czwartek, 16 marca 2023

Silver Surfer. Tom 2

Wszędzie i nigdzie

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Dan Slott i Michael Allred mieli swój sposób na „Silver Surfera”. Srebrny herold Galactusa przemierzający wszechświat na desce surfingowej, w ich wydaniu był mniej groźny, enigmatyczny i małomówny niż wcześniej. Egmont wydał właśnie drugi zbiorczy tom jego przygód – w takim samym stylu i estetyce jak poprzednio. 

Pierwszy tom „Silver Surfera” zbierał całą siódmą serię przygód tego bohatera wydawaną od maja 2014 do stycznia 2016 roku – wchodziła ona w skład jednego z całej masy rebootów, restartów i innych tego rodzaju rozwiązań wydawniczych Marvela drugiej dekady obecnego wieku. To był akurat „Marvel NOW!”, który dobiegł końca w maju 2015 roku. „Silver Surfer” wydawany był jednak dalej – choć krótko, bo jeszcze tylko siedem miesięcy. W styczniu 2016 roku zakończył się kolejny wielki event Marvela znany jako „Secret Wars”, nawiązujący mocno do wydarzeń z 1984 i 1985 roku o tej samej nazwie – siódma seria przygód naszego bohatera skończyła się razem z nim. A potem co? Oczywiście kolejny reboot ciągłości Marvela – tym razem pod nazwą „All-New, All-Different Marvel”. Tak, mało kto nadążał za tym wszystkim – chyba nawet sami scenarzyści mieli problem.


Tak czy inaczej, na początku 2016 roku (czyli oczywiście dokładnie wtedy, kiedy DC Comics zakończyło kontrowersyjne „The New 52” i rozpoczęło „DC Rebirth”) uniwersum Marvela zostało odnowione, a kolejna seria (już ósma!) „Silver Surfera” wystartowała z kopyta. Za sterami znowu Dan Slott i Michael Allred, a w komiksie ponownie Norrin Radd z planety Zenn-La i jego wierna, kłótliwa, wrażliwa i pocieszna asystentka Dawn Greenwood z planety Ziemia. Seria liczy sobie czternaście odcinków i znowu uwikłana jest w najróżniejsze rewolucje wydawnicze – mniej więcej w połowie przechodzi z „All-New, All-Different Marvel” do „Marvel NOW! 2.0” aby potem zakończyć się w październiku 2017, mniej więcej pół roku przed kolejną wariacką rewolucją, czyli „Marvel Fresh”! Dziewiątej serii jak na razie „Silver Surfer” się nie dorobił, więc skupmy się może na tej ostatniej.

Ziemia została zaatakowana przez pobratymców naszego bohatera. Najeźdźcy z planety Zenn-La dosłownie wysysają z naszej cywilizacji cały jej dorobek kulturalny – zagrożone są filmy, komiksy, literatura, teatr i sztuka. Silver Surfer i jego wierna towarzyszka muszą ocalić naszą planetę przed utopią zaplanowaną przez agresorów – „doskonałość” jaką nam oferują to marazm, brak pragnień i egzystencja trybika w maszynie. Ta kilkuodcinkowa przygoda jest pierwsza i najdłuższa – zaraz po niej następuje kilka krótszych. Na przykład jazda w brzuchu kosmicznego wieloryba, wizyta na planecie hologramów, podróże na kres wszechświata i czasu. Gdzieś tam w tle tego wszystkiego rozwija się wątek romantyczny – Norrin Radd (Silver Surfer, gdy już „zrzuci sreberko”) i Dawn Greenwood ewidentnie czują do siebie miętę i zawsze do siebie wracają na przekór wszystkim złym rzeczom, jakie czyhają na nich we wszechświecie. W międzyczasie podziwiają ze łzami zachwytu w oczach wszystkie dziwy i atrakcje komiksowego kosmosu. „Gdzie teraz lecimy? Gdzieś… Wszędzie i nigdzie. Aż trafimy na coś dziwnego i nowego!”


To jest taki „Doctor Who”, że bardziej już chyba nie można. Zaznaczyłem podobieństwo do tego klasycznego, znakomitego brytyjskiego serialu już przy okazji recenzji pierwszego tomu. Teraz to jest wręcz kalka całej estetyki, pewnych rozwiązań fabularnych i klimatu. Kosmici wyglądający jak słaby cosplay karnawałowy, Dawn jest jak słynna „Impossible Girl” w odcinkach z Peterem Capaldim w roli Doktora, kosmos możliwy do przebycia na desce (pełniącej rolę TARDIS) w kilka chwil, brakuje jakichkolwiek ograniczeń w podróżach w czasie i przestrzeni i znajdujemy co jakiś czas różne popkulturowe odniesienia. Niby wszystko fajnie – celne są te nawiązania, widać, że Dan Slott jest zagorzałym fanem „Doctora Who” i wie na czym polega cały koncept tego serialu. Ale ja mam chyba problem z jego komiksem.

Nie potrafię zdefiniować grupy docelowej „Silver Surfera” Slotta i Allreda. Pierwszy tom wydawał się być skierowany do nastolatków – tak to było napisane i narysowane. Tylko, że w takim razie tom drugi powinny czytać chyba dziesięciolatki. Wszystkie postacie w komiksie mówią i zachowują się jak małe dzieci, są skrajnie (naprawdę skrajnie) infantylne, jeśli chodzi o rozumowanie, postrzeganie świata i wysławianie się. Ba, cały wszechświat wykreowany przez Allreda zdaje się taki być. Dawn i Surfer docierają do Planety Kocio-Szczenio-Króliczej, gdzie tulą całe rzesze miłych, puszystych zwierzątek albo skaczą jak dzieci po powierzchni „planety trampolinowej” o nazwie Hopsiupus Mniejszy. „Ojacie!” – woła Dawn, bohaterka o mentalności pierwszoklasistki. Dosłownie, jakbym czytał „Tytusa, Romka i A’Tomka” i ich podróże mielolotem czy innym prasolotem przez kolejne Wyspy Nonsensu. „Jest super! Odwiedzamy planety, przeżywamy przygody, pomagamy rozwiązywać problemy!”.


Dan Slott przekracza wszelkie granice infantylizmu. Trochę za bardzo – szczerze wątpię, aby było to zamierzone. Główni bohaterowie stają się przez to całkowicie niewiarygodni. Silver „zrzuć sreberko” Surfer, zazwyczaj mroczny, milczący i nieludzki typ, jest u Allerda jakimś pociesznym, papierowym ludzikiem przeniesionym tu prosto z lat sześćdziesiątych. Dawn ubiera się przez całe życie w „biedronkowe” ciuchy – zawsze czerwone w czarne kropy. Serio?

Michael Allred, którego rysunki mogliśmy ostatnio oglądać nie tylko w „Silver Surferze”, ale i w „X-Statix” od Muchy, ewidentnie nawiązuje do prac Jacka Kirby’ego z czasów Srebrnej Ery. Ba, nawet używa wspomnianych już biedronkowych kropek Dawn do stworzenia swojej wersji słynnych „kropek Kirby’ego”. Allred ma bardzo charakterystyczny styl – to pop-art pełną gębą, grube kreski, brak cieniowania, jaskrawe intensywne kolory. Jak „ligne claire” w komiksie frankofońskim, tylko w nieco bardziej psychodelicznym wydaniu. Może o to właśnie chodzi – o taki czytelniczy eskapizm w stylu retro, prosto do czasów, w których komiksy były proste, zerojedynkowe fabularnie, czarno-białe interpretacyjnie. I dziecinne.

Trudno jest mi wystawić ocenę komiksowi, który nie trafia zupełnie w moje gusta i oczekiwania, ale jednocześnie sprawia wrażenie rzeczy przemyślanej i napisanej / narysowanej z pełną świadomością i pewną umownością całej konstrukcji światotwórczej, na której jest zbudowany. Nie przekonuje mnie taka konwencja, nie tego szukam, puszyste króliczki i herold Galactusa jednak do siebie nie pasują. Ale może ktoś dostrzeże w tej estetyce jakąś wartość, może zobaczy tu coś więcej. Dlatego nie odradzam, ale też specjalnie nie polecam.


Tytuł: Silver Surfer. Tom 2
Scenariusz: Dan Slott
Rysunki: Michael Allred
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Silver Surfer, vol. 8, #1-14
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel
Data wydania: styczeń 2023
Liczba stron: 324
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328153356

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz