niedziela, 28 kwietnia 2024

Zjawiskowa She-Hulk. Tom 2

Z rodzynkami, czy bez?


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

She-Hulk powraca i to zaskakująco szybko. Najwidoczniej przygody obłędnie zielonej, porażająco seksownej i niebywale dowcipnej bohaterki przypadły polskim czytelnikom do gustu. Kuzynka Bruce’a Bannera rozwaliła czwartą ścianę w drobny mak. Teraz siedzi na jej gruzach, gada do nas i do swego stwórcy – Johna Byrne’a.

To właśnie on w maju 1989 roku dał jej drugie życie. Jennifer Walters nie wraca już do swej ludzkiej postaci i funkcjonuje tylko jako She-Hulk. Ze wszystkich sił próbuje połączyć pracę w biurze prokuratora okręgowego Nowego Jorku z ciągłymi superbohaterskimi akcjami, w których musi (najczęściej wbrew własnej woli) brać udział. John Byrne stawia na jej drodze jakichś kompletnych matołów wyciągniętych gdzieś z lamusa Marvela, gra jej na nerwach i co jakiś czas zmusza do zdejmowana takiej czy innej części garderoby. Nadaje jej jednocześnie kilka nowych cech – Jennifer Walters jest w swej zielonej postaci bardzo inteligentna, żartobliwa, sarkastyczna, przebojowa i oczywiście nadludzko silna. I, co ważne i co już dobrze wiecie, zdaje sobie sprawę z tego, że jest postacią z komiksu, wymyślił ją John Byrne a dziwne istoty zwane „czytelnikami” śledzą jej każdy ruch. Ok, nie każdy – tylko te, które Byrne zdecyduje im pokazać.


She-Hulk łamała czwartą ścianę jeszcze zanim Deadpool postanowił, że to będzie modne. Szefostwo Marvela chyba się tego wystraszyło, bo po ośmiu odcinkach podziękowało Byrne’owi. Ale ten wrócił po niecałych dwóch latach i nie tylko nie zrezygnował z obranej drogi (którą zresztą podążali jego następcy), ale wręcz pogłębił jej koleiny. I od razu delikatnie zasugerował, że cały czas jego nieobecności, mógł być tylko… snem Jennifer, która teraz w pełni przebudzona znów stawi czoła niespodziankom, jakie jej przyszykował. Pierwszy zbiorczy tom „Zjawiskowej She-Hulk” zakończył się właśnie pierwszymi odcinkami po powrocie Johna Byrne’a do serii. Powrocie niezwykle udanym, bo przynoszącym jeszcze więcej humoru, dynamicznej akcji, interakcji z czytelnikiem i nawiązań do amerykańskiego przemysłu komiksowego.


Tom drugi, będący bezpośrednią kontynuacją poprzedniego, zawiera czternaście kolejnych odcinków – od trzydziestego szóstego do pięćdziesiątego z wyłączeniem zeszytu numer 47. Czyli całą resztę opowieści Johna Byrne’a w ramach „Sensational She-Hulk”, po której opuścił serię – zaczynamy w lutym 1992, a kończymy w kwietniu 1993 roku. She-Hulk i jej wierna przyjaciółka Weezi (obie są jedynymi bohaterkami komiksu zdającymi sobie sprawę, że są kreacjami Johna Byrne’a) przeżywają masę najróżniejszych przygód. Jadą na święta do ojca Jennifer; zmagają się z „Wymazywaczem”, który dosłownie wygumkowuje całe strony w komiksie; spotykają niezbyt rozgarniętego lowelasa o ksywie Makhizmo, „złola tak głupiego i beznadziejnego, że nawet nie piszą o nim w Przewodniku po Uniwersum Marvela”; czy wreszcie lecą w kosmos na ratunek kumplowi znanemu z szóstego odcinka i jego międzygwiezdnemu barowi „Star Stop”. Dużo się dzieje – powraca Spragg Żywa Góra, Xemnu (nadal zabawny, a nie tak przerażający jak w czwartym tomie „Nieśmiertelnego Hulka”), Skrullowie, Szparagowcy, lud D’Bari, któremu Jean Grey / Mroczna Phoenix zgotowała hekatombę podczas słynnego wydarzenia „Dark Phoenix Saga”. „Byrnuś”, jak pieszczotliwie nazywa swego autora She-Hulk, jest szczególnie czuły na punkcie tej starszej o trzynaście lat, naprawdę genialnej opowieści superbohaterskiej – jest w końcu autorem rysunków! Nawiązania do tych wydarzeń są naprawdę świetnie napisane – John Byrne po latach nadaje swej „Sadze o Mrocznej Phoenix” swego rodzaju lekkości i fajnie bawi się jej motywami i estetyką.


Na szczególną uwagę zasługuje odcinek ostatni – jubileuszowy i pożegnalny jednocześnie. Pani Renee Witterstatetter, redaktorka „Zjawiskowej She-Hulk” pojawiająca się regularnie na kartach komiksu, oznajmia głównej bohaterce, że John Byrne… nie żyje i trzeba znaleźć następców. She-Hulk przegląda próbki przygotowane przez niewymienionych z nazwiska twórców i nie może się zdecydować – a my mamy przednią zabawę w rozpoznawaniu, kogo Byrne parodiuje w poszczególnych fragmentach. Szczególnie rozbrajająca jest próbka autorstwa pewnego kolesia używającego tylko białych i czarnych plam oraz lubującego się w umieszczaniu swych wściekłych i poharatanych przez życie bohaterów w strugach deszczu. „She-Hulk jest gigantyczną, groźną gładkolicą girlsą z giwerą stworzoną do miłości, lecz gotową na walkę”. Zdania się tu tak wielokrotnie złożone, aż „liternictwo kursywieje”. Bomba!


Tego rodzaju postmodernistyczne, komentujące i parodiujące całe uniwersum Marvela, wstawki są tu wszechobecne. Czasem wręcz dominują nad fabułą, co nie zawsze jest pożądane i na co również zwraca uwagę She-Hulk! Ale sama też nabija się z innych scenarzystów, wpływa na decyzje „Byrnusia” i je kwestionuje, a także przyznaje się, że gdy występuje w innych seriach, autorzy „kneblują jej usta” i nie pozwalają na burzenie czwartej ściany. Byrne celowo popada w przesadę w niektórych obszarach – She-Hulk nawet nie musi zwracać na to uwagi, bo jest to dość mocno odczuwalne. Za dużo jest „przypominajek” poprzednich odcinków i wprowadzania czytelników w bieżące wydarzenia – to nie jest skomplikowana, wielowątkowa opowieść i na pewno tego nie potrzebuje. No i Byrne przede wszystkim bardzo skupia się na cielesności swojej bohaterki. Wiadomo, to są komiksowe lata dziewięćdziesiąte i erotyzm w żeńskim wydaniu był wtedy na topie – to tu znajdziemy słynny odcinek ze skakanką, czy liczne charakterystycznie pozowane kadry. Co chwila pojawia się jakiś oblech, „który chce się bawić w dom” z naszą zieloną bohaterką – magnetyzmowi She-Hulk naprawdę trudno się oprzeć. Wady to, czy zalety komiksu? Każdy pewnie sam oceni. Jedno jest pewne – bardzo dobrze pasuje do She-Hulk w wersji Byrne’a pewien popkulturowy termin w języku angielskim. „Cheesecake” – czyli wyidealizowane i mocno stereotypowe przedstawienie kobiecego ciała w celu podkreślenia jego seksualnej atrakcyjności. Amerykańskie komiksy lat dziewięćdziesiątych pełne były serników. A przecież każdy je lubi – kwestią sporną pozostają tylko rodzynki.


Pierwsza seria „Zjawiskowej She-Hulk” po odejściu Johna Byrne’a liczyła jeszcze dziesięć odcinków. Ostatni, sześćdziesiąty wyszedł w kwietniu 1994 roku – od tej pory nadal zielona, ale już mniej świadoma swego papierowego pochodzenia i już nie tak wyzywająco seksowna bohaterka pojawiała się epizodycznie w różnych seriach, a w dwudziestym pierwszym wieku znowu dostała swoją własną, choć już bez przedrostka „Sensational…”. A ja znów wystawiam wysoką ocenę – taką klasykę Marvela chcę czytać.


Tytuł: Zjawiskowa She-Hulk. Tom 2
Scenariusz: John Byrne
Rysunki: John Byrne
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Sensational She-Hulk #36-46, #48-50
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: marzec 2024
Liczba stron: 360
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328162105

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz