowszego „Shazama!” warto podjąć próbę wywołania swojego własnego dżinna – wewnętrznego dziecka, które tkwi w każdym z nas. Moim zdaniem jest to warunek konieczny.


Tytuł: Shazam! Potworne Stowarzyszenie Zła
Scenariusz: Jeff Smith
Rysunki: Jeff Smith
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Shazam!: The Monster Society of Evil
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: marzec 2019
Liczba stron: 240
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328141445

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz