niedziela, 12 czerwca 2022

Kasta Metabaronów

Więksi niż życie


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„Incal” Alejandro Jodorowsky’ego i Jeana „Girauda” Moebiusa odniósł tak znaczący sukces (pomimo bardzo złożonej fabuły i skomplikowanego przekazu), że zaraz po wydaniu ostatniego odcinka powstał prequel, „Przed Incalem”. Na początku lat dziewięćdziesiątych Jodorowsky zdecydował, że pora na spin-offa i poszerzanie uniwersum. Powstała „Kasta Metabaronów”.

Pierwowzorem omawianego dziś komiksu jest krótka, ośmiostronicowa historyjka, zatytułowana „Au coeur de l'inviolable meta bunker”, którą Jodorowsky i Moebius stworzyli w 1988 roku i zamieścili potem w specjalnym albumie „Les Mystères de l'Incal”. Miało to być rozwinięcie wątku adopcji Solune przez bezimiennego Metabarona – Jodorowsky uznał, że ten fragment „Incala” zasługuje na szerszą perspektywę. Animah przybywa z małym dzieckiem do „metabunkra”, czyli bazy operacyjnej Metabarona i powierza mu znane nam z „Incala” małe dziecko. Wydarzenie to było początkiem ostatecznej przemiany ostatniego reprezentanta Kasty – ale to tego jeszcze wrócimy.


Jodorowsky postanowił opowiedzieć o Metabaronie jeszcze więcej, ale w 1990 roku nie mógł już liczyć na Moebiusa. Zaprosił zatem do współpracy innego genialnego grafika, Argentyńczyka Juana Giméneza„Kasta Metabaronów” okazała się później jego największym osiągnięciem. Giménez rozpoczął od… przerobienia wspomnianej, krótkiej historyjki na własną modłę. Jodorowsky napisał ją jeszcze raz a Argentyńczyk narysował – osiem stron zamieniło się w czternaście i posłużyło jako początkowy fragment pierwszego tomu „Kasty…”, czyli „Prapradziada Othona”. Cała seria składa się z ośmiu kilkudziesięciostronicowych części, wydawanych na rynku frankofońskim pomiędzy 1992 a 2005 rokiem. Do Polski trafiły dwadzieścia lat temu – najpierw wyszły pojedynczo nakładem Egmontu, aby po kilkunastu latach ukazać się w dwóch opasłych tomach zbiorczych od Scream Comics.

Jednym z ważniejszych bohaterów „Incala” był bezimienny Metabaron, niepokonany najemnik z ciałem naszpikowanym mechanicznymi częściami. Niewiele o nim się wtedy dowiedzieliśmy – mogliśmy jednak zauważyć pewną przemianę, jaka zachodziła w brutalnym i nieludzkim wojowniku. Pierwsza część „Kasty Metabaronów” rozpoczyna się we wspomnianym już „metabunkrze” – ultranowoczesnym habitacie Metabarona zdolnym do podróży międzygwiezdnych. Gospodarza nie ma – przeżywa właśnie wielkie przygody, gdzieś na krańcu wszechświata. Pod jego nieobecność metabunkra doglądają dwa roboty – mały, wygadany i towarzyszący rodowi Metabaronów od niepamiętnych czasów, Tonto oraz duży, ociężały fizycznie i najwidoczniej umysłowo, Lothar. Roboty postanawiają umilić sobie czas snuciem opowieści o przodkach swego pana – Tonto sięga aż do czwartego pokolenia wstecz, do czasów legendarnego prapradziada Othona, pierwszego Metabarona, założyciela Kasty. Głównym bohaterem (lub bohaterką) każdego z ośmiu odcinków jest jeden przedstawiciel rodu. I tak oto poznajemy dzieje prapradziadów (Othona i Honoraty), pradziadów (Agnara i Ody), dziadków (Stalogłowego i Dony Vincenty Gabrieli de Rokha), rodzica (uwaga – „ojcomatki” Agory) i wreszcie samego Metabarona, ostatniego przedstawiciela rodu, któremu nikt nigdy nie nadał imienia.


Historia, jaką opowiada Tonto, zdaje się być niemal mitem. Na odległej, niemal w całości marmurowej palecie Marmoli, żyje Otton, były intergalaktyczny pirat, który wżenił się w panujący na niej ród Castaków. Władcy Marmoli skrywają sekret „epifitu”, tajemniczej substancji o właściwościach antygrawitacyjnych, dzięki której mogą z łatwością wydobywać i transportować gigantyczne bloki drogocennego marmuru, czyli ich jedyne źródło bogactwa. Gdy zdradziecka Gildia Kupiecka i Technokapłani przypadkowo dowiadują się o epificie, dochodzi oczywiście do wojny o Marmolę. Otton odpiera atak, ale traci wszystko – dom, żonę, syna i… przyrodzenie. Dalsze dzieje Othona krzyżują się z losami Honoraty, młodej adeptki przerażającego zakonu Shabda-Ud, czyli organizacji czarownic, „mniszek-dziwek”, knujących przeciwko Imperium. Honorata zakochuje się w Othonie, zdradza swój zakon (nie obędzie się bez późniejszych konsekwencji) i znajduje sposób na zapłodnienie własnego jaja kroplą krwi ukochanego (tak, tutaj wszystko jest możliwe!). W ten sposób przychodzi na świat Agnar, w którego krwi krąży epifit (nie pytajcie) uniemożliwiający mu normalne funkcjonowanie. Tylko metalowe stopy wszczepione w miejsce tych prawdziwych (utraconych w bestialskim rytuale sprawdzania odporności małego Metabarona na ból) pozwolą mu zwalczyć antygrawitacyjne działanie epifitu.


I tak oto toczą się wydarzenia „Kasty Metabaronów” – jednej z najdziwniejszych i najbardziej przeszarżowanych komiksowych space oper w historii medium. Dzieją się rzeczy niesłychane – wojna z Shabda-Ud, sojusz z latającymi małpami, transfery świadomości, transplantacja metalowej głowy, potem transplantacja prawdziwej w jej miejsce i (znów) odwrotnie, pojedynek ojca i syna o całą galaktykę, klonowanie, wojna z najeźdźcami z innego wszechświata, samozapłodnienie i wesz o rozmiarach asteroidy. Wyobraźnia i odwaga Jodorowsky’ego nie zna granic – autor puszcza jej cugli w pełni świadomie i celowo. Metabaronowie są niczym greccy bogowie – potężni, bezwzględni, mityczni, nadludzcy i jednocześnie ułomni, porywczy i bezlitośni. W trakcie pięciu pokoleń wykształcił się specyficzny kodeks honorowy, który nie może zostać złamany. Każdy Metabaron przechodzi w wieku szesnastu lat inicjację – musi zabić własnego ojca w rytualnym pojedynku lub sam zginąć. Każdy z nich przechodzi ekstremalne modyfikacje ciała – wszczepiane są metalowe elementy, bronie, organy i mini-bomby „zdolne doprowadzić gwiazdę do eksplozji”. Każdy Metabaron jest najemnikiem, żyjącym tylko dla przemocy, krwi i zwycięstwa za wszelką cenę – nie istnieją dla nich żadne świętości, żadne tabu, żadne granice.

„Kasta Metabaronów” kojarzy się z „Diuną” Franka Herberta – to oczywiste. Epifit to przyprawa z Arrakis, Shabda-Ud to Bene Gesserit, mamy Imperium w ciągłym konflikcie z Wysokimi Rodami, wszystkiemu przygląda się stechnicyzowana Gildia Kupiecka, mali Metabaronowie przechodzą nieludzkie testy odporności na ból a niektóre statki (np. „cetacyborgi” czarownic) przypominają czerwie pustyni. Chilijczyk musiał chyba uzewnętrznić wszystko, co mu pozostało w głowie po nieudanej próbie przeniesienia „Diuny” na kinowy ekran. Nadał jednocześnie całej historii bardzo mitycznej otoczki, czyniąc „Kastę…” epopeją science fiction w bardzo jaskrawych, przesadzonych barwach. Metabaronowie to półbogowie, zdolni obrócić galaktykę w perzynę i przeżywający zawsze emocje tak intensywne, że zwykłego człowieka przyprawiłyby o apopleksję. Są celowo absurdalni, skłonni do skrajnie egzaltowanych gestów i zachowań, działający zawsze pod wpływem impulsu, szybcy w czynach i ruchach, nieodmiennie płonący z miłości i nienawiści – uczuć tak wielkich, że zdolnych przenosić góry.


To bohaterowie „więksi niż życie”. Hipnotyzują tak bardzo, że nie sposób nie ekscytować się ich groteskowo wyolbrzymionymi emocjami, problemami i przeszarżowanymi sposobami na ich rozwiązywanie. Nic dziwnego zatem, że Lothar, słuchający opowieści Tonto, narzeka, że za chwilę przepalą mu się wszystkie diody z ekscytacji. „Chciałbym być obdarzony ta owłosioną częścią ciała, którą bioistoty nazywają zadkiem, by móc narobić ze strachu! Paleochryste, daj mi biojelita, bym mógł się sfajdać z ciekawości!”. Roboty są tu niczym ludzie opowiadający sobie historie o swych bogach i nie zwracający zupełnie uwagi na zawarte w nich gigantyczne pokłady patosu i przesady. „Kasta Metabaronów” pełna jest naiwnych rozwiązań fabularnych, bogowie wyskakują z każdej napotkanej maszyny, mamy natłok nieoczekiwanych zwrotów akcji i mnóstwo irracjonalnych decyzji podejmowanych przez racjonalnych, zdawać by się mogło, bohaterów. Wydarzenia w komiksie nie następują w wyniku logicznej konsekwencji łańcucha przyczynowo skutkowego, czy chociażby na zasadach rachunku prawdopodobieństwa. One się dzieją „bo tak” – bo taki miał kaprys Alejandro Jodorowsky w momencie, gdy o nich pisał.

Z drugiej strony jednak trudno nie zauważyć jak wiele miłości, zapału i poświęcenia włożyli w swą pracę autorzy „Kasty…”. Z kart komiksu bije pasja, szaleństwo, olbrzymi rozmach i prawdziwa wena przekładająca się na epickie sceny bitew, pojedynków, scenerii odwiedzanych planet, szczegółowość krajobrazów i elementów technologicznych – statków, wnętrz, budowli i broni. Juan Giménez rysuje wspaniale – opowieść o Metabaronach w jego wydaniu jest estetycznie i rekwizytowo tak bardzo science fiction, jak fabularnie nie jest. Jodorowsky napisał bowiem raczej starożytną pieśń, mityczny epos pełen śmierci, zdrady, miłości, zmartwychwstań, odrodzeń, odkupień, zabójstw, samookaleczeń, samozapłodnień, kazirodztwa, okrutnych modyfikacji ciała, rytualnych ojcobójstw, ekstremalnej przemocy i seksu. Wszystko emanuje magnetyzmem nie do odparcia – bo jakżeby inaczej.


„Kasta Metabaronów” to science fiction prowokacyjnie mroczna, przesadnie awangardowa i karykaturalna – jak to się ostatnio mówi: „edgy”. Jodorowsky chyba najbardziej jak do tej pory zajmuje się transhumanizmem – w jego wydaniu jest radykalny i drastyczny, polegający na bezkompromisowej ingerencji w ciało. Ludzie podlegający tak gwałtownym przemianom, nie są przygotowani do tego w żaden sposób – Metabaronowie to hybrydy tworzone ot tak, pod wpływem chwili i doraźnej potrzeby. Tu nie ma ewolucyjnej drogi ku transhumanizmowi – jest rewolucyjna, zatem, w oczach Chilijczyka, skazana na niepowodzenie. Przenosi on tutaj wojnę ciała z maszyną (co nie jest nowością w jego komiksach) na zupełnie nowy poziom, mroczny i przerażający. Metal bowiem ratuje tu ciało, ale niszczy umysł. Metabaronowie ulegają ciągłej dehumanizacji, co najdosadniej widać w przypadku Dziadka Stalogłowego, najpotężniejszego i najokrutniejszego z nich. Ale na koniec, jak zwykle, Jodorowsky pokłada nadzieję w człowieczeństwie – bo to właśnie je odnajduje Bezimienny, ostatni Metabaron, i to ono u niego zwycięża. Autor nie byłby sobą, gdyby nie przemycił w finale swojej mistyki i ezoteryki – niestety wyszło to trochę tanio i (znów) naiwnie. Ale w ogólnym rozrachunku nie sposób oderwać się od „Kasty Metabaronów” – komiksu nadmiaru i emfazy.

Alejandro Jodorowsky poszerzał „Jodoverse” już w trakcie pisania omawianej dziś serii – w 1998 roku rozpoczęła się opowieść o „Technokapłanach” a rok później „Megalex”. W 2007 roku autor cofnął się w czasie jeszcze bardziej niż w „Kaście…” i napisał „Castakę”, czyli dzieje rodu panującego na Marmoli. Powstał też omawiany już w naszym cyklu „Final Incal” a także seria kontynuująca bezpośrednio „Kastę…”, zatytułowana po prostu „Metabaron” (choć tę akurat napisał już ktoś inny). Nie mamy zatem wyboru – kiedyś jeszcze powrócimy do „Jodoverse”.



Tytuł: Kasta Metabaronów
Scenariusz: Alejandro Jodorowsky
Rysunki: Juan Giménez
Tłumaczenie: Jakub Pisarkiewicz
Tytuł oryginału: La Caste des Méta-Barons
Wydawnictwo: Scream Comics
Wydawca oryginału: Les Humanoïdes Associés
Data wydania: październik 2016, maj 2017
Liczba stron: 260, 260
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 240 x 320
Wydanie: I
ISBN: 9788365454256, 9788365454423

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz