Ten drugi
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Egmont konsekwentnie prezentuje polskim czytelnikom kolejne komiksy „Marvel Fresh” – najnowszej linii wydawniczej Domu Pomysłów. W wrześniu otrzymaliśmy pierwszy tom „Nieśmiertelnego Hulka” ze scenariuszem Ala Ewinga i rysunkami Joego Bennetta. Oto najpotężniejsza i najstraszliwsza wersja „sałaty Marvela” w dziejach. Alter ego Bruce’a Bannera jest prawdziwie przerażającym monstrum, a sam komiks – horrorem cielesnym i gore.
Kto by się spodziewał? Wszak filmowy Hulk w wydaniu Marka Ruffalo był zawsze komediowym akcentem „Avengers”, prawda? U Ewinga i Bennetta jest zupełnie inaczej. Aby jednak w pełni cieszyć się historią z omawianego dziś albumu, musimy poszerzyć nieco swoją wiedzę – wstęp zamieszczony na początku teoretycznie wystarczy, ale… no właśnie, teoretycznie. Otóż Hulk, jakiego spotkamy na kartach komiksu, to trochę inna postać niż ta powszechnie znana. W 2016 roku, podczas eventu „Civil War II”, Hawkeye zabił Bruce’a Bannera – strzelił mu po prostu w głowę, używając specjalnie przygotowanej do tego strzały (zrobionej notabene przez samego Bannera). Wydawało się wtedy, że jest to jedyny sposób na powstrzymanie wielkiego, zielonego potwora wymykającego się coraz bardziej spod kontroli swego „nosiciela”.
No ale przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie podejrzewał chyba, że taka postać jak Hulk mogłaby zniknąć z uniwersum Marvela! Powraca już dwa lata później, w 684 numerze „The Avengers”, jeszcze w czasach „Marvel Legacy”, tuż przed uruchomieniem „Fresh”. Ale jest inny, dziwny, budzący grozę i… nieśmiertelny. Jego „nowy układ” z Bruce’em Bannerem jest dość niecodzienny – Hulk pojawia się tylko po zachodzie słońca i tylko pod warunkiem, że… Bruce umrze wcześniej! Rano, po nocy pełnej grozy, Hulk niczym wilkołak wraca do swej ludzkiej formy i tylko dzięki temu Bruce może żyć dalej – ekstremalnie przerażony, niepamiętający ostatnich godzin, rozumiejący makabryczną naturę swojego drugiego „ja” i jednocześnie absolutnie przekonany o konieczności jej ukrycia przed światem.
Ale świat, w którym przyszło mu egzystować, nie ułatwia tego zadania. Bruce’a zabija jakiś koleś w sklepiku na rogu, potem pada on ofiarą oszalałego członka kanadyjskiej grupy Alpha Flight, a na domiar złego ściga go tajna rządowa organizacja o nazwie… „U.S. Hulk Operations”! Wiecie, to taka specjalna grupa uderzeniowa, której zadaniem jest unieszkodliwienie Hulka i innych podobnych mu ofiar promieniowania gamma. Za każdym razem ten drugi, zielony, nieobliczalny olbrzym, daje znać o sobie – coś go ciągnie na pustynne tereny Nowego Meksyku, „zew gamma” każe mu iść do „domu” (cokolwiek to oznacza). A my wciąż otrzymujemy niejasne wzmianki o tajemniczych „zielonych wrotach”. Gdzie i czym one są? Dlaczego włos się jeży na każde ich wspomnienie?
„Nieśmiertelny Hulk” jest horrorem mającym tak naprawdę niewiele wspólnego z typowym marvelowskim komiksem superbohaterskim. Co jakiś czas czytamy powtarzające się motto: „W każdym lustrze jest dwóch ludzi, ten, którego widzisz i ten, którego nie chcesz zobaczyć”. Hulk jest mroczną osobowością Bannera, demonicznym bytem, przyjmującym fizyczną postać o gargantuicznych rozmiarach. Al Ewing wrócił tym samym „do macierzy”. Postać zielonego olbrzyma pojawiła się po raz pierwszy w 1962 roku, od razu w pierwszym numerze swojej własnej serii. Było to w czasach wielkiego „boomu założycielskiego” Marvela – Stan Lee, Steve Ditko i Jack Kirby dwoili się i troili, sypali pomysłami na lewo i prawo. „The Incredible Hulk” mocno nawiązywał do pulpowych magazynów grozy sprzed lat, a jego postać oparto na ikonach – fizyczny wygląd inspirowany był bezpośrednio filmowym potworem Frankesteina, zaś idea pochodzi przecież całkowicie z „Doktora Jekylla i Mr Hyde’a” Roberta Louisa Stevensona. To miała być persona z horroru, potwór w ciele człowieka próbujący wyrwać się na wolność.
Wracamy zatem do korzeni. Mamy horror psychologiczny, cierpienie związane z przymusem koegzystencji z własnym Jungowskim „cieniem” – stłumionym „ja”, kimś, kogo widzimy kątem oka w lustrze, uosobieniem naszych traum oraz kompleksów. Najbardziej przeraża to, że „ten drugi” przybiera fizyczną formę i jest nieśmiertelny. Więcej – Bruce również! Przecież może zabić się na sto różnych sposobów a i tak rano będzie jak nowy (to jest w ogóle jeden z najlepszych motywów komiksu – niemożność śmierci, choćby nie wiadomo jak bardzo się jej pragnęło). Dołóżmy do tego fantastycznie narysowany „horror cielesny” – to, co wyprawia ilustrator, Joe Bennett, to absolutna ekstraklasa, porównywalna do genialnych rysunków Yannicka Paquette z „Potwora z bagien Scotta Snydera”. Końcówka pierwszego tomu to psychodeliczny, senny koszmar, z którego chcielibyśmy się obudzić, ale jak zahipnotyzowani dajemy się mu ponieść. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że typowo „naukowy” origin Hulka (wystawienie na silne promieniowanie gamma) został tu ubrany w mistykę – Lovecraftowskie idee „Nieśmiertelnego Hulka”, czyli odkrywana przez bohaterów niepożądana prawda o prawdziwej naturze świata, w którym żyją, oparta jest właśnie na źródle przemiany Bruce’a Bannera w dobrze nam znaną komiksową postać. Promienie gamma nie są tym, czym się wydają!
Dokładnie teraz, w październiku 2021, za oceanem wyszedł pięćdziesiąty, finałowy numer „Immortal Hulk”. My dostaliśmy, jak na razie, jedną piątą całej historii. Krytycy komiksowi biją brawo – ja się przyłączam, choć na razie tylko w odniesieniu do pierwszych dziesięciu odcinków. Oto mamy jeden z najlepszych komiksów Marvela ostatnich miesięcy – przeczytajcie koniecznie.
Tytuł: Nieśmiertelny Hulk. Tom 1
Scenariusz: Al Ewing
Rysunki: Joe Bennett
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Immortal Hulk, #1-10
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: wrzesień 2021
Liczba stron: 244
Oprawa: miękka z obwolutą
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328152298
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz