niedziela, 1 sierpnia 2021

Dom wszystkich snów

 Jestem swoim ciałem i niczym więcej

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


„Dom wszystkich snów” Wojciecha Guni to zbiór opowiadań, którego nie powinien przegapić żaden miłośnik dobrej literatury. Wymagająca uwagi, skupienia, cierpliwości i czasem ponownego odczytania – ale spłaca zaciągnięty kredyt zaufania z olbrzymią nadwyżką.

Gunia nie jest nazwiskiem nowym w polskiej literaturze. Znany jest przede wszystkim fanom „weird fiction” – debiutancki zbiór „Powrót”, powieść „Nie ma wędrowca” oraz dwie korespondujące ze sobą myślowo nowele wydane razem jako „Miasto i rzeka” wskazywały nie tylko na nieustanny progres ideowy i filozoficzny jego literatury a także na ciągły postęp artystyczny. „Dom wszystkich snów” jest najdojrzalszym (jak na razie) dziełem Guni, podsumowującym całą jego dotychczasową twórczość i czymś… no właśnie – niesamowitym. Wydany w 2020 roku w postaci e-booka, w tym roku doczekał się w końcu wydania papierowego. Przeszedł trochę bez echa, dostrzeżony głównie przez fandom grozy i fantastyki – a szkoda, bo to rzecz najwyższej próby.

Autor pisze rodzaj literatury definiowany przez samych jego twórców zazwyczaj dość niejednoznacznie. Korzeniami sięga literatury niesamowitej, ale tak naprawdę jest tworem międzygatunkowym, przenikającym inne jej odmiany i zarażającym je „dziwnością” – choć to ostatnie pojęcie rozumieć musimy tak jak freudowską „niesamowitość”, aberrację czegoś dobrze nam znanego i, wydawać by się mogło, bezpiecznego. Sam autor najlepiej chyba wytłumaczył znaczenie „weird fiction” w opozycji do pojęcia horroru podczas prelekcji na jednym z „Krakowskich Festiwali Amatorów Strachu, Obrzydzenia i Niepokoju”. Do czynienia z horrorem mamy wtedy, kiedy nasz znany, uporządkowany i bezpieczny świat ulega inwazji „monstrum” rozumianego jako zagrożenie dla tegoż ładu – co ważne – zbudowanego na ludzkich wartościach. W horrorze walczymy z „monstrum” aby je usunąć i doprowadzić świat do sytuacji wyjściowej, dobrze nam znanej i (po ludzku) rozumianej. W weird fiction nie dochodzi do żadnej inwazji, ponieważ to cały świat, w którym przyszło egzystować człowiekowi posługującemu się pewnym zestawem wartości, jest rzeczonym „monstrum”. Tu człowiek jest skazany na życie w rzeczywistości, ujawniającej po czasie, że jest obojętna na jego pragnienia, cele, wartości i prowadzącej bez przerwy bezpardonowy atak na antropocentrycznie ukształtowany własny obraz. Co najgorsze – nie jest to atak intencjonalny, „agresor” nawet nie zdaje sobie sprawy z istnienia człowieka. Świat-monstrum nie jest bowiem bytem samoświadomym – to my takimi bytami jesteśmy, to my zdajemy sobie sprawę, że z tak wykreowanej rzeczywistości nie ma ucieczki. Możemy się tylko miotać, całe życie „uciekać do” lub „uciekać przed” – jak to zostało celnie ujęte w najważniejszym chyba tekście zbioru, czyli „Domu Motta”.


„Dom wszystkich snów” to dwanaście opowiadań z centralnie ulokowaną nowelą, wspomnianym „Domem Motta” – przed nią i po niej jest po sześć tekstów ułożonych w dokładnie przemyślany, korespondujący ze sobą wzajemnie w bardzo „lustrzany” sposób. Wojciech Gunia używa w każdym opowiadaniu narracji pierwszoosobowej – żadna inna nie byłaby właściwa. Bohaterowie wszystkich historii próbują subiektywnie (inaczej nie potrafią) wyartykułować swoje własne doświadczenie wrogiej im rzeczywistości, ewokują stany wewnętrzne powstałe w wyniku tejże interakcji i – co ważne – wpływające na interakcje kolejne, spisują rozpaczliwe „raporty” – rzekomo dla potomnych, a tak naprawdę głównie dla nich samych. Kalekie są to relacje, niespójne, skrajnie subiektywne – ale właśnie dlatego są tak bardzo prawdziwe i przejmujące, przeszywające czytelnika na wskroś.

Mamy dziewczynę żyjącą w społeczności nad brzegiem nieistniejącego już morza, którego nieobecność wyznacza wszelkie ramy jej egzystencji; obserwujemy wiernego lokaja zarządzającego wielką rezydencją pod nieobecność swego pana i czekającego z utęsknieniem na jego powrót; czytamy wspomnienia mężczyzny z czasów dzieciństwa, kiedy regularnie spędzał senne, gorące letnie dni w lekko przerażającej posiadłości swojej ciotki; widzimy jak całkowicie niezdolny do samodzielnej egzystencji starzec próbuje rozwikłać tajemnicze zjawiska zachodzące w domu obserwowanym z okna; zanurzamy się w kafkowski, okrutny w swej dosłowności, absurd „Domu Motta”; bierzemy udział w swego rodzaju „Truman Show” demaskującym fikcję wszelkiej teleologii ludzkiego żywota; śnimy, trochę po lemowsku, solarisowe koszmary; zagłębiamy się w umysł chłopca – ofiary nieludzkiej wręcz przemocy domowej; budujemy wielką rezydencję dla bliżej nieokreślonych, być może nieistniejących, zleceniodawców, na których czekamy potem jak głupcy; aby potem, na zakończenie, nad brzegiem falującego, już niepodważalnie obecnego morza, posłuchać nowej wersji „Traktatu o manekinach”.


Tragizm człowieka „uwięzionego w świecie” wynika w głównej mierze ze specyficznej ontologii literackich uniwersów Guni - jej całościowy obraz wyłania się po przeczytaniu zbioru. Wyrzuca ona człowieka (ale tak naprawdę każdy samoświadomy byt, w tym koncepcję Boga) z centrum wszechświata, zamienionego w tym ujęciu w niewyczerpany rezerwuar materii układającej się w coraz to nowe konfiguracje. Podstawową cechą rzeczywistości jest bowiem jej zmienność, nieustanne przekształcenia i przyjmowanie kształtów nowych – przypomina to nie tylko starożytne koncepcje filozoficzne, ale przede wszystkim literackie, postulowane chociażby przez Brunona Schulza czy Adama Wiśniewskiego–Snerga. W tym buzującym kotle powstają najróżniejsze formy i wykwity, jedne większe inne mniejsze – ale jednako niestałe. Najwyższą formą, najdoskonalszym wykwitem staje się człowiek, a dokładnie ludzka jednostkowa samoświadomość własnego istnienia. Jest ona niestety tymczasowa, przygodna i ulotna jak wszystkie inne przypadkowe konfiguracje rzeczywistości.

I to jest największy tragizm człowieka. Od momentu przyjścia na świat, od momentu tego właśnie chwilowego zaistnienia, człowiek zaczyna uświadamiać sobie, że potrzebuje pewnych stałych punktów odniesienia, jakichś drogowskazów, egzystencjonalnej opoki – dlatego stara się uchwycić wymykającą się mu rzeczywistość w jakieś ramy, skodyfikować ją, stać się „Linneuszem realności”. Rośnie w nas moralność, zaczynamy odróżniać dobro od zła, konstruujemy najróżniejsze protezy interpretacyjne świata – w światach Wojciecha Guni to procesy daremne, misje niemożliwe. Człowiek jest tu swoim ciałem i niczym więcej, jest „tym, co mówi o nim jego teczka”. „Ja” jest niczym, elementem kosmicznego chaosu, obecnym tylko przez mikroskopijną chwilę. Wszelkie definicje, jakie człowiek zbuduje, znikną razem z nim – w międzyczasie człowieka czekają niekończące się próby ucieczki ze świata, z którego uciec się nie da oraz poszukiwanie ostatecznych odpowiedzi, których nikt nigdy nie udzieli.


Wszystkie te motywy są obecne w każdym opowiadaniu zbioru – bohaterowie szukają wyższej instancji, wierzą w to, że istnieje jakiś „Pan Mott”, prowadzący za rękę przez absurd istnienia, że być może idea „domu”, czyli miejsca ograniczonego ścianami-ludzkimi prawami, da im schronienie, że być może istnieje jakiś cel, ku któremu powinni dążyć. Wszystkie te złudzenia konsekwentnie się rozwiewają, bańka pęka, ściany domu upadają, sen się kończy. Każdy sen, jesteśmy w końcu w „Domu wszystkich snów” – innych nie ma. Jakie znaczenie mają w takim razie wszystkie humanistyczne wartości, moralność, zło i dobro? Wojciech Gunia nie udziela jasnych odpowiedzi – najbardziej kompletnym pod względem analizy tego zagadnienia jest najdłuższy, wspominany już przeze mnie tekst „Dom Motta”. Gunia, oprócz najpełniejszej prezentacji swej literackiej filozofii, zajmuje się tu też zagadnieniem teodycei – rozwija to, co zamieścił w swej pierwszej powieści, czyli „Nie ma wędrowca”. Ludzkie okrucieństwo, łatwość z jaką człowiek przeistacza się z ofiary w oprawcę, wynikać może często z okoliczności niezależnych, być kompensacją słabości, wyrazem udręki i bólu skanalizowanych właśnie w ten sposób. Nie jest to jednak w żadnym wypadku próba usprawiedliwienia ludzkiego zła – to tylko próba dotarcia do jego źródeł. Proza Guni nie jest nihilistyczna, jego bohaterowie, choć skazani na zagładę i niebyt, wykorzystują swoje pięć minut tak jak potrafią i stawiają opór rzeczywistości. Co w końcu im pozostaje?

Język, jakiego używają w swoich zeznaniach i raportach bohaterowie opowiadań, jest niezwykle plastyczny, wysmakowany i mocno oddziałujący na odbiorcę. Stany wewnętrzne narratorów powodują zniekształcenia w odbiorze rzeczywistości, topografia odwiedzanych miejsc i upływ czasu, jakiego doświadczają, zależą mocno od ich kondycji psychicznej. Tak pisał Bruno Schulz, jeden z ulubionych pisarzy Wojciecha Guni, którego wpływy widać w jego literaturze dość wyraźnie – odnajdywanie powiązań z prozą Schulza było jedną z moich ulubionych czynności podczas drugiego czytania (podczas pierwszego nie ma czasu na takie zajęcia, co innego zaprząta głowę). Na przykład – akcja „Ocalenia” dzieje się w sierpniu, kiedy to „stopione słonecznym ogniem niebo spływało lepką galaretą na miasto” a spotkany przez protagonistę, dziwaczny, upośledzony dzieciak prześladowany przez miejscowych wyrostków, to przecież schulzowa Tłuja leżąca w swoim obmierzłym barłogu. Ale nie tylko Schulza tu znajdziemy – ja go znam po prostu bardzo dobrze i dlatego widzę. Jest oczywiście Thomas Ligotti, jest Franz Kafka, jest – na co zwracają uwagę inni recenzenci – Samuel Beckett, jest Fernando Pessoa i pewnie jeszcze kilku innych. Trzeba jednak wiedzieć, że Wojciech Gunia nie jest w żadnym wypadku epigonem wymienionych – to twórca o swoim własnym, niepowtarzalnym stylu, pisarz świadomy mocy języka i literatury.

„Dom wszystkich snów” otrzymuje u mnie, subiektywnie, bo nie może być inaczej, maksymalną ocenę. Wymagający to zbiór, pesymistyczny, smutny, trudny w lekturze i warty każdej spędzonej nad nim minuty. Oczywiście, jak to zwykle bywa z tego rodzaju literaturą, pojedynczy odczyt nie wystarcza – dopiero drugi pozwala dojrzeć kolejne warstwy misternej konstrukcji. Kolorowych snów wszystkim!


Tytuł: Dom wszystkich snów
Autor: Wojciech Gunia 
Wydawca: Literate
Data wydania: styczeń 2021
Liczba stron: 392
ISBN: 9788379954063

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz