czwartek, 2 maja 2024

Binio Bill

Na nostalgii


A dziś krótko, kronikarsko. Przeczytałem ostatnio coś lekko już zapomnianego, chyba po trzydziestu iluś latach przerwy. Tak właśnie – to były lata osiemdziesiąte i ten wspaniały „Świat Młodych”. Nieważne jaki komiks był na ostatniej stronie (choć wiadomo, że to Tytus, Kleks i Kajko z Kokoszem przykuwali największą uwagę) – ważne, że był. Na przykład nieustraszony Binio Bill.

Nie pamiętam dokładnie, które odcinki przygód polskiego kowboja (Zbigniewa Bileckiego, znanego jako Binio Bill!) czytałem w „Świecie Młodych”. Wydany ostatnio przez Kulturę Gniewu integral zbierający WSZYSTKIE części „Binio Billa” przypomniał mi, że na prawdopodobnie był to „Śladami Kida Walkera” i „Binio Bill kręci western i… w kosmos!” – bo skojarzyłem niektóre sceny i kadry. No nie da się ukryć, że ten akurat komiks nie zestarzał się najlepiej, że trafi głównie do takich ramoli jak ja, którzy widzą jego wady, ale i tak mają to gdzieś, bo przypominają im się czasy dzieciństwa z komiksami dostępnymi w przeważającej większości na ostatniej stronie słynnej harcerskiej gazety. Niestety tu musi grać nostalgia, bo bez niej jest raczej mizernie.


Żeby jednak w tym przypadku być naprawdę uczciwym, należy rozgraniczyć sferę graficzną od scenariuszowej. Jerzy Wróblewski, legenda polskiego komiksu, był przede wszystkim grafikiem i to takim „realistycznym” – „Kapitan Żbik”, „Tajemnica złotej maczety”, żeby daleko i dużo nie szukać. Binio Bill był postacią zrodzoną z jego dziecięcych i młodzieżowych popkulturowych pasji – uwielbienia dla scenografii i stylistyki Dzikiego Zachodu, a zwłaszcza w jego klasycznej wersji sygnowanej postacią Johna Wayne’a i filmem „Rio Bravo”, czyli zanim przyszedł Sergio Leone z talerzem spaghetti i powiedział głośno, że kowboje nie byli takimi kryształowymi postaciami. Komiks Wróblewskiego już z założenia miał być humorystyczny, całkowicie slapstickowy, przeznaczony dla dziesięcio-piętnastolatków i rysowany zupełnie inną kreską, niż na przykład „Podziemny front”. Zatem Binio Bill przypomina oczywiście Lucky Luke’a, choć ma własną, i to wcale nie polską, duszę. Rysunki Jerzego Wróblewskiego są na początku po prostu dobre („Rio Klawo”, „…na szlaku bezprawia”), aby po dwóch trzech latach stać się znakomitymi („…100 karabinów”, „…trojaczki Bennetta”), eksperymentować z formą („… kręci western i… w kosmos!”), a na koniec charakteryzować się już wyraźnym zmęczeniem materiału i pośpiechem („…skarb Pajutów”, „…szalony Heronimo”).


Wróblewski długo szukał miejsca dla „Binio Billa”. W posłowiu do omawianego dziś integrala możemy przeczytać na jak kuriozalne (z dzisiejszego punktu widzenia) trafiał przeszkody. Dopiero „Świat Młodych”, gazeta o nakładzie dziś niewyobrażalnym, przyjęła go z całym dobrodziejstwem. Wszystkie historie z Binio Billem, poza jedną, tą środkową, najdłuższą i najbardziej polaryzującą odbiorców, trzymają się ustalonego schematu. Kryształowy, pijący tylko lemoniadę Binio Bill na kilkunastu lub dwudziestu kilku stronach, rozprawia się z łotrami-idiotami, którzy sami robią wszystko, aby nasz bohater ich upokorzył i zamknął w celi. Binio to bohater „Mary Sue”, nieskazitelny, niepokonany, idealny, papierowy na maksa. Pełno tu wspomnianego już slapsticku, prostych, przewidywalnych scenariuszy, mało wyszukanego humoru i niewiarygodnych zbiegów okoliczności. Nie ma skomplikowanych, dwuznacznych żartów w stylu Goscinnego – scenariuszowo jest to wszystko dość toporne i szablonowe. Trochę inny jest „Binio Bill kręci western i… w kosmos!” bo łamie schemat, wprowadza klimat Hollywood lat dwudziestych i głupiutką fantastykę naukową lat pięćdziesiątych – ale nie jest wcale lepszym komiksem od reszty. Wróblewski był rysownikiem w pierwszej kolejności, tekściarzem zaraz potem – to widać. Kiedyś to nie przeszkadzało, bo czytały go małolaty. Współczesne dzieci też są małolatami, ale moim zdaniem nie poczują mięty, nie zakumplują się z Biniem, bo to jednak ramotka z poprzedniej epoki, a dzieci ówczesne, teraz już 40+, przejrzą, uśmiechną się, wspomną jak to kiedyś było i tyle. Szału nie będzie.


Ale nie ma co marudzić. „Binio Bill” nie miał nigdy aspiracji do dzieła przełomowego i nie miał zmieniać status quo komiksowego gatunku. Teraz ro jest po prostu echo PRLu, choć inne niż te wszystkie „Żbiki”, „Klossy”, czy „Piloci śmigłowca”. Przeczytałem, przypomniałem sobie to i owo, odłożyłem na półkę i może kiedyś wrócę. Tak, kiedyś.






Tytuł: Binio Bill
Scenariusz: Jerzy Wróblewski
Rysunki: Jerzy Wróblewski
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Data wydania: sierpień 2022
Liczba stron: 288
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 210 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788367360067

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz