Grzyby, karły, kałamarnice i metafikcje
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Ambergris, podobnie jak Gormenghast, Nowe Crobuzon czy Viriconium, jest dziwnym, lekko przerażającym miejscem pojawiającym się w kilku jeszcze dziwniejszych tworach literackich. Jest to „miasto bezprawia, jedno z najstarszych miast na świecie, którego nazwę utworzono od ambry, najcenniejszej i najbardziej tajemniczej wydzieliny wieloryba”. Ambergris nie jest miejscem nawiedzonym – jest miejscem, które nawiedza.
„Miasto szaleńców i świętych”, wydane w „ostatecznej formie” w Polsce tylko raz – w 2008 roku nakładem Solarisu – wychodziło za oceanem kilkukrotnie, za każdym razem powiększane o nowe materiały. Zbiór opowiadań? No, prawie. Raczej zbiór bardzo niecodziennych form literackich, wymagających od czytelnika cierpliwości i otwartości na nowe – niekoniecznie pozytywne – doświadczenia. Autorem jest jeden z najbardziej znanych reprezentantów nurtu „New Weird” – twórca, który w jednym z wywiadów powiedział, że gdyby nie pisał o Ambergris, to chybaby oszalał. Jeden z tekstów zbioru staje się w świetle tego stwierdzenia niebywale autobiograficzny – chyba sam Jeff VanderMeer tylko wie, ile w nim prawdy, a ile fikcji.
W 1992 roku brał udział w warsztatach dla pisarzy zorganizowanych przez Michigan State University. Napisał tam opowiadanie grozy zatytułowane „Learning to Leave the Flesh” – naprawdę przerażającą, a zarazem poetycko napisaną opowieść o pewnym chorym (?) człowieku nawiedzanym przez ducha karła (!). Mamy do czynienia z opowiadaniem weird fiction, z fabułą osadzoną w nienazwanym jeszcze mieście – choć wzmianki o rzece Moth i Bulwarze Albumuth już są. Rok później samego VanderMeera zmogła choroba – rozgorączkowany (dosłownie i w przenośni) napisał „Zakochanego Dradina”. Młody misjonarz, dręczony bliżej nieokreśloną traumą wyniesioną z dżungli, w której spędził ostatnie miesiące, przybywa do gigantycznego, hałaśliwego i nieco odrealnionego, „scenograficzne i fantastycznie eklektycznego” miasta. Z miejsca zakochuje się w tajemniczej kobiecie, zauważonej w oknie jednego z budynków. Miasto jest dziwne, surrealistyczne i niebezpieczne. Pełno tu cwanych handlarzy, oszustów, żebraków, krętych ulic, szalonych przechodniów i mrocznych cieni. Zbliża się – pełen niewytłumaczalnej przemocy – Festiwal Słodkowodnych Kałamarnic, a nocami po mieście łażą tajemniczy Grzybianie, milczące karłowate postacie w wielkich kapeluszach, śpiący za dnia w sobie tylko znanych kryjówkach.
„Zakochany Dradin” jest jednym z dwóch formalnie standardowych tekstów zbioru. W drugim czytamy o „Przemianie Martina Lake’a” – transformacji niedocenianego malarza, członka miejscowej bohemy, któremu pewne tajemnicze osobistości składają propozycję nie do odrzucenia. VanderMeer znów ciąga nas po mrocznych zaułkach Ambergris – straszy, filozofuje, dręczy, ale nadal trzyma się pewnych zasad normalnej narracji. Reszta zbioru to proza niecodzienna, dziwna, irytująca, przybierająca niezwykłe, celowo przesadzone formy. Weźmy na przykład „Hoegbottoński przewodnik po wczesnej historii miasta Ambergris” autorstwa historyka miasta, niejakiego Duncana Shrieka, w którym dowiadujemy się, jak owo miasto powstało i jak doszło do pierwszej interakcji ludzi i Grzybian (zwanych jeszcze wtedy Szarymi Kapeluszami). Duncan Shriek (fikcyjna postać oczywiście) wynosi sztukę tworzenia przypisów na poziom niespotykany – jest w nich chyba więcej tekstu niż w samym przewodniku (kłania się tu „Blady ogień” Nabokova, do inspiracji którym VanderMeer jawnie się przyznaje i wykorzystuje go jeszcze bardziej w kolejnej powieści). A „Niezwykły przypadek Iksa” to – znów – bardzo weirdowe, lekko kafkowskie (choć prościej napisane) opowiadanie, po którego publikacji VanderMeer zaczął dostawać maile i telefony z pytaniami, czy aby na pewno wszystko u niego w porządku. Trzecioosobowy narrator, zmieniający się nagle w pierwszoosobowego (to ważne, zwróćcie na to uwagę podczas lektury) musi przesłuchać pewnego pisarza-szaleńca zamkniętego w psychiatryku i utrzymującego, że wymyślone przez niego miasto („szaleńców i świętych” oczywiście) urealnia się i zaczyna przenikać do jego (naszego?) świata.
A na koniec największy odlot – „Append-Iks”. Szereg notatek, broszur, listów, opowiadań znalezionych we wspomnianym szpitalu psychiatrycznym. Wszystkie w bardzo oryginalny sposób dopełniają całościowego obrazu – mamy tu wspomniane opowiadanie „Ucząc się, jak opuścić swoje ciało”; najmocniejszy chyba punkt zbioru, czyli „Klatkę”; trudny w odbiorze, przeładowany fikcyjną bibliografią, naukowy esej o Królu Kałamarnic; glosariusz ambergiańsk; listy doktora Simpkina i jeszcze kilka dziwów, które – naprawdę – wystawić mogą nawet najbardziej otwarte czytelnicze umysły na wielką próbę.
VanderMeer wspomniał raz, że w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych i na samym początku nowego stulecia całkowicie odleciał do Ambergris. „Miasto szaleńców i świętych” jest skrajnym przypadkiem literatury pisanej z potrzeby serca, nieobliczonej w najmniejszym nawet stopniu na komercyjny sukces, autoreferencyjnej na kilku poziomach; bez zahamowań bawiącej się z czytelnikiem, tworzonej bez większego planu i sugerującej, że mamy do czynienia z jakimś literackim eksperymentem. I momentami pełnej niepokoju, choć więcej weird fiction znajdziemy w powieści następującej po „Mieście…” – „Shriek. Posłowie”. A to wyszło już w magowej „Uczcie wyobraźni” i o tym należy wspomnieć osobno.
Tytuł: Miasto szaleńców i świętych
Autor: Jeff Vandermeer
Tłumaczenie: Konrad Kozłowski, Jolanta Pers
Tytuł oryginału: City of Saints and Madmen
Wydawnictwo: Solaris
Data wydania: maj 2008
Rok wydania oryginału: 2002
Liczba stron: 706
Wydanie: I
ISBN: 9788389951885
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz