niedziela, 14 marca 2021

Wszystkie grzechy Korporacji Somnium

Uciec, ale dokąd?

Wydawnictwo IX zebrało pięć starszych opowiadań Dawida Kaina, dołożyło dwa zupełnie nowe i wydało „Wszystkie grzechy korporacji Somnium”. Skromna, mała książeczka – ale niech nie zwiodą was jej niepozorne gabaryty. Wszystkie dotychczas czytane przeze mnie powieści autora („Oczy pełne szumu”, „Fobia” i „Ostatni prorok”) dotykały podobnego zagadnienia – kłopotu zwanego „istnieniem”. Tak, dokładnie – coś, co jest absolutnie podstawowe, niezbywalne i konieczne (choć tu można się spierać na szczycie filozoficznej góry) sprawia problem. 

„Somnium” to po łacinie „sen”. Jakie grzechy popełniła „Korporacja Sen”? Otóż tytułowe pojęcie „korporacji”, które przewija się w każdym z siedmiu opowiadań i znaczy TAM naprawdę dokładnie to, co znaczy, należy z naszego, czytelniczego punktu widzenia brać w pewien nawias. Bohaterowie wszystkich opowiadań zbioru mają problem z rzeczywistością. I nie mam tu na myśli takiego problemu, jaki miał Philip K. Dick (zagadnienie fałszu rzeczywistości także występuje w opowiadaniach Kaina, ale nie jest kluczowe) – świat, w którym żyją jest jak najbardziej prawdziwy. Ale jest też okrutny, niezwracający uwagi na skierowanie w jego stronę jednostkowe roszczenia bohaterów – olewa ich równo i „karze” (w ich rozumieniu) za sam fakt istnienia. W najlepszym opowiadaniu zbioru, „Księciu kłamców”, dwójka głównych bohaterów chce uciec od „sennych przedmieść, jednakowych ogródków i jednakowych domków, w których nudne rodziny, dzień po dniu obracają się w popiół”. Wszyscy żyją „marzeniami szkicowanymi przez telewizyjne reklamy, życiami wtłoczonymi w schemat niczym w wąską celę”.


Znamy to. Przypomina się „szklana pogoda” z „Oczu pełnych szumu”, bezmyślne gapienie się w ekran telewizora, na którym wszystko, co widzimy, ma powierzchnię, ale nie ma głębi (patrz: „Fobia”). Aby przetrwać w takim koszmarze na jawie trzeba jakoś uciec. Zawierzamy technologii, sieci, serwisom społecznościowym i marzymy o lepszym świecie, unikając za wszelką cenę zrobienia czegokolwiek z tym, w którym przyszło nam żyć. „Korporacja Somnium” to metafora – to nasze dążenie do snu idealnego, który (mamy taką nadzieję) zastąpi rzeczywistość i będziemy mogli żyć w nim po wsze czasy. Tylko że w światach wykreowanych przez Dawida Kaina „sen” nie oznacza „marzenia” lecz „koszmar”. Sami tam idziemy, sami pukamy do drzwi korporacji.

Wizje z opowiadań Kaina to uniwersa, w których nasza naiwna wiara, że „kiedyś będzie lepiej, w końcu rozwijamy się jako cywilizacja” wydaje swe zepsute owoce. Liczymy na to, że wyśnimy sobie światy doskonałe. Na przykład taki, w którym nanotechnologia uczyni nas (nasze ciała) nieśmiertelnymi („Matki na przemiał”). Albo takie, w których doczekamy się możliwości digitalizacji ludzkiego umysłu (motyw powszechny w science fiction od lat). A może nawet takie, gdzie religia i dosłowne urzeczywistnienie transsubstancjacji uczynią nas półbogami („Ciało i krew”). Nieśmiertelność nie jest jednak darem, lecz przekleństwem – świat, który nie niesie żadnych zagrożeń, w którym tak naprawdę wszystko staje się bezpieczną, statyczną scenografią, a człowiek staje się więźniem wieczności, każe znowu szukać eskapizmów. Tym razem uciec można już tylko w głąb siebie, w otchłań bezdenną. Nikt nigdy za bardzo nie zastanawia się nad tym, co stoi za pojęciami „wieczności” i „nieskończoności” – a teraz, tylko one pozostają.


Ale możliwe są też inne eskapizmy. Trochę mniej dosłowne niż te powyżej – można bowiem uciekać w fikcję. W najbardziej dickowskim opowiadaniu zbioru, „Wersjach”, dochodzi do ciągłego tasowania fikcji i prawdy – bohater żyje w świecie, gdzie przed laty „doszło na całej planecie do zmiany wersji sygnału telewizyjnego. Od tamtej chwili wiele elementów naszego świata zmieniało się czasami w coś z pozoru wyglądającego podobnie, ale tak naprawdę bardzo innego, obcego, kłopotliwego”. W nieco ligottiańskim, jednym z najlepszych tekstów zbioru, „Muzeum snów”, mamy sytuację podobną – a że siła tego tekstu (w sumie wszystkich, ale tego najbardziej) tkwi w końcówce, nic więcej o nim nie napiszę. Ucieczki totalnej dokonuje bohater wspomnianego już „Księcia kłamców”. Nie mogąc znieść surowej, nudnej i przytłaczającej rzeczywistości uzależnia się od literatury. Opowiadanie jest tak genialne, że już teraz wiem, że lada chwila siądę do „Kotku, jestem w ogniu”, gdzie Kain rozwija fabularne założenia świata przedstawionego w tym tekście. 

Wszystkie te eskapizmy (urzeczywistnione lub zmetaforyzowane w sześciu pierwszych opowiadaniach) to sny, którymi kusi nas „Somnium”. Prawda jest jednak taka, że funduje nam koszmary, z których uciec niepodobna. Czym zatem dokładnie jest rzeczona korporacja? Pewnych odpowiedzi dostarcza opowiadanie ostatnie – „Monument”. Mamy oto człowieka, któremu rzeczywistość dokopała tak mocno, że śmierć zdaje się w jego przypadku wybawieniem. „Monument” jest krzykiem zrozpaczonego bohatera, który uświadomił sobie bezcelowość własnej egzystencji i przypadkowość doświadczanego przezeń horroru. Przydałby się kolejny eskapizm – od cierpienia. Surrealistyczna końcówka niesie remedium na wszystkie bóle, choć wydawać by się mogło z początku, że jest wręcz przeciwnie. Dopiero odjęcie człowieczeństwa, czyli porzucenie „istnienia”, daje ulgę. I obnaża fikcję samej „korporacji”.

Największym „grzechem” Korporacji Somnium jest bowiem to, że w ogóle bierzemy pod uwagę jej istnienie – czyli istnienie jakiejś siły, której nie możemy co prawda jasno opisać ani zdefiniować, ale czujemy, że nadaje naszym życiom jakiś cel i kierunek a także obiecuje, że kiedyś będzie lepiej. Szukamy jej gdzieś na zewnątrz, w literaturze, nauce, religii – podczas gdy tak naprawdę wszystko siedzi w nas, w środku. Na tym polega człowieczeństwo, wiecznie głodne teleologii i bez przerwy uciekające od „tu i teraz” w sny na jawie – i tak bezlitośnie zdemaskowane w „Monumencie”. Zbiór opowiadań Dawida Kaina, to jedna z najbardziej pesymistycznych rzeczy, jakie możecie obecnie przeczytać. Ja jej nawet nie polecam, lecz zdecydowanie zalecam.




Tytuł: Wszystkie grzechy korporacji Somnium
Autor: Dawid Kain 
Wydawca: Wydawnictwo IX
Data wydania: lipiec 2020
Liczba stron: 134
ISBN: 9788395740046

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz