niedziela, 24 października 2021

Marvel Knights. Punisher. Tom 1

 

„MAX” ale na wesoło


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Przy okazji pierwszego tomu „Punisher MAX” od Egmontu wspomniałem o pewnej inicjatywie Marvela z roku 1998. „Marvel Knights”, forpoczta imprintu „MAX”, nowa linia wydawnicza, której głównym zadaniem był dryf ku o wiele bardziej poważnym i wymagającym fabułom, przedstawiła wybranych bohaterów Marvela w nieco innym, dojrzalszym wydaniu. Między innymi Punishera – oto przybywają Garth Ennis i Steve Dillon, niesieni falą sukcesu „Kaznodziei”. Zadanie: odbudować popularność Franka Castle’a.

W ramach przedsięwzięcia „Marvel Knights” powstały aż trzy serie z Pogromcą. Na samym początku działalności imprintu wydano króciutką (tak właściwie to już czwartą, jeśli chodzi o postać „Punishera”), czteroodcinkową serię autorstwa Toma Sniegoskiego, ilustrowaną przez samego Berniego Wrightsona„The Punisher. Purgatory”. Ale niestety nie zawojowała ona rynku i została anulowana. Dopiero po piętnastu miesiącach, w kwietniu 2000 roku, wyszedł pierwszy odcinek serii piątej, zatytułowany „Welcome back, Frank”. I to właśnie od niego rozpoczyna się pierwszy zbiorczy tom „Marvel Knights. The Punisher” wydany we wrześniu nakładem Egmontu. Znajdziemy tu wszystkie dwanaście odcinków wzmiankowanej serii piątej, pierwsze pięć serii szóstej i pojedynczy one-shot o dość zabawnym tytule (ale o tym za chwilę). Materiału w serii szóstej jest dużo – starczy jeszcze na dwa grube, kilkunastoodcinkowe tomy. Zaraz po nich, w marcu 2004 roku, rozpoczęła się inicjatywa „MAX” – ale to już znamy.


Co zatem znajdziemy w pierwszym tomie „Punishera” z „Marvel Knights”? Co porabia Frank Castle? Jednym z założeń nowego imprintu było swobodne podejście to tak zwanej „ciągłości fabularnej Marvela”, a więc o wiele większa swoboda twórcza. Frank Castle wraca po długiej nieobecności do swego „ukochanego” Nowego Jorku. Jest sam, bez swojego asystenta o ksywie „Micro” i bez dostępu do najnowocześniejszej technologii wywiadowczej i broni. Typowy „old school” – przybrane nazwisko (John Smith), małe mieszkanie w podłej dzielnicy i niewielki schowek na broń. Frank zaczyna od mafijnej rodziny Gnuccich, w której twardą ręką rządzi „Mateczka” – bezlitosna, odrażająca, wiedźmowata matrona. Wojna z mafią wywołuje falę uderzeniową, odczuwalną wszędzie dookoła – nowojorska policja, kibicująca po cichu Punisherowi, rozpoczyna własne „śledztwo”, na czele którego postawiony zostaje figurant, pośmiewisko posterunku i największy pechowiec świata. Pogromca inspiruje również innych samozwańczych stróżów prawa – między innymi irlandzkiego, katolickiego księdza rozgrzeszającego spowiedników siekierą.

Seria szósta, której pięć pierwszych odcinków znajdziemy w omawianym dziś albumie, jest tak naprawdę bezpośrednią kontynuacją poprzedniczki. Garth Ennis i Steve Dillon zabierają nas na wyspę Grand Nixon, gdzie swoje mini-państewko założył oszalały generał Kriegkopf dowodzący małą armią. Punisher jak zwykle – sam przeciw wszystkim! A na koniec przeczytamy pojedynczy zeszyt o dość dziwnym tytule „Punisher zabija uniwersum Marvela”, napisany w 1995 roku przez Gartha Ennisa i zilustrowany przez Douga Braithwaite’a. Wtedy przeszedł bez echa – kilka lat później, gdy „Marvel Knights. Punisher” zaczął się świetnie sprzedawać, przypomniano sobie o nim. Co to takiego? No, dosłownie to, co w tytule – Frank Castle mści się na marvelowskich herosach. To oni rozpętali bijatykę w Central Parku, podczas której zginęła żona Franka i ich dzieci. Tak, to nie pomyłka – to właśnie miało miejsce w tej alternatywnej wersji uniwersum Marvela. Bardzo fajny, oryginalny pomysł – ale to jednak para Ennis/Dillon dostarczyli nam to, co najlepsze.


Trudno nie porównywać „Marvel Knights” do późniejszego „MAX” – obydwie wersje „Punishera” wyszły spod pióra Gartha Ennisa. W „MAX” był sześćdziesięciolatkiem – zmęczonym, smutnym i dochodzącym do przerażającej prawdy o swojej naturze, starszym panem. „MAX” pisany był ze skrajną powagą, nie było tu miejsca na gagi, żarty i lekką, rozrywkową fabułę. W „Marvel Knights” jest inaczej. Frank jest dopiero po trzydziestce, jeszcze nie ma problemów psychicznych – ma za to werwę, energię i zabija przestępców z wyboru, a nie dlatego, że nie widzi innego sposobu na życie. „Marvel Knights” to po prostu komiks bardzo zabawny, prosty, zdecydowanie rozrywkowy – to parodia „MAX” powstała wcześniej niż parodiowany materiał! Tu jest wszystko powiedziane wprost, kawa wyłożona na ławę – bez jakiejś wielkiej narracyjnej głębi i niejednoznaczności. Sam Ennis powiedział kiedyś, że pisał ten komiks nie dla analizy zbrodni, społecznych nierówności, czy „brania spraw w swoje ręce, gdy zawodzi prawo i porządek”. Ennis zrobił to dla rozrywki, humoru, eskapizmu i jaj! – tak jakby chciał zaznaczyć, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, to tylko kartki papieru z obrazkami.


Tylko, że na szczęście dla czytelnika, postacie, pojawiające się na tych pomalowanych i zarysowanych kartkach, wcale papierowe nie są. Ennis wykreował mnóstwo ciekawych, zabawnych i charakterystycznych postaci, które narysował Steve Dillon, koleś umiejący przedstawić tylko jedną twarz. Tylko wiecie – to jest Dillon od „Hellblazera” i „Kaznodziei”, to jego charakterystyczna (i najlepsza!) cecha. Poznajemy trójkę sąsiadów Franka (wróć – Johna) z klatki schodowej; głupkowatego i wyśmiewanego na własne życzenie detektywa tropiącego Punishera; jego partnerkę, przebojową i seksowną babkę, która musi aresztować mafijną rodzinę; no i Mateczkę Gnucci, wiedźmę z najgorszych koszmarów (i chyba trochę mokrych snów) Ennisa. Jest trójka naśladowców Pogromcy – komunista, faszysta i religijny fanatyk – a każdy zabawniejszy i bardziej przerysowany od poprzedniego. Mamy w końcu generała Kriegkopfa, będącego proto–Zacharowem z „MAX”, no i jest „Rusek”. To jest dopiero po ennisowemu karykaturalna postać! To taki „wstęp do Barrakudy” z „MAX” – tylko, że wyposażony w dziesięciokrotnie mniejszą inteligencję i (co może wydawać się niewiarygodne) jeszcze większą siłę. No ale Ruska musicie sami zobaczyć i ocenić – Ennis przegina pałę w jego przypadku bardzo mocno, nawet biorą pod uwagę swoje dotychczasowe „standardy”. Kurczę, jest nawet świętoszkowaty Daredevil i Spider-Man nie potrafiący milczeć dłużej niż parę sekund!

Punisher mówi, że świat pełen jest wielkich słów, takich jak „cywilizacja”, „resocjalizacja”, i „sprawiedliwość”. To same kłamstwa, choć na ogół działają. Ale w tych momentach, kiedy przestają, wkracza on, cały na czarno, ze spluwą wielkości niego samego i zaprowadza własne prawa i porządki. Ennis jednak cały czas podkreśla – to działa tylko w komiksie. Naprawdę nie sposób tego nie zauważyć. Przed nami dwa kolejne grube tomy „Marvel Knights. Punisher” – mam nadzieję je przeczytać w 2022 roku.




Tytuł: Marvel Knights. Punisher. Tom 1
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Steve Dillon, Doug Braithwaite
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Punisher, vol. 5, #1-12; Punisher, vol. 6 #1-5, Punisher kills the Marvel Universe
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: wrzesień 2021
Liczba stron: 456
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328152052

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz