czwartek, 22 września 2022

Venom. Tom 2

Równia pochyła do piekła


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.

Minął już ponad rok od wydania pierwszego tomu „Venoma” Donny’ego Catesa. Solowa seria największego wroga Spider-Mana (w której, podobnie jak w ekranizacji studia „Sony”, człowiek-pająk jest mu absolutnie obojętny), uchodzi za jedną z najlepszych, jakie obecnie wydaje Marvel Comics – drugi tom tylko to potwierdza.

Krótkie streszczenie zamieszczone na samym początku komiksu wyczerpująco i klarownie tłumaczy, co działo się wcześniej i w jakim dokładnie momencie się znajdujemy. Wiemy już, że symbiont Eddiego Brocka nie jest jedyny, że Cletus Kasady alias Carnage przyprawi go niedługo o poważny ból głowy, a młodszy brat Dylan, który okazał się ostatecznie synem, zacznie odgrywać w życiu bohatera znaczącą rolę. Przedmowa wprowadza nas także w nową sytuację uniwersum Marvela czasów inicjatywy „Fresh” – potężny mroczny elf Malekith rusza na podbój Midgardu, czyli naszej Ziemi. Rozpoczyna się event znany jako „War of the Realms”.


Drugi tom „Venoma” składa się z czterech numerów regularnej serii, publikowanych między czerwcem i wrześniem 2019 roku oraz pięciu odcinków specjalnych wydawanych równolegle, opatrzonych wspólnym tytułem „Web of Venom”. Zeszyty skupiają się na „Wojnie Światów” – właśnie to wydarzenie jest podstawą bieżącej linii wydawniczej Egmontu. Crossover ten przetoczył się przez wiele komiksów Marvela w roku 2019 i odcisnął swe piętno również na „Venomie”. Nie mógł jednak rozpocząć się w gorszym momencie – pod koniec pierwszego tomu symbiont opuścił Eddiego i zniknął nie wiadomo gdzie, a sam Eddie musiał zadbać o bezpieczeństwo syna. Świat się wali, mroczne elfy wyrzynają ludzi, a nasz bohater postanawia, że nie będzie stał z boku. Venom odegrał w „Wojnie światów” marginalną rolę, ale trzy odcinki nieustannej jatki, w którą wmieszał się również jego „stary wróg”, czyli Jack O’Lantern, to nie w kij dmuchał.


Całkiem fajne wydarzenie, ale muszę być szczery. Trzy odcinki „Venoma”, w których bierze on udział w wielkim crossoverze Marvela, to jednak poziom niżej niż cała zawartość pierwszego tomu i pozostała część drugiego. Nie jest to też chyba do końca winą nowego scenarzysty – Cullen Bunn musiał jakoś dostosować się do reguł przekrojowych eventów. Ma być z pompą, szybko, gwałtownie i tak, jakby wydawnictwo za chwilę miało upaść. Ale na szczęście mamy jeszcze odcinek szesnasty, w którym scenariusz pisze znów Donny Cates, oraz pięć odcinków specjalnych przygotowujących nas na to, co będzie się działo w trzecim tomie.

Najpierw cofniemy się do czasów wojny w Wietnamie i zobaczymy, jak S.H.I.E.L.D. z pomocą Wolverine’a (mam wrażenie, że ten koleś pojawia się w co drugim komiksie Marvela, niezależnie od serii) rozprawia się z własnymi superżołnierzami. Pamiętamy z pierwszego tomu „Projekt Odrodzenie”, prawda? Teraz dowiemy się o nim nieco więcej. Ale to, co najlepsze i najważniejsze w omawianym dziś komiksie nadchodzi dopiero teraz – na Ziemię powraca Cletus Kasady, czyli Carnage, Venom na sterydach, bezlitosny potwór i diabeł w ludzko-symbiotycznej skórze. „Carnage stał się niemal niemożliwy do zabicia i potężniejszy niż kiedykolwiek” – mamy tajemne kulty, czcicieli Knulla (patrz: tom pierwszy) i wielkie przygotowania do takiej rzezi, jakiej jeszcze nie było na świecie. No i zobaczymy też, co stało się z symbiontem Eddiego Brocka.


Bardzo dobrze, że Venom Donny’ego Catesa (i Cullena Bunna) jest inny niż ten, którego pamiętamy z czasów TM-Semic. Postać ta zresztą zmieniała się sukcesywnie przez cały czas, uniezależniając się od Spider-Mana (w latach dziewięćdziesiątych Venom nie istniał bez Pająka) i idąc „na swoje”, aż w końcu stała się całkowicie samodzielna. Życie Brocka to „równia pochyła do piekła” – tak krwawych, bolesnych i szatańskich przygód nie ma chyba żaden ziemski bohater Marvela. Drugi tom „Venoma”, choć nieco słabszy od pierwszego, nadal utrzymuje poprzeczkę bardzo wysoko. Niemal tak, jak bardzo podobny w niektórych założeniach „Nieśmiertelny Hulk”, uznawany często za najlepszą serię „Marvel Fresh”. Eddie Brock i Bruce Banner mają swoich niechcianych pasażerów, którzy każą im często siadać z tyłu, zamknąć oczy i nie patrzeć na drogę. W „Venomie” też jest „ten drugi”, z którym zwykły człowiek musi dzielić ciało – a nikt nie chce stać na bocznym torze. O ile w „Nieśmiertelnym Hulku” nie widać nadziei na zmianę status quo, o tyle w „Venomie” sprawa zaczyna wyglądać nieco inaczej pod koniec drugiego tomu.

Obie serie to również komiksowa groza pełną gębą, trudno dopatrzeć się tu jakichś wątków superbohaterskich. „Web of Venom” zaczyna przygotowywać nas na kosmiczny „body horror”, jaki czeka nas w grudniowym tomie trzecim – jest bezpośrednią zapowiedzią „Absolute Carnage”. Nietrudno się domyślić, z kim będzie musiał zmierzyć się Eddie Brock, prawda? A kto wie, może w końcu pojawi się Spider-Man?





Tytuł: Venom. Tom 2
Scenariusz: Cullen Bunn, Donny Cates
Rysunki: Iban Coello, Danilo S. Beyruth
Tłumaczenie: Zofia Sawicka
Tytuł oryginału: Marvel Fresh. Venom 13-16, Web of Venom z 2019
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: lipiec 2022
Rok wydania oryginału: czerwiec – wrzesień 2019
Liczba stron: 256
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328154698

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz