czwartek, 21 grudnia 2023

Zjawiskowa She-Hulk

Opanuj się! Czytelnicy patrzą!


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Niektórzy superherosi przedstawiani są w komediowy sposób już z założenia i nijak nie można sobie wyobrazić ich w innej roli. Żeby daleko nie szukać – Deadpool! Dziś czytamy bardzo zabawny i rozbrajający komiks o bohaterce, która nie zawsze taka była. Ale gdy już zaczęła to – na szczęście – nie wyszła z roli do dziś. Witamy She-Hulk!

W latach siedemdziesiątych emitowano w USA serial o pewnym zielonym olbrzymie. W 1979 roku do Stana Lee dotarła plotka, że scenarzyści chcą powołać do życia żeńską wersję bohatera – gdyby to zrobili, zachowaliby do niej prawa. Stan i jego kolega John Buscema wyprowadzili kontruderzenie – w lutym 1980 roku ukazał się pierwszy odcinek nowej serii pod tytułem „Savage She-Hulk”. Od drugiego numeru za serię zaczął odpowiadać już ktoś inny, ale Marvel dopiął swego. Jennifer Walters, prawniczka, kuzynka Bruce’a Bannera, uratowana przez niego z wypadku i poddana z konieczności transfuzji hulkowej krwi, gdy się wkurzy, zamienia się w nieco ponad dwumetrową She-Hulk! W pierwszej serii nie różniła się zbyt mocno od swego starszego kuzyna, robiła „smash!”, rozwalała budynki i tak dalej. Zero niuansów, zero subtelności. A potem seria się skończyła i nasza bohaterka została honorową członkinią Fantastycznej Czwórki. Był rok 1985.


Jednym z najpopularniejszych scenarzystów tego okresu był trzydziestoczteroletni John Byrne. Szefostwo Marvela zaproponowało mu napisanie i narysowanie osiemnastego numeru „Marvel Graphic Novel”, czyli kwartalnika o powiększonej objętości z przygodami najróżniejszych bohaterów. Byrne podobno sam wybrał She-Hulk, bo miał na nią pewien pomysł – choć w tym akurat komiksie jeszcze go nie urzeczywistnił. To właśnie ta opowieść otwiera „Zjawiskową She-Hulk” od Egmontu. Jennifer Walters zostaje uprowadzona przez specjalny oddział rządowej organizacji S.H.I.E.L.D. i przetransportowana na gigantyczny, latający lotniskowiec. Agenci mają na niej przeprowadzić eksperymenty, co oczywiście skutkuje koniecznością pozbawienia jej ubrania, potem najróżniejszymi pościgami i pojedynkami, i tak dalej. Sporo żartów i prostej, pewnie już nieco wąsatej rozrywki – czyli fajna rzecz. Na tyle fajna, że Marvel chciał kontynuować przygody She-Hulk, ale John Byrne nieoczekiwanie dał nogę z wydawnictwa. Dlaczego?

W DC Comics rozpoczął się właśnie „Kryzys na nieskończonych Ziemiach” i powstało wielkie zapotrzebowanie na głośne nazwiska. Ktoś w końcu musiał rozruszać nowo powstałe uniwersum – John Byrne wykorzystał swą szansę. Stworzył jeden z najważniejszych komiksów superbohaterskich tamtych czasów, wydawany też w Polsce na początku istnienia TM-Semic„Superman. Man of Steel”. Potem wrócił do Marvela, a wydawnictwo nie chowało urazy. W maju 1989 roku wystartowała seria „Sensational She-Hulk”, której pierwsze osiem numerów napisał i narysował właśnie Byrne. I to w nich pokazał dokładnie, o co mu chodziło, gdy cztery lata wcześniej mówił o konieczności odmiany tej bohaterki.


Jego She-Hulk pozostaje w swej zielonej, wysokiej i niewyobrażalnie ponętnej postaci już na stałe, bo nie potrafi wrócić do ludzkiej postaci. She-Hulk dostaje pracę w biurze prokuratora okręgowego Nowego Jorku, wynajmuje mieszkanie i od czasu do czasu wplątuje się w superbohaterskie awantury. Jakiś hipnotyzer przejmuje nad nią władzę, absurdalna organizacja chce odciąć jej głowę (!), idiotyczny koleś z dzwonem zamiast głowy więzi ją w telewizyjnej rzeczywistości albo głupawy kosmaty kosmita walczy z nią na pokładzie statku kosmicznego (uwaga, znajdziemy go w trzecim tomie „Nieśmiertelnego Hulka” w jakże innej, nieco przerażającej postaci!). Ale She-Hulk Byrne’a to silna, piękna, sarkastyczna, inteligentna, pewna siebie, zielona kobieta, która w końcu zyskała wyraźną osobowość. Poradzi sobie z przeciwnościami losu w każdej sytuacji. No fajnie, ale co się stało po odcinku numer osiem? Marvel podziękował Byrne’owi, bo „zawiódł oczekiwania wydawnictwa i czytelników”. A wszystko przez pewien narracyjny zabieg, bardzo nowatorski jak na realia tamtych czasów. Chyba aż za bardzo.


Równolegle do „Sensational She-Hulk” DC Comics wydawało „Animal Mana” Granta Morrisona. Autor wymyślił sobie, że Animal Man odkryje przerażający fakt – jest postacią z komiksu! Była trauma, stany lękowe i zwątpienie we własną poczytalność. She-Hulk Byrne’a też zdaje sobie z tego sprawę, ale w tym przypadku fakt ten staje się niewyczerpalnym źródłem gagów, żartów i nawiązań fabularnych. She-Hulk łamie czwartą ścianę nieustannie, mówi do czytelnika („dowiem się, o co chodzi, pewnie za dwa zeszyty”), drażni się z Johnem Byrne’em („Ropuszanie, Byrne? Serio, kurna?”), komentuje cały przemysł komiksowy, wytykając szefostwu Marvela ich głupie pomysły, a w szczególności ten specyficzny seksualno-muskularny trend graficzny, który będzie miał swoje apogeum w rozpoczynających się właśnie latach dziewięćdziesiątych („Wpadłam do wody. Nie zdziwiłabym się, gdyby chodziło po prostu o pokazanie mnie w mokrej koszulce” albo „Czasem czuję się, jakby rysował mnie Jim Lee”). Co ciekawe jedynymi bohaterkami, które zdają sobie sprawę, że istnieją w komiksie, są She-Hulk i jej koleżanka z biura, dawna superbohaterka z lat czterdziestych o pseudonimie Blond Zjawa. Kobieta już się postarzała, bo nie było jej w komiksach trzydzieści lat, a wiadomo, że tylko komiksowi herosi nigdy się nie starzeją. Niezły sposób na przedłużenie życia, szkoda, że wpadła na niego tak późno!


John Byrne wrócił do serii po dwóch latach – w międzyczasie wydano dwadzieścia dwa odcinki napisane przez innych autorów, którzy, o ironio, wcale nie odcięli się od spuścizny Byrne’a i również kazali naszej bohaterce łamać czwartą ścianę. W omawianym dziś albumie znajdziemy jeszcze pięć pierwszych odcinków Byrne’a, które napisał po swoim powrocie (pozostałych jest tyle, że spokojnie starczy na tom drugi, co niezmiernie mnie cieszy). Interakcja She-Hulk z czytelnikiem jest niemal nieustanna, co wbrew pozorom nie męczy, nie nudzi i jest cały czas tak samo zajmujące jak na początku.

„Sensational She-Hulk” jest totalną zgrywą, pastiszem i komedią. Bohaterka mierzy się bez przerwy z najbardziej niewydarzonymi, absurdalnymi i fajtłapowatymi złoczyńcami, jakich kiedykolwiek Marvel powołał do komiksowego życia. To są takie pierdoły, z których wszyscy dookoła się nabijają, a mimo to ciągle psują krew wpadającej w złość heroinie. „Opanuj się! Czytelnicy patrzą!” – próbuje ją uspokoić Blond Zjawa albo prowadzi ją na skróty między kadrami, na kolejną stronę. Rewelacyjnie to wszystko Byrne wymyślił, podobnie jak Morrison w „Animal Manie”, a jednak inaczej. I to w czasach przed największym burzycielem czwartej ściany w Marvelu, czyli niezwykle ostatnio popularnym Deadpoolem. Nie podobał wam się niedawno emitowany serial MCU z przygodami dzielnej prawniczki zmieniającej się w zieloną superbohaterkę? Nieważne, komiks jest znakomity!


Ciekawostka na koniec. Właśnie teraz za oceanem ma premierę pierwszy odcinek drugiej serii „Sensational She-Hulk” autorstwa Raibow Rowell i Andrésa Genoleta. Twórcy nie ukrywają swego sentymentu i głębokiej inspiracji komiksami Byrne’a sprzed trzydziestu lat. Widziałem co nieco, ale nie spieszno mi poznać ich wersję. Wolę Byrne’a – drugi tom nam się po prostu należy!



Tytuł: Zjawiskowa She-Hulk
Scenariusz: John Byrne
Rysunki: John Byrne
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Sensational She-Hulk
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: październik 2023
Liczba stron: 396
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328161283

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz