Aż coś pójdzie nie tak
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Pierwszy tom „Zbłąkanych kul” Davida Laphama jest jednym z trzech komiksów Muchy wydanych w bardzo krótkim czasie – każdy z nich będzie kandydował do tytułu komiksu roku 2024. Dwa są do siebie trochę podobne („Marvels”, „Przewodnik po Astro City”), a omawiany dziś trzeci – zupełnie inny.
„Stray Bullets” to ewenement. Seria wystartowała w roku 1995 jako twór całkowicie niezależny. David Lapham sam założył wydawnictwo komiksowe („El Capitan Books”) tylko po to, aby „Zbłąkane kule” ujrzały światło dzienne dokładnie w takiej formie, jaka byłaby do przyjęcia przez niego samego. Raczej się nie zdarza, aby komiks niezależny wychodził przez tak długi czas – główna seria, licząca czterdzieści jeden odcinków, dobiegła końca w 2014, ale dorobiła się też spin-offów. My na razie dostaliśmy czternaście pierwszych odcinków „Stray Bullets”, czyli jesteśmy na samym początku historii. I to nie jednej, lecz bardzo wielu.
I to jest właśnie najważniejsza cecha „Zbłąkanych kul”, coś, co wyróżnia tę serię na tle innych. Poszczególne odcinki przenoszą nas (raczej chronologicznie) w najróżniejsze miejsca i pokazują dzieje najróżniejszych osób – seria nie ma określonych głównych bohaterów, choć można wyróżnić kilka najczęściej pojawiających się postaci. Pierwszy odcinek, z akcją osadzoną w roku 1997, opowiada historię dwójki niezdarnych kolesi pozostających na usługach tajemniczego, nigdy niepojawiającego się osobiście w komiksie, bossa przestępczego półświatka Baltimore o imieniu (może ksywie) Harry. Odcinek drugi cofa nas o dwie dekady, do roku 1977 a każdy następny przesuwa się po linii czasu o kilka miesięcy – akcja ostatniego odcinka pierwszego tomu toczy się już pod koniec 1983 roku. Cała seria liczy sobie odcinków czterdzieści jeden i najprawdopodobniej zawiedzie nas ostatecznie do roku 1997, zamykając wszystkie wydarzenia w pewną klamrę i wyjaśniając, co tak naprawdę dzieje się w odcinku pierwszym.
Bohaterami poszczególnych epizodów są zwykli ludzie, próbujący przetrwać w niezbyt przyjaznym świecie i utrzymać się jakoś na powierzchni. Dookoła piętrzą się przeciwności losu, z którymi rzadko kiedy mogą sobie poradzić – właściwie nie radzą sobie nigdy i zdają się być raczej marionetkami w rękach spersonifikowanego fatum, niż ludźmi mającymi jakikolwiek realny wpływ na otaczające ich realia. David Lapham określił swego czasu swój komiks „zbiorem lekko powiązanych ze sobą krótkich historii z niewinnymi bohaterami wystawionymi na działanie brutalnych i nieuniknionych zdarzeń”. Czyli takich właśnie tytułowych „zbłąkanych kul” – trafić mogą one każdego, choć nie wszyscy są tak samo narażeni. Postacie zaludniający świat komiksu Laphama narażeni są szczególnie – są to łobuzy, przegrańcy, słabeusze, cwaniaki, marzyciele i kłamcy. Kierują nimi dość skrajne uczucia – chciwość, pożądanie, miłość, gniew, strach, oportunizm, lenistwo i zazdrość. Bardzo dobrze charakteryzuje ich jedno zdanie z komiksu: „Dla większości ludzi życie jest tylko odliczaniem czasu. Czekaniem aż coś pójdzie nie tak. Aż wydarzy się coś złego”. I zawsze się wydarza. Wszystko to tworzy niesamowitą, skomplikowaną siatkę zależności.
Do tej niezbyt optymistycznej wizji świata przyczynia się jeszcze jedno założenie. Obracamy się w towarzystwie w mniejszym lub większym stopniu powiązanym ze światkiem przestępczym Baltimore wczesnych lat osiemdziesiątych. Patchworkowa fabuła, specyficzna narracja, brak nadrzędnego wątku fabularnego i estetyka noir przywołują oczywiście inne tego rodzaju komiksy, jak chociażby „100 naboi” czy „Sin City”. Różnica jest jednak podstawowa – najważniejszym założeniem „Zbłąkanych kul” jest absolutny realizm świata przedstawionego. Frank Miller idzie w „Sin City” w groteskę bardzo jawnie, Brian Azzarello w „100 nabojach” również, choć nie tak ostro. U Laphama jest tak, jak mogłoby być naprawdę – specyficzne odcinki z Amy Racecar tylko podkreślają tę cechę.
Wykonanie jest pierwszorzędnie. Brak liniowej narracji i konieczność łączenia pozornie oderwanych od siebie wątków wręcz przykuwa do lektury. Nie mamy poczucia celu ani nawet wrażenia, że takie poczucie powinno istnieć. Meandrujemy wraz z Rose, Joeyem, Orsonem, Beth, Niną, Ginny czy Nickiem po krętych ścieżkach ich losów, przecinamy co chwila ścieżki innych – przeskakujemy między nimi jak w filmach Iñárritu albo prowadzimy długie, nadmiarowe dialogi jak u Tarantino. Akcja stoi w miejscu i nikomu to nie przeszkadza – „Zbłąkane kule” to komiks wprost stworzony do powolnej, uważnej lektury, do której będziemy wracać w przyszłości niejeden raz.
Lapham pisze, ale też komponuje kadry, kładzie tusz i czernie. Nie koloruje, bo „Stray Bullets” to dzieło czarno-białe – to jest jedna z najlepszych cech sfery graficznej tego komiksu. Ale nie jedyna – Lapham wpadł na pomysł, aby sztywno trzymać się ośmiokadrowego układu stron. Jakże rytmicznie i kinowo prowadzi swą narrację – tak jakbyśmy przemieszczali się po taśmie filmowej. Momentami to wszystko przypomina jakiś filmowy storyboard czekający na reżysera.
Czasem zaczynamy wątpić, czy w tak skonstruowanym świecie istnieje moralność. A jeśli tak, to dlaczego nie możemy jej tu znaleźć. I mimo wszystko czytamy „Zbłąkane kule” jak zahipnotyzowani. Zdecydowanie polecam, to naprawdę będzie czołówka wszelkich tegorocznych plebiscytów wydawniczych.
Tytuł: Zbłąkane kule. Tom 1. Naiwność nihilizmu
Scenariusz: David Lapham
Rysunki: David Lapham
Tłumaczenie: Robert Lipski
Tytuł oryginału: Stray Bullets #1-14
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: El Capitan Books
Data wydania: maj 2024
Liczba stron: 456
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 9788367571357
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz