niedziela, 14 lipca 2024

Przygody Tintina. Tom 4

Beczka śmiechu


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„Tajemnica Jednorożca” i kontynuujący jej fabułę „Skarb Szkarłatnego Rackhama” należą do najlepszych i najpopularniejszych odcinków „Przygód Tintina”. To był prawdziwy „złoty wiek” tego cyklu, mimo bardzo trudnych czasów końca Drugiej Wojny Światowej. Czwarty zbiorczy tom od Egmontu rozpoczyna się wyprawą w poszukiwaniu pirackiego łupu – właśnie po wspomniany tytułowy „Skarb…”

Czasy były mroczne – w roku 1943 Belgia pozostawała pod niemiecką okupacją. Hergè pracował dla „Le Soir”, gazety będącej pod całkowitą kontrolą nazistów – to w niej właśnie wydano w odcinkach „Tajemnicę Jednorożca”, kończącą omawiany ostatnio tom trzeci „Przygód Tintina”. „Skarb Szkarłatnego Rackhama” otwierający tom czwarty, jest jej bezpośrednią kontynuacją. Kapitan Baryłka, Miluś i Tintin wyruszają na pokładzie „Syriusza” na poszukiwania wraku „Jednorożca” i ukrytego w nim wielkiego skarbu. Dołącza do nich zupełnie nowa postać, niedosłyszący, całkowicie oderwany od rzeczywistości naukowiec Tryfon Lakmus, który pozostanie w „rodzinie Tintina” już na stałe. Nie brakuje oczywiście także Tajniaka i Jawniaka, którzy, jako urodzeni bohaterowie drugoplanowi i dostarczyciele skrajnie komediowego kontentu, bawią do łez. Podróż w nieznane, tajemnicza wyspa, eksploracja głębin i totalnie rozrywkowa, przygodowa i przezabawna fabuła.


„Skarb Szkarłatnego Rackhama”, wydany albumowo dopiero w 1945 roku, pochodzi już z okresu bardzo dojrzałej i świadomej twórczości Hergè’a. Mamy do czynienia z ustanowieniem podstaw tak zwanego „wszechświatu Tintina”, umocnieniem postaci Baryłki na pozycji drugiego bohatera komiksu, przy jednoczesnym zepchnięciu Milusia wręcz poza podium, na które wdrapał się absolutnie rozbrajający Tryfon Lakmus. Od tej pory są to przygody ekipy Tintina z podążającymi za nią Tajniakiem i Jawniakiem. Hergè z powodu takiej, a nie innej sytuacji politycznej zrezygnował z wszelkich nawiązań do bieżącej sytuacji – musiał, jeśli chciał pozostać przy życiu i zdrowiu. Zatem dyptyk złożony z „Tajemnicy…” i „Skarbu…” został zaprojektowany jako totalny eskapizm podkreślający apolityczność autora i serwujący niczym niezmąconą fantastyczną przygodę bez drugiego dna. Podkreśla to zresztą sam pomysł na fabułę – podróże przez białe plamy na mapie, jakaś wyspa na końcu świata, o której nikt nie słyszał, w dodatku z ukrytym skarbem. Czuć inspirację Stephensonem („Wyspa skarbów”), Defoe („Robinson Crusoe”) czy Verne’em („Tajemnicza wyspa”) – czytelnicy wraz z bohaterami przekraczają swego rodzaju granicę między twardą, smutną rzeczywistością a światem mitycznym, aczasowym, romantycznym i dość naiwnym. Dodatkowo nie ma tu żadnej zagadki kryminalnej do rozwiązania, co było zazwyczaj motorem napędowym fabuł „Przygód Tintina”. Są za to interakcje między postaciami, przygody i – co ważne – nieustanny humor słowny i sytuacyjny.


Drugi i trzeci odcinek omawianego dziś albumu stanowią kolejną dylogię. Pierwsza jej część, „Siedem kryształowych kul”, również wychodziła w odcinkach w „Le Soir” – do momentu wyzwolenia Belgii przez aliantów. Gazetę, wyraźnie sprzyjającą okupantom, zamknięto i musiało minąć trochę czasu, zanim Hergè zaczął tworzyć dalej – oskarżono go o sprzyjanie nazistom i kolaborację. Uniewinniono go dopiero po wstawiennictwu byłych członków ruchu oporu, którzy planowali wypuszczenie na rynek nowego tygodnika dla dzieci i młodzieży – ot, przypadek. Przygody Tintina stały się najważniejszym elementem nowego czasopisma – do tego stopnia, że magazyn ten wziął tytuł od komiksu. Tak właśnie powstał słynny „Tintin. Magazyn dla dzieci od lat 7 do 77”, w którym po raz pierwszy w historii można było przeczytać komiks Hergè’a w kolorze.

„Siedem kryształowych kul” opowiada o tym, jak Tintin i Baryłka próbują rozwikłać zagadkę tajemniczych przypadków śpiączki, jakie przydarzają się po kolei członkom pewnej ekspedycji naukowej, która dopiero co powróciła z Peru. Na domiar złego ktoś porywa Tryfona Lakmusa i wszystko wskazuje na to, że te sprawy są ze sobą mocno powiązane. Następujący potem album „Świątynia słońca”, wydawany w odcinkach w czasach początków magazynu „Tintin” jako jedna całość z „Siedmioma kryształowymi kulami”, opowiada o wyprawie ratunkowej – Tintin, Baryłka i Miluś przybywają do Ameryki Południowej. Czegóż oni tam nie przeżyją – przemierzą mroźne Andy, dziką puszczę, podziemne kompleksy i ukryte przed cywilizacją krainy. Tajniak i Jawniak, mistrzowie slapsticku i największe ofermy w dziejach komiksu, też tam są!


Pierwsza część miała przedstawić tajemnicę, zarysować niemal hitchcockowski suspens i zaniepokoić czytelnika. Druga miała znaleźć odpowiedzi i znów wciągnąć odbiorcę w wir szalonej przygody. I tak dokładnie jest. „Siedem kryształowych kul” nawiązuje mocno do „Cygar faraona” (patrz: drugi tom „Przygód Tintina”) i jest według większości „tintinologów” „najbardziej przerażającą opowieścią o Tintinie”. Ja bym aż tak nie przesadzał – jest to faktycznie historia w stylu „Sherlocka Holmesa” i podszyta trochę grozą, taką bardzo klasyczną – koszmarne sny, czarna magia, klątwy, pseudonauka (jest piorun kulisty!) i zaginione cywilizacje – ale nadal jest to w głównej mierze rozrywka i zabawa. Te dwa odcinki są również w pewnym stopniu zapisem stanu wewnętrznego autora – zmagał się z załamaniem nerwowym i depresją, lekceważył terminy i obowiązki zawodowe oraz wchodził w konflikty ze współpracownikami i z samym szefostwem „Tintina”. Był jednak nie do ruszenia, był zbyt cenny.


Hergè postanowił wysłać Tintina na Księżyc, ale potrzebował czasu, żeby to wszystko przygotować. W tak zwanym międzyczasie postanowiono opublikować w „Tintinie” odcinki zapomnianej już historii z 1939 roku pod tytułem „Tintin w krainie czarnego złota”. Jeszcze przed wojną ukazywała się w magazynie, od którego wszystko się zaczęło – „Le Petit Vingtième”. Naziści najechali Belgię, magazyn zamknięto i tyle. I oto kolejna po „Siedmiu kryształowych kulach” przerwana wcześniej opowieść doczekała się swojej kontynuacji w „Tintinie”. Ta jednak została gruntownie przerobiona, poprawiona, pokolorowana i opublikowana od nowa – trzeba było przecież uwzględnić wszystkie wydarzenia i postacie z albumów opublikowanych pomiędzy erą „Le Petit Vingtième” a epoką „Tintina” – na przykład kapitana Baryłkę (w pomysłowy sposób, trzeba przyznać). Ba, ten odcinek doczekał się w 1971 roku trzeciej wersji na życzenie brytyjskiego wydawcy – trzeba było przenieść akcję komiksu z Palestyny pozostającej we władzy Brytyjczyków do w jakiegoś fikcyjnego bliskowschodniego państwa.

„Tintin w krainie czarnego złota” – co nie dziwi – przesiąknięty jest, podobnie jak „Spadająca gwiazda”, klimatem nadciągającej wojny. Nikt nie wymienia nazw skonfliktowanych krajów, ale dobrze wiemy, o co chodzi. Tintin leci na Bliski Wschód, aby wyjaśnić zagadkę paliwa wybuchającego ni z tego, ni z owego w bakach samochodów. Wplątuje się przy okazji w wojnę między dwoma potentatami naftowymi, podpuszczonymi przez agentów pewnego europejskiego kraju mającego interes w tym, aby ów konflikt trwał. Mamy zatem sytuację podobną trochę do tej z „Pękniętego ucha”, w którym dwa południowoamerykańskie kraje skłócone zostały przez korporację z USA. No i powraca pewien złoczyńca z „Czarnej wyspy” z oczywistą narodowością.


Trochę słabsza jest to historia niż trzy pierwsze – daje się odczuć niestety swego rodzaju patchworkową fabułę i „szwy” łączące elementy z różnych okresów. Ale wszystkie cztery odcinki czwartego tomu i tak są świetne. Górują nad wszystkimi poprzednimi jedną niezaprzeczalną zaletą – rewelacyjnym i wciąż się rozwijającym poczuciem humoru. Nie są to proste slapstickowe gagi, jakie dominowały we wcześniejszym okresie – pojawiają się złożone, niejednoznaczne żarty, powtórzenia oraz gry słowne i sytuacyjne niemal jak u Goscinnego już kilkanaście lat później. I jest tego naprawdę bardzo dużo – pełno gagów napędzających fabułę. Sami bohaterowie są niewyczerpanym źródłem komizmu. Tryfon Lakmus uosabia wszystkich dotychczasowych naukowców Hergè’a – niedosłyszy, ubiera się niedbale, żyje w swoim świecie, nie nadąża za rzeczywistością, jest zapominalski, roztargniony i nieporadny. I kompletnie nie umie czytać między wierszami, czym doprowadza do szału kapitana Baryłkę. Ten z kolei pije już o wiele mniej, ale chyba odbija się to na jego zdrowiu nerwowym – Baryłka pomstuje niemal na każdej stronie na potęgę: „Obrazoburcy! Ektoplazmy! Stonka! Gofrownice! (?!)”. Miluś za to mówi już coraz mniej i tak właściwie jest już tylko zwykłym psem, oddając pola Baryłce. No i nie zapominajmy o dwóch niekwestionowanych głównych bohaterów wątków dygresyjnych – Tajniaku i Jawniaku. Rzeczywistość komiksu wręcz sprzysięgła się, aby zrobić z nich kompletnych idiotów i pechowców. I to w przezabawny sposób.

Przed nami jeszcze dwa zbiorcze tomy „Przygód Tintina”. Jeszcze w tym roku polecimy na Księżyc!



Tytuł: Przygody Tintina. Tom 4
Scenariusz: Hergè
Rysunki: Hergè
Tłumaczenie: Marek Puszczewicz
Tytuł oryginału: Les Aventures de Tintin: Tome 12-15
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Casterman
Data wydania: maj 2024
Liczba stron: 260
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328170247

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz