czwartek, 10 marca 2022

Mercy. Tom 3

Landrynkowe gore

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Komiksowa seria „Mercy” dobiegła końca. Przed nami trzeci, ostatni tom. Zakładam, że znasz dwa poprzednie, skoro czytasz tę recenzję. Skoro tak, to wiesz już dokładnie, co potrzeba – ten tom nie różni się niczym od wcześniejszych. Nie zaskoczy cię – ani pozytywnie, ani negatywnie.

Dziewiętnastowieczne, malutkie miasteczko Woodsburgh, leżące nieopodal Seattle, uległo inwazji obcych. Nie wiadomo w sumie, czy przybyli oni z innej planety, czy innego świata – bramą, przez którą trafili do naszego jest pewien portal w kopalni, gdzie rozpoczęła się akcja pierwszego tomu. Pan Goodwill i panna Hellaine, tajemniczy przybysze „nie wiadomo skąd” pokazali już swoje prawdziwe oblicze. Są dziwnymi, niby-roślinnymi organizmami podszywającymi się pod prawdziwych ludzi i przejmującymi od swych ofiar szczątkowe ilości wspomnień i tożsamości. Fabuła drugiego tomu kończy się w bardzo ciekawym momencie – panna Hellaine, czy też tytułowa „Mercy”, czy w sumie diabli wiedzą co, zaczyna odczuwać współczucie dla naszego rodzaju, co stoi oczywiście w jawnej sprzeczności z naturą jej gatunku.


Trzeci tom kończy całą historię i raczej nie zapowiada kontynuacji. Dynamicznie poprowadzona akcja i bardzo dosadne komiksowe „gore” dopełniają dzieła – makabry jest tu więcej niż we wcześniejszych odcinkach. Powtórzę znowu to, co pisałem wcześniej – to jest estetyka cielesnego horroru ma modłę japońskiej mangi. Ale nie takiej w stylu świetnego i bardzo niepokojącego „Berserka”, lecz raczej „Czarodziejki z księżyca”, gdzie wszystkie postacie są jak z porcelany a w ich gigantycznych oczach umiejscowionych nad mikroskopijnymi noskami błyszczą tysiące gwiazd. Mirka Andolfo w ramach przyjętych założeń stylistycznych wykonuje znakomitą robotę. Kadry są dopracowane, bogate w szczegóły świetnie pokolorowane. I… infantylne, no ale to już pisałem, zdania nie zmienię.


„Mercy” jest kolejną wariacją na temat „Inwazji porywaczy ciał”, czyli pewnego już wzorca fabularnego, zapoczątkowanego w powieści Jacka Finneya i przerabianego potem w popkulturze na wszelkie możliwe sposoby. Mirka Andolfo nie definiuje jednak nadnaturalnych pasożytów jednoznacznie – nie są to istoty w wszech miar złe. Szczególnie wyraźnie widać to na przykładzie panny Hellaine, która w pewnym momencie sprawia wręcz wrażenie ofiary całego zamieszania. Zaciera się granica między człowiekiem i potworem. Ciekawe podejście, choć – znów – nie nowe.

Landrynkowo kreowane gore w ostatecznym rozrachunku jednak męczy. Sama opowieść nie zaprząta uwagi ani nie przykuwa czytelnika tak, jakby chciała. Z tego powodu „Mercy” Mirki Andolfo jest komiksem, którego nie da się zapamiętać. Albo ja najzwyczajniej w świecie przeczytałem już zbyt wiele w życiu i nie znajduję w nim nic dla siebie. Ale nie odradzam, bo mój brak pewnej wrażliwości nie powinien tego komiksu dyskwalifikować.


Tytuł: Mercy. Tom 3. Kopalnia. Wspomnienia i śmierć
Scenariusz: Mirka Andolfo
Rysunki: Mirka Andolfo
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: Mercy. Volume 5 & 6
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania: styczeń 2022
Liczba stron: 64
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788382302547

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz