niedziela, 12 marca 2023

Anibal 5

Szybko! Przygotujcie miss Szwecji!

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Alejandro Jodorowsky uwielbia metafizykę (taką bardzo „swoją”, mało zrozumiałą, bo wyłożoną niezwykle subiektywnie) okraszoną nieprzystającymi często dodatkami – seks, golizna, skrajna przemoc, pompatyczne hasła i oderwane od rzeczywistości, urągające zdrowemu rozsądkowi postacie. „Jodo” czuć na kilometr. Czuć go też w „Anibalu 5”, ale…

No właśnie – „Anibal 5” ma wszystkie dodatki, ale nie ma metafizyki. Alejandro Jodorowsky i Georges Bess proponują komiks typowo rozrywkowy, bez żadnego drugiego dna, filozoficznego zadęcia i taki właśnie staroświecki, pulpowy, hołdujący najprostszej i najbardziej banalnej rozrywce. „Anibal 5” wydany został pierwotnie w dwóch tomach – odpowiednio w 1990 i 1992 roku. Nie jest to jednak oryginalny pomysł, lecz unowocześniona wersja starego komiksu, który Jodorowsky wymyślił już w połowie lat sześćdziesiątych, kiedy to mieszkał w Meksyku i pracował dla tamtejszego magazynu komiksowego „Editional Novaro”. Wtedy to, w roku 1966 roku, narodził się niepokonany, męski do przesady agent Anibal 5 w służbie Agencji Obrony Ameryki Południowej. Jego przygody rysował popularny wówczas w Meksyku Manuel Moro.


Anibal 5 pojawiał się początkowo w paskach komiksowych i na czarno-biało, aby potem trafić do własnych albumów – było ich w sumie sześć. Było to zanim Jodorowsky w ogóle pomyślał o ekranizacji „Diuny” (pierwsze wydanie powieści Franka Herberta ukazało się zaledwie rok przed pierwszym paskiem „Anibala”). Jego pierwszy komiks (tak, to był właśnie komiksowy debiut Chilijczyka) pełen był seksizmu, maczyzmu, naiwności i różnych innych głupotek. Weźmy na przykład ostatni album pod tytułem „Romantyczne mumie”, w którym wyschniętym na wiór zombiakom zebrało się na amory. Była to skrajna farsa, kampowa pulpa nie do końca świadoma własnych wad, dziś już praktycznie nie dająca się czytać – dopiero powrót Jodorowsky’ego do jej założeń i przedstawienie jej na nowo we współpracy z Georgesem Bessem czytać się da zdecydowanie. „Anibal 5” z początku lat dziewięćdziesiątych jest również farsą, ale całkowicie celowo napisaną i wręcz rozbrajająco prostą i bezpośrednią.


Przed nami cztery opowieści, składające się na dwa tomy oryginalne, zebrane potem do kupy i wydane przez Scream Comics w jednym albumie. Głównym bohaterem jest android udający człowieka – tytułowy Anibal 5. Jako agent Organizacji Obrony Europy, słucha rozkazów niejakiego Pinkera „obleśnego knura” Typera i jego mangowo, podejrzanie niedojrzale przedstawionej oblubienicy, Fräulein Enanity. OOE wysyła Anibala na absurdalne misje, przywodzące na myśl te z pierwszych filmów z Jamesem Bondem, ale świadomie przeszarżowane. Pokurcz o imieniu Lao Te Kung (ksywa „Mandaryn”), jego kochanka, gorylica Medea oraz chutliwa nimfomanka, władczyni podziemi o imieniu Dunia chcą przejąć władzę nad światem. Na ich usługach pozostają biuściaste, uzbrojone po zęby zastępy roznegliżowanych wojowniczek. Innym razem organizacja Interterror porywa truchła dyktatorów (Napoleona, Attyli, Hitlera a nawet Ala Capone) i przy ich pomocy – a to niespodzianka! – również chce przejąć władzę nad światem! Albo mamy bunt samic (ludzkich i zwierzęcych), pragnących założyć żeńską republikę wolną od toksycznej męskości – gdzieś na Antarktydzie lub w Arktyce (Jodorowsky albo tłumacz gubią się w zeznaniach) i nazywać ma się ona Klitoria! Tak, Klitoria, dobrze przeczytaliście.

Anibal 5 jest półgłówkiem o aparycji i anatomii półboga, ale jednocześnie o dość niskiej inteligencji. Szczytem jego marzeń są urlopy między misjami. Wolny czas spędza bowiem na kopulacji z najróżniejszymi robo-kobietami, choć zdarza się, że „na zachętę” Pinker Typer dostarcza mu żywe okazy. „Szybko! Przygotujcie miss Szwecji!” – krzyczy Anibal wracając do swego ciała (jedno zadanie wykonywał naprzemiennie awatarami różnych zwierząt) i ma sześćdziesiąt sekund na szybki numerek zanim rozpocznie kolejny etap misji. A już największą obsesję ma na punkcie Marylin Monroe, z której gigantyczną, mechaniczną wersją – niczym w „Kingsajzie” – spędzał długie, upojne chwile. Jodorowsky nie byłby sobą, gdyby nie zasugerował pewnych technicznych szczegółów, na których opierały się ich kontakty. I tak dalej, i tak dalej.


Komiks przeznaczony jest oczywiście tylko dla osób dorosłych. Jodorowsky kpi tu nie tylko z własnego „Anibala 5” starszego o ćwierćwiecze, ale i z wszystkich tego rodzaju popkulturowych tworów. Niepokonani faceci, kobiety owinięte wokół ich muskularnych ud, proste z założenia, lecz niewykonalne poza komiksem sposoby podboju świata przez najróżniejszych „mastermindów”, naiwna space opera, przesadzona akcja, strzelanina, seks, golizna i sprośny rechot. Tak właściwie, po przeczytaniu „Anibala 5”, bez znajomości fabuły reszty komiksów Jodorowsky’ego, można by pomyśleć, że tytuł „Incal” to pomyłka – bo „Incel” pasowałby chyba zdecydowanie bardziej.

Georges Bess rysuje tak, żeby spełnić założenia komiksu. A więc karykaturalnie, choć z umiarem – wstrzemięźliwość w odkształcaniu rzeczywistości porzuca jednak, gdy przychodzi do rysowania kobiecych kształtów. Kształty owe są tak bujne, cielesne atuty tak wyeksponowane, a dodatkowo tak wszechobecne, że w pewnym momencie powszednieją i nie spełniają do końca założonej przez Jodorowsky’ego roli. Podobnie jest z humorem – przyciężkawym, wąsatym, monotematycznym i niestety czasem (ale tylko czasem) żenującym. Jodo parodiuje, kpi i rubasznie się śmieje, ale czasem rechot ten wytraca prędkość i gubi puentę – po „he, he, he” mamy trzykropek i nic więcej… Zapada cisza i konsternacja.

Pfff, może i tak. Ale ja i tak świetnie się przy tym bawiłem.


Tytuł: Anibal 5
Scenariusz: Alejandro Jodorowsky
Rysunki: Georges Bess
Tłumaczenie: Paweł Biskupski
Tytuł oryginału: Anibal 5
Wydawnictwo: Scream Comics
Wydawca oryginału: A
Data wydania: sierpień 2018
Liczba stron: 144
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 240 x 320
Wydanie: I
ISBN: 9788365454812

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz