Trzech następców
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Garth Ennis opuścił serię „Punisher MAX” po sześćdziesięciu odcinkach. Trzech twórców próbowało ją kontynuować – piętnaście kolejnych epizodów serii przyniosło trzy odrębne, całkiem niezłe, opowieści. Szósty, zbiorczy tom przygód „Pogromcy” od Egmontu zawiera dokładnie te historie – następcy Irlandczyka spisali się naprawdę nieźle.
Zaczynamy od wyprawy do Meksyku. „Dziewczęta w białych sukienkach” to pięcioodcinkowa, brutalna i przygnębiająca opowieść napisana przez Gregga Hurwitza i narysowana przez Laurence’a Campbella. Frank Castle zostaje poproszony o pomoc przez mieszkańców przygranicznego miasteczka o nazwie Tierra Rota. Niezidentyfikowany gang porywaczy uprowadza młode kobiety i dziewczynki – ich okaleczone ciała znajdowane są zazwyczaj po kilku tygodniach w okolicach miasteczka. Gregg Hurwitz chciał najwyraźniej przebić Ennisa pod względem zawartości bólu emanującego z kart komiksu – cierpi Punisher, cierpią niewinni i cierpią zbrodniarze. Frank Castle trzyma nawet w pewnej chwili lufę pistoletu w ustach – wydarzenia w Tierra Rota popchnęły na krawędź nawet jego. Ponure wrażenie dopełniają fotorealistyczne, ziarniste ilustracje Laurence’a Campbella, którego znamy z wydawanej w Polsce serii „BBPO”. Jego prace są bardzo „szorstkie”, „brudne” i mało „komiksowe” – swego rodzaju ból sprawia samo patrzenie na nie. W pozytywnym znaczeniu oczywiście. Jego prace mają być dokładnie takie – wywołujące dyskomfort u czytelnika.
Sytuacja zmienia się nieco w drugiej historii. „Sześć godzin do zabicia” napisane przez Duane’a Swierczynskiego i narysowane przez Michela Lacombe’a to typowe, komiksowe, realistyczne „kino akcji” na poważnie. Punisher przeprowadza operację w „Centrum edukacyjnym dla trudnej młodzieży” w Filadelfii – wykorzystywanie małoletnich jest chyba najpotworniejszą zbrodnią jaką można sobie wyobrazić i winni muszą ponieść karę. Frank wpada w pułapkę – na szczytach mafijnego półświatka dochodzi o walki o władzę. Jedni gangsterzy chcą wykończyć drugich – aplikują Punisherowi zabójczą truciznę i obiecuję antidotum, jeśli ten „wykona robotę”. Ma tylko sześć godzin – potem nie będzie się musiał już przejmować żadnymi traumami, bólami i dołączy do rodziny. Swierczynski serwuje potem jeszcze jedną, krótką historyjkę o psychologicznej grze, jaką prowadzi Pogromca z trzema bandziorami uwięzionymi na łódce na środku oceanu. Tak – Frank ma nie tylko monstrualne mięśnie. Jego zwoje mózgowe też są niczego sobie.
A trzecim, ostatnim następcą Ennisa jest Victor Gischler. Napisaną przez niego opowieść pod tytułem „Witajcie na Bayou” ilustruje znany już nam chociażby z odcinków z Barakudą, Goran Parlov. I teraz jest trochę podobnie – otrzymujemy najlżejszą, najmniej realistyczną, najbardziej zabawną (mimo niewyobrażalnej wprost zawartości brutalności i przemocy) opowieść tego tomu. Punisher trafia na podejrzaną stację benzynową, gdzieś na bagnistych terenach Luizjany. I wtedy czuje „mrowienie u podstawy czaszki” – coś jest tu bardzo, bardzo nie tak. Oczywiście. „Teksańska masakra piłą mechaniczną”, „Piątek, trzynastego”, „Wzgórza mają oczy”, „Wrong Turn” – to stąd Gischler czerpał inspiracje. Zdegenerowana, wieloosobowa rodzina rednecków z bagien, naznaczona całymi pokoleniami chowu wsobnego, urządza sobie polowanie na podróżników, którzy pechowo wybrali sobie tę okolicę na postój. Jest bardzo dosadnie, makabrycznie, krwawo, rubasznie, z wielkim dystansem i humorem – Goran Parlov sprawdza się w tej materii znakomicie. Na samym końcu jest jeszcze jedna, jednoodcinkowa historyjka Gischlera, którą narysował Jefte Palo. Ale to jest małe nieporozumienie – spuśćmy na to zasłonę milczenia.
Trzech różnych scenarzystów, trzech odmiennych rysowników, trzy całkowicie inne historie i klimaty. Następcy Gartha Ennisa poradzili sobie całkiem nieźle, choć żaden go nie przeskoczył – najbliżej był Gischler w swoim „Witajcie na Bayou”, ale trochę jednak zabrakło. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy pominąć szósty tom „Punishera MAX”. To nadal stary, „dobry” Pogromca z nieuleczalną traumą, cierpieniem jako siłą napędową, „słabością” polegającą na ochronie niewinnych i solidarności ze stróżami prawa. To nadal ciężkie tematy (handel żywym towarem, krzywda dzieci, bestialskie morderstwa i zwyrodnialcy, którzy nie cofną się przed niczym). Zagadnienia te nie są w żadnym wypadku nowe – są po prostu sprawnie i ciekawie zrecyklingowane, opowiedziane na nowo. Szczególnie udanie popkulturą bawi się właśnie Victor Gishler – ale tylko na luizjańskich bagnach, bo potem strzela sobie w stopę boleśniej, niż uczyniłby mu to sam Punisher.
Czyli zastępstwo wyszło całkiem dobrze. Siódma seria „Punisher”, przemianowana po „Dziewczętach w białych sukienkach” na „Frank Castle. The Punisher”, wydana w całości pod egidą inicjatywy „MAX” skończyła się ostatecznie na siedemdziesiątym piątym odcinku (jego akurat w tym tomie nie znajdziemy – „Witajcie na Bayou” kończy się na numerze siedemdziesiąt cztery). Nie jest to jednak koniec „Punishera MAX” po polsku. Oto nadchodzi tom siódmy, znowu z Garthem Ennisem na pokładzie. Tym razem jednak cofniemy się w czasie, do komiksów wcześniejszych niż te, od których Egmont rozpoczął wydawanie „Punishera MAX”. Fabularnie będzie to również podróż w przeszłość – zobaczymy między innymi jak „narodził” się Pogromca. Valley Forge! Valley Forge!
Tytuł: Punisher MAX. Tom 6
Scenariusz: Gregg Hurwitz, Victor Gischler, Duane Swierczynski
Rysunki: Palo Jefte, Goran Parlov, Laurence Campbell, Michel Lacombe
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Punisher MAX. Vol. 6
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics (MAX Comics)
Data wydania: czerwiec 2019
Liczba stron: 420
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328134829
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz