Liczą się wojny, nie lata
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Drugi tom „Fury. MAX” jest chyba najlepszym komiksem z szefem S.H.I.E.L.D., jaki możemy obecnie przeczytać na polskim rynku. I ciekawostka – Fury nie należy tu do wspomnianej organizacji, jest za to agentem CIA i specem od brudnej roboty. Kolejny komiks Gartha Ennisa (i Gorana Parlova) umieścić powinniśmy poza kontinuum uniwersum Marvela, albo przynajmniej bardzo ostrożnie go tam wpasowywać.
Inicjatywa MAX, którą w Polsce najlepiej znamy z „Punishera” (notabene Gartha Ennisa), zakłada skrajny realizm, odcięcie od superbohaterszczyzny i realny upływ czasu. To dlatego Nick Fury, podobnie jak Frank Castle, jest już starszym facetem po sześćdziesiątce, podsumowującym swoje życie. Robi to w podłym hotelu z flaszką whisky w jednej ręce i dyktafonem w drugiej. Historia zatytułowana w oryginale „Nick Fury. My War Gone By” to cztery epizody z życia agenta – życia wypełnionego wojnami, stratami i nieustanną walką.
W roku 1954 Nick Fury przebywa w Indochinach podczas walk Francuzów o utrzymanie wpływów w regionie. To tutaj poznaje lekko naiwnego idealistę, snajpera wyborowego George’a Heatherleya, swego późniejszego przyjaciela; kongresmena McCuskeya, uosobienie amerykańskiej polityki drugiej połowy dwudziestego wieku oraz sekretarkę kongresmena, Shirley DeFabio, swą późniejszą kochankę. Wspomniane postacie odgrywają ważne role również w kolejnych opowieściach tego tomu – zmieniają się i starzeją razem z Furym. Lądujemy na Kubie roku 1961, składamy nierealne obietnice przeciwnikom Castro, a potem decydujemy się na straceńczą misję. W 1970 roku trafiamy do Wietnamu razem z… Frankiem Castle, który nie był jeszcze Punisherem, ale zgodnie z wcześniejszym „Born” Gartha Ennisa („Punisher. MAX” tom siódmy) zaczął się nim już powoli stawać. A na koniec jedziemy do Nikaragui roku 1984 – Contras, sandiniści, tajne operacje w dżungli i niejaki Barrakuda, najemnik, wróg Pogromcy z czasów „Punisher MAX”, jeden z najgorszych, z jakimi musiał się mierzyć. Teraz czoło musi mu stawić Nick Fury.
Nasz bohater żyje od wojny do wojny. Pamiętamy przecież, jak w pierwszym tomie „Fury MAX” wznosił toast za to, aby nigdy nie skończyły się konflikty zbrojne, w których mógłby wziąć udział. Marvel zadbał o to, aby Nick żył takim życiem, jakiego podświadomie pragnie. Fury w interpretacji Gartha Ennisa jest jak cała Ameryka, zawsze musi gdzieś zaprowadzać pokój i zabijać. Punisher miał przynajmniej powód, choć sam Garth Ennis w czasach „MAX” podważał dotychczas obowiązującą wersję genezy tej postaci. Nick Fury nie musi mieć żadnego powodu, aby pławić się w okrucieństwach wojny, on jej potrzebuje do życia. Widzi oczywiście jej bezsens i fałszywe uzasadnienia, ale i tak idzie w bój, uzależniony całkowicie.
Nick oczywiście starzeje się razem z upływającymi latami, ale jest ciągle pełen werwy, bo „liczą się wojny, nie lata”, jak mówi o nim Barrakuda. Miał to być poważny komiks, daleki od absurdu i specyficznej „ennisowej” groteski, z której ten jest dobrze znany. Goran Parlov nie ma bardzo realistycznej kreski, jeśli chodzi o postacie, ale wszystkie pojazdy, samoloty, karabiny i scenografie odtworzył bezbłędnie (a jeśli były błędy, to przerysowywał całe strony pod czujnym okiem scenarzysty, specjalisty od historii wojskowości). Ennis fascynował się również historią konfliktów zbrojnych dwudziestego wieku, czemu chyba akurat w tym komiksie dał najdobitniejszy wyraz.
Konflikty, w jakie wikłały się Stany Zjednoczone, były podyktowane warunkami zimnej wojny. W historii osadzonej we Francuskich Indochinach Fury mówi, że skończyły się właśnie wszelkie imperia kolonialne, „jesteśmy tylko my i Czerwoni”. Jednak zimna wojna wydaje się być u Ennisa tylko wymówką, aby załatwiać interesy wysoko postawionych polityków i usprawiedliwiać wątpliwe moralnie decyzje, po których zostają masy trupów, a zagrożenie ze strony wielkiego, radzieckiego mocarstwa wcale nie maleje. Dla Fury’ego jest sensem życia, wszystkim, co zna. Wojna daje mu możliwość opowiedzenia się jednoznacznie po jednej ze stron, koloruje mu świat na czarno i biało bez żadnych cieni i szarości. Jemu jest tak łatwiej żyć, ale niestety na starość trzeba się wyspowiadać i przyjąć pokutę. O tym właśnie jest ten komiks. Znakomity, w mojej ocenie aspirujący do miana komiksu roku 2025.
Nick Fury znów pojawi się w komiksach Egmontu i to już pod koniec września. W ramach „Marvel Limited” ukaże się imponujący rozmiarami „Nick Fury. Agent S.H.I.E.L.D.” Jima Steranko. Czyli klasyk nad klasykami, głównie dla koneserów Marvela. Fajnie będzie porównać pierwsze przygody naszego bohatera z tymi, które możemy w pewnym sensie traktować jako rozliczające jego historię.
Tytuł: Fury MAX. Tom 2
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Goran Parlov
Tłumaczenie: Mateusz Lis
Tytuł oryginału: Fury MAX #1-13
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: czerwiec 2025
Liczba stron: 300
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328175310
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz